Mocna seria
Z Wolfsburgiem zdaje się być podobnie, bo w gruncie rzeczy niełatwo wytłumaczyć, skąd ten Nagło wzrost formy. W 9. kolejce Bundesligi Wilki podejmowały Augsburg i po bardzo kiepskim meczu zremisowały 1:1, strzelając gola w samej końcówce tego spotkania. Sytuacja w tabeli wyglądała żałośnie. VfL miał zaledwie 1 punkt przewagi nad strefą barażową, a w mediach coraz donośniejsze były głosy, że Ralph Hasenuettl już tego nie dźwignie i czas rozważyć zmianę na stanowisku trenera. No ale dźwignął. Kolejne cztery mecze zakończyły się wygranymi Wilków, w międzyczasie doszedł też awans w Pucharze Niemiec i w połowie grudnia sytuacja jest taka, że Wolfsburg ma dokładnie tyle samo punktów, co faworyzowana Borussia Dortmund, traci w tabeli zaledwie 3 „oczka” do miejsc dających kwalifikację do Ligi Mistrzów, a w Pucharze Niemiec dobrnął już do ćwierćfinału (rywala w tej fazie pozna w najbliższą niedzielę). W sumie ma za sobą passę 4 kolejnych zwycięstw w lidze i 8 kolejnych meczów bez porażki, biorąc tez pod uwagę rozgrywki pucharowe.
I mówiąc całkiem szczerze – nie mam pojęcia, jak oni to robią. Oglądam każdy mecz tego zespołu, część z nich nawet komentuję i pominąwszy spotkanie z rozbitym wtedy Lipskiem, który Wolfsburgowi fantastycznie się ułożył, bo po 5 minutach prowadzili już 2:0, w każdym innym są co najwyżej równorzędnym zespołem względem przeciwnika, a rzadko kiedy lepszym. Wygrali 3:1 z Heidenheim, choć to gospodarze mieli ciekawsze sytuacje i prowadzili grę. Wygrali 1:0 z Unionem, choć równie dobrze mogło być odwrotnie, bo Kamil Grabara dwukrotnie ich w tym meczu uratował. Wreszcie ograli Mainz 4:3, mimo iż to goście robili w tym spotkaniu znacznie lepsze wrażenie. Decydujący gol padł w ostatniej akcji meczu w dość kuriozalnych okolicznościach. Z obrazków telewizyjnych wynikało, że Jonas Wind był najprawdopodobniej na minimalnym spalonym w momencie oddawania strzału, jednocześnie jednak piłkarze Mainz byli w tej sytuacji tak gęsto ustawieni, że sędzia VAR w Kolonii nie był w stanie nanieść na tę sytuacje skalibrowanej linii spalonego (także dlatego, że na stadionie w Wolfsburgu brakuje jednej kamery, której nie można zamontować ze względów infrastrukturalnych, a która w tej sytuacji byłaby bardzo pomocna) i udowodnić jednoznacznie to, co było widać na obrazku telewizyjnym, stąd utrzymano pierwotną decyzję sędziego głównego z boiska.
Gra ponad stan
Być może zbyt wielkim nadużyciem i uproszczeniem będzie stwierdzenie, że Wolfsburg gra na maksymalnym farcie, ale faktem jest, że los im w ostatnim czasie niespecjalnie przeszkadza. Żadną kontrowersją nie jest natomiast stwierdzenie, że kub z miasta Volkswagena robi w tym sezonie wyniki ponad stan. Z tabeli goli oczekiwanych według modeli understat wynika, że Wilki w teorii powinny strzelić w lidze 19 goli, a w praktyce mają ich aż o 10 więcej. Nikt w całej ligowej stawce nie zakrzywia rzeczywistości aż tak bardzo. Pod względem liczby straconych goli są mniej więcej na poziomie Borussii Dortmund czy Bayeru Leverkusen, a według modeli matematycznych, uwzględniających liczbę i jakość sytuacji stwarzanych przez rywali, mają piątą najgorszą defensywę w lidze, wyprzedzając w tym względzie jedynie tkwiące w walce o utrzymanie Bochum, Kiel, Heidenheim i Hoffenheim. Już sam fakt, że tylko Peter Gulacsi został w tym sezonie zmuszony do większej liczby parad niż Kamil Grabara, wiele mówi o grze defensywnej Wolfsburga. To z kolei przekłada się na liczbę oczekiwanych punktów, która w przypadku Wolfsburga wynosi 15,71, a więc jest o blisko 6 punktów mniejsza, niż wynosi stan faktyczny, co obok Lipska stanowi najwyższą różnicą w lidze (RB też ma w dorobku o 6 punktów więcej, niż wynikałoby to z jego gry).
