Mocny debiut, a potem wahania
W przypadku Marcusa Rashforda od początku kariery nigdy nie było spokojnie. Zaczął przecież z wielkim przytupem, kiedy jako 18-latek wszedł do drużyny prowadzonej jeszcze przez Louisa van Gaala z drzwiami i futryną. W lutym 2016 roku najpierw debiutował w Lidze Europy przeciwko Midtjylland i strzelił dwa gole w wygranej 5:1. Trzy dni później poprawił kolejnym dubletem – tym razem w swoim debiucie w Premier League w prestiżowym starciu z Arsenalem. Wówczas Czerwone Diabły wygrały na Old Trafford 3:2.
To miał być wymarzony początek kariery wychowanka MU i długo tak to wyglądało. Po skończeniu 20 lat po raz pierwszy przebił barierę 10 bramek w lidze, a potem w następnym sezonie były już 22 trafienia we wszystkich rozgrywkach. Oczekiwania wzrosły i Rashford nie zawsze był w stanie je udźwignąć. Pierwszy poważny zakręt przytrafił się w latach 2021-22, gdy najpierw zmarnował rzut karny w finale Euro z Włochami i spadł na niego gigantyczny hejt.
Kilka miesięcy później zmagał się z kontuzją i kolejny sezon po mistrzostwach Europy przyniósł jedynie cztery gole w Premier League. I gdy wielu już zaczynało go skreślać, Rashford odpalił w sezonie w trakcie którego odbywał się mundial w Katarze. Licząc wszystkie fronty, Anglik uzbierał 30 trafień i wydawało się, że to dobry prognostyk w trakcie pierwszego roku pracy Erika Ten Haga. Zabrakło jednak pójścia za ciosem. Pojawiły się informacje o tym, że Rashford za dużo imprezuje, miał zresztą podróżować prywatnym samolotem do Belfastu, gdzie mógł liczyć na większą anonimowość niż w rodzinnym Manchesterze, a tabloidy obiegło zdjęcie rozbitego drogiego samochodu, którym kierował piłkarz MU.
Kibice mają dość
Takie negatywne informacje trafiły na podatny grunt, bo kibice byli mocno rozczarowani jego grą. Rashford rozbudził oczekiwania, po czym je zupełnie wygasił i stracił formę. Od zakończenia sezonu 2022/23 ze wspomnianymi 30 trafieniami, uzbierał dokładnie połowę tego dorobku. Kibice, którzy zawsze wymagają więcej od wychowanków swoich ukochanych klubów, nie byli Rashfordowi dłużni. Frustracja wylewała się z nich coraz częściej, a najbardziej pamiętny moment miał miejsce w maju.
Chwilę wcześniej Ten Hag odsunął go od drużyny, ale w końcu Anglik został przywrócony. Podczas rozgrzewki przed spotkaniem z Newcastle na Old Trafford kibice pokazali Rashfordowi, co o nim myślą. Zaczepiali go, obrażali, a niektórzy nagrywali całe zajście, bo piłkarz nie zignorował tych okrzyków, tylko wdał się w utarczki.
Już wtedy nie brakowało sugestii ze strony różnych ekspertów, że w zaistniałej sytuacji lepiej byłoby, żeby Rashford odszedł z klubu. Poczucie umacniał fakt, że kilka tygodni później Gareth Southgate nie znalazł dla niego miejsca w kadrze na Euro 2024. Zawodnik tuż przed 27. urodzinami, zamiast wchodzić w swój sportowy prime, kręcił się w kółko. Na dwa słabe sezony przypadał jeden dobry. Wychowanek MU został jednak w macierzystym klubie latem, choć jego czas na Old Trafford może dobiegać końca.
Odsunięty w derbach
Ten Haga zmienił niedawno Ruben Amorim i Portugalczyk wprawdzie szuka jeszcze swojego pomysłu na ten zespół, jednak już ma za sobą swój „mecz założycielski”. Owszem, Manchester City jest toczony głębokim kryzysem, ale Manchester United w heroiczny sposób wygrał niedawne derby na Etihad Stadium 2:1, choć przegrywał jeszcze w 88. minucie. Bohaterem został wychowanek klubu, ale nie Rashford, tylko Amad Diallo. Rashforda – podobnie jak Alejandro Garnacho – sensacyjnie zabrakło nawet na ławce.
Amorim nie mówił wprost, co stoi za taką decyzją. Dość ogólnikowo stwierdził, że „ocenia to, jak każdy trenuje, jak się odżywia, jak się ubiera i jak funkcjonuje w grupie”. Dla kibiców, którzy od pewnego czasu są zdania, że Rashfordowi uderzyła sodówka, to były wystarczające wyjaśnienia.
– To dołujące, gdy jesteś odsunięty od takiego meczu jak derby Manchesteru – przyznał po fakcie Rashford, który wystąpił publicznie podczas spotkania z dziećmi w jednej ze szkół, którą wspomagał podczas zbiórek żywności kilka lat temu. – Na szczęście wygraliśmy mecz, więc możemy już skończyć ten temat. Jestem starszy i lepiej radzę sobie z nieprzychylnościami losu. Nie usiądę po ścianą i nie będę płakał. Dam z siebie wszystko, gdy trener znów na mnie postawi – dodawał.
Pech chciał, że kilka dni później, w czwartek, Amorim znów go pominął. Manchester United grał w ćwierćfinale Pucharu Ligi z Tottenhamem (przegrał 3:4 i odpadł z rozgrywek), a