DRUŻYNA POZBAWIONA FILARÓW
Już kiedy zbliżały się Mistrzostwa Europy, wśród niemieckich kibiców można było wyczuć lekką nerwowość. Była ona oczywiście spowodowana przede wszystkim obawami o to, jak ich ulubieńcy zaprezentują się na domowym turnieju, ale miała też nieco inne podłoże. Jeszcze w maju Kroos ogłosił bowiem, że pragnie przejść na piłkarską emeryturę na szczycie, gdy wciąż jest liczącym się na świecie piłkarzem, tak by uniknąć dogorywania w egzotycznych ligach i wśród odstających jakościowo kolegów. Stało się wtedy jasne, że Julian Nagelsmann będzie wkrótce musiał poradzić sobie z delikatnym przebudowaniem zespołu. Dotychczas przecież wszystkie akcje niemieckiej drużyny były stemplowane przez piłkarza Realu Madryt, to do niego kierowano większość podań i dopiero on decydował, czy atak należy przypuścić lewą stroną, prawą, czy może środkiem. To on regulował też tempo gry i obsługiwał kolegów precyzyjnymi dośrodkowaniami ze stałych fragmentów gry.
W powietrzu wisiały też jednak inne niebezpieczeństwa. Guendogan turniej zaczynał przecież jako 33-latek, Mueller jako 34-latek, a Neuer był najstarszy z tego grona – w marcu zdmuchnął z tortu 38 świeczek. Można więc było się spodziewać, że po Euro również któryś z nich powie „pas”. Fani oddalali jednak w myślach tę ponurą perspektywą, pocieszając się wizją amerykańskiego mundialu i licząc w duchu na magię Juliana Nagelsmanna, który wszedł w buty selekcjonera z ogromną dozą energii, optymizmu i radości, czym zarażał otoczenie.
Ostatecznie jego piłkarze rywalizację zakończyli po ćwierćfinałowej porażce z przyszłymi zwycięzcami, ale też z podniesionymi głowami. Choć nie udało się przed własną publicznością zdobyć medalu, a nawet zagościć w najlepszej czwórce, europejski czempionat uznano zgodnie za całkiem udany. W końcu bowiem reprezentacja się nie zbłaźniła, a do tego pokazała, że potrafi grać ofensywnie i z polotem, a nagromadzenie talentów – zwłaszcza w ofensywie – pozwoliło uwierzyć, że najlepsze lata ten zespół ma dopiero przed sobą. W trakcie wakacji okazało się jednak, że wszystko trzeba będzie budować na nowo, bo piłkarze, którzy łącznie zagrali w kadrze 451 meczów, postanowili, że nie przyjadą już więcej na zgrupowanie, skupiając się tym samym albo na piłce klubowej (Guendogan, Mueller, Neuer) albo na rodzinie i życiu prywatnym (Kroos). W jaki sposób zatem Nagelsmann może powetować te straty?
LATA CZEKANIA TER STEGENA
Paradoksalnie najmniejszy dylemat niemiecki selekcjoner ma w bramce, choć z całego zestawu weteranów to Neuer przecież miał najpewniejszą pozycję w zespole, będąc właściwie niezatapialnym. Nie przeszkadzały w tym nawet kontuzje, więc gdy przed mundialem w Rosji pogruchotał śródstopie, Joachim Loew i tak zapewniał, że zmiany między słupkami nie dokona. Również sam Nagelsmann, który nie musiał być pewnym formy bramkarza po paskudnym złamaniu kości udowej, nawet nie zastanawiał się, obwieszczając na jednej z pierwszych konferencji, że nie widzi potrzeby zmian na tej pozycji.