Lepszy niż Marcelinho
No ale temu szczęściu też trzeba jakoś dopomóc i tutaj Hasenhuettlowi zasług ujmować nie można. Te liczby zakrzywiające rzeczywisty obraz, to tyleż oznaka szczęścia, co i indywidualnej jakości piłkarzy, których Austriak ma do dyspozycji. Mecz z Mainz pokazuje natomiast, że zespołowi nie brakuje charakteru i motywacji. Zresztą szkoleniowiec sam to podkreśla mówiąc, że w drużynie zapanował właściwy klimat, wreszcie stała się ona jednością i podkreśla tę sferę mentalną, o którą też przecież łatwiej w momencie, kiedy wyniki się zgadzają. Hasenhuettl uporządkował też wreszcie kwestie taktyczne. Na początku sezonu mocno eksperymentował z personaliami i ustawieniem, rzucał piłkarzy po najróżniejszych pozycjach, nie zawsze optymalnych dla nich, choć trzeba przyznać, że robił to dużej mierze przez sytuację zdrowotną w zespole. Ale od czterech meczów ma swój podstawowy skład, którego nie zmienia. Co najwyżej lekko przesuwa zawodników w różne sektory. Bazowo Wolfsburg gra na czwórkę obrońców, ale ofensywnie usposobiony Joakim Maehle po lewej stronie i mogący grać niżej Ridle Baku po stronie prawej (plus defensywniejszy niż Maehle i „przyklejający” się do środkowych obrońców Killian Fischer na prawej obronie), dają zespołowi pewną elastyczność i możliwość płynnego przejścia na trójkę w określonych fazach meczu. Ogólnie rzecz biorąc, system pozostaje kwestią wtórną, bo czasem Wilki ustawiają się w 4-4-2, czasem w 4-3-3, a czasem jeszcze inaczej, ale wykonawcy pozostają ci sami. Coraz lepiej wygląda duet napastników Tomas – Amoura. Ten drugi wyrasta na prawdziwą gwiazdę ligi. W 11 meczach zgromadził 12 udziałów przy golach (5+7) i ze świecą szukać kogoś, kto zaliczył w Wolfsburg takie wejście do Bundesligi. Algierczyk przebił nawet osiągnięcie legendarnego Marcelinho, który w 2007 roku w swoich pierwszych 11 meczach dla Wolfsburga zanotował 11 goli lub asyst.
Co u naszych?
Jeszcze słówko o Polakach. Kamil Grabara spisuje się lepiej niż dobrze. Można się do niego przyczepić w zasadzie tylko o jednego gola (tego z Augsburgiem). Zarówno pod względem efektywności gry (liczba obronionych strzałów w odniesieniu do jakości i ilości sytuacji tworzonych przez rywali), jak i pod względem średniej not kickera, Kamil jest na czwartym miejscu wśród wszystkich bramkarzy w lidze, ustępując pola w obu klasyfikacjach jedynie Gulacsiemu, Zentnerowi i Baumannowi. Gorzej wygląda sytuacja Kuby Kamińskiego, który stracił miejsce w podstawowym składzie i na powrót musi walczyć o swoje. Z jednej strony sytuacja jest trudna, bo jeśli zespół jest w uderzeniu i ma serię, to trudno, by trener kombinował ze składem. Z drugiej – Wimmer, grający obecnie najczęściej na jego pozycji, też nie zachwyca i też jest w tym sezonie bez gola. Wydaje się, że jeśli Hasenhuettl miałby kogoś wymieniać ze składu, to najprędzej właśnie jego. Przy ustawieniu 4-4-2, Kuba mógłby zająć miejsce na lewej pomocy, przy czym musiałby cześciej grać w półprzestrzeni niż przy linii bocznej, bo to Maehle i Baku wyznaczają szerokość w ataku Wolfsburga. A to z kolei chyba nie do końca mu pasuje.