Nie oznacza to jednak, że ta kwestia nie była wśród niemieckich kibiców namiętnie przedyskutowywana. W końcu na ławce siadali nie tylko wyróżniający się w Bundeslidze Kevin Trapp czy Oliver Baumann, ale przede wszystkim Marc-Andre ter Stegen. Bramkarz Barcelony nie raz dawał zresztą w mediach do zrozumienia, że nie podoba mu się tak radykalne pozbawianie go szans na podjęcie rywalizacji z Neuerem i chciałby po prostu dostać możliwość wywalczenia sobie miejsca w jedenastce, by nie musieć słuchać selekcjonerów, którzy z góry pozbawiali go złudzeń. Na nic się to jednak zdawało, a swojej wielkiej szansy doczekał się dopiero jako 32-latek. Dotychczas rozegrał w barwach narodowych 40 spotkań, ale ani jednego na wielkim turnieju. Aż 25 razy wybiegał na boisko w meczach towarzyskich, 8-krotnie w ramach eliminacji do Mistrzostwa Świata, reszta to spotkania Pucharu Konfederacji Ligi Narodów i eliminacji do ME.
W tej chwili nic, a właściwie nikt, nie stoi mu już na przeszkodzie. Nie jest żadną tajemnicą, że w najbliższym czasie będzie reprezentacyjną „jedynką” i nawet niezwykle cenieni w Niemczech Trapp, Nuebel czy Baumann nie będą mu w stanie odebrać smaku regularnych występów w drużynie narodowej.
TRZECH CHĘTNYCH NA POZYCJĘ KROOSA
Znacznie mniej oczywista jest kwestia wypełnienia luki pozostawionej po Kroosie. Wprawdzie mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale w tym przypadku to powiedzonko kompletnie traci sens. Bo drugiego takiego jak Kroos po prostu nie ma. Tak precyzyjnego w swojej grze, opanowanego, inteligentnego i budzącego zaufanie wśród kolegów. Kandydatów do wskoczenia w jego buty jest jednak trzech – to Aleksandar Pavlović z Bayernu, Pascal Gross z BVB oraz Angelo Stiller ze Stuttgartu. „Nie zastąpimy go w stosunku 1:1, ale nie zamierzam też wywracać naszego systemu do góry nogami. Nasza gra pewnie się zmieni ale minimalnie. Podstawowa idea pozostaje te sama” – przyznał selekcjoner.
Wydaje się, że piłkarzem najbliższym profilem piłkarskim do Kroosa jest ten ostatni. Wprawdzie Stiller jest lewonożny, ale w sposobie grania przypomina o wiele starszego kolegę. On również najlepiej odnajduje się jako boiskowy metronom, jest zaawansowany technicznie, wykazuje się opanowaniem i dojrzałością. Pełnił kluczową rolę w systemie VfB w ostatnim sezonie, dzięki czemu klub ten sensacyjnie sięgnął po wicemistrzostwo kraju. Nie jest oczywiście jeszcze tak doświadczony piłkarsko, ba, ten 23-latek dopiero wkrótce zagra swój trzeci mecz w Lidze Mistrzów. Jeśli jednak szukać kogoś na kształt emerytowanej już gwiazdy Realu – to właśnie w osobie wychowanka Bayernu.
Owocem pracy monachijskiej akademii jest również Pavlović, który też dobrze czuje się z piłką przy nodze, lecz na ogół gra na boisku pięterko niżej – jako klasyczna „szóstka”. Ma znakomite warunki fizyczne, jest niezwykle elegancki i zgrabny w swoich ruchach, świetnie odbiera piłki rywalom i błyskawicznie napędza akcje swojego zespołu. W porównaniu do Stillera dysponuje jednak znacznie większą orientację na grę defensywną. Nagelsmann zresztą chciał go zabrać już na Euro, lecz scenariusz ten wykluczyły przewlekłe problemy zdrowotne. Teraz jednak nic nie stoi już na przeszkodzie, by mógł cieszyć oczy niemieckich kibiców.
No i jest jeszcze świeży nabytek Borussii Dortmund, który zadebiutował w kadrze jako 32-latek i choć wcześniej przez lata świetnie prezentował się na boiskach Premier League, to dopiero od kilkunastu miesięcy jest o nim głośniej w ojczyźnie. Gross to – podobnie jak pozostali potencjalni spadkobiercy Kroosa – wyborny technik, natomiast również preferujący grę nieco głębiej. Lubi być ustawiony przed obrońcami, czasami nawet wchodzić między stoperów, wypychać ich do boków i stamtąd dowodzić budowaniem ataku pozycyjnego. Wydawało się zresztą, że już na ME pogra znacznie więcej, ale ostatecznie skończyło się na 45 minutach w inauguracyjnym meczu ze Szkotam. Nie zmienia to faktu, że w wypowiedziach Nagelsmanna można wyczuć pewną słabość do tego gracza i uchodzi za faworyta do zajęcia mejsca Kroosa.
DZIEWIĄTKA JUŻ NIE FAŁSZYWA
Tak jak przez lata piłkarzem kluczowym dla reprezentacji był Mueller, tak zawodnikiem niespełniającym w niej oczekiwań był Guendogan. I jeden, i drugi są na finiszu fantastycznych karier klubowych, natomiast gwiazda Bayernu przekładała na ogół też tę formę na kadrę, a zawodnik Manchesteru City miewał z tym problemy. Paradoksalnie jednak Guendogan szczyt możliwości osiągnął dopiero jako 33-latek w zespole Nagelsmanna, który znalazł na niego sposób, eksponując atuty piłkarza w ustawieniu tuż za napastnikiem. Czyli tam gdzie… tak długo rządził właśnie Mueller. Na pozycji „dziesiątki” mieli więc nasi zachodni sąsiedzi prawdziwych gigantów, a teraz muszą pokombinować, jak ich zastąpić. Najprościej byłoby pewnie ustawić tam albo Jamala Musialę, albo Floriana Wirtza, natomiast selekcjoner widzi ofensywę nieco inaczej i – tak jak na Euro – ten piekielnie zdolny duet rozrzuca na skrzydła, zastrzegając, że mają się dowolnie wymieniać stronami, poruszać wedle własnego uznania i robić tak dużo zamieszania, jak to tylko możliwe.
Stanowisko centralne, czyli między nimi i za napastnikiem, obsadzi jednak prawdopodobnie Kaiem Havertzem. Wykorzystywanie zawodnika Arsenalu w roli fałszywej „dziewiątki” okazało się na turnieju kiepskim pomysłem, bo choć 25-latek wyciągał obrońców z ich pola karnego, uciekał w boczne sektory i wychodził do prostopadłych piłek, tak marnował też koszmarnie dużo sytuacji bramkowych. Jeśli jednak wierzyć niemieckim mediom, teraz stworzy z Wirtzem i Musialą tercet piłkarzy, mających swoją swobodą i płynnością w poruszaniu się oraz wymianie piłki wrzucać na karuzelę obrońców. Rolę snajpera przejmie wtedy prawdopodobne Niclas Fuellkrug, który w kadrze może pochwalić się niezwykłym bilansem – w 21 meczach strzelił aż 13 goli. A jeśli weźmiemy pod uwagę same wielkie turnieje, okaże się, że potrzebował w ich trakcie 227 minut, by cztery razy pokonać bramkarza, czyli udawało mu się to średnio co 57 minut.
Odmieniona reprezentacja Niemiec na papierze może nie będzie więc rzucała na kolana, bo w końcu następcom daleko renomą do tych, którzy zeszli ze sceny. Trudno będzie się więc na początku przyzwyczaić do ter Stegena z „jedynką” po Neuerze, Roberta Andricha z „ósemką” po Kroosie czy Deniza Undava z „trzynastką” po Muellerze. Ale to nie burzy optymizmu selekcjonera, który już teraz snuje dalekosiężne wizje i złości się na ekspertów, którzy z przymrużeniem oka traktują jego zapowiedzi dotyczące chęci sięgnięcia za dwa lata po mistrzostwo świata. „To chyba dobrze że formułujemy takie cele przed zespołem. W przeciwnym razie chciałbym przeczytać nagłówki w gazetach, kiedy powiedziałbym wam, że nie chcę za dwa lata wygrać mundialu” – kontratakuje w swoim stylu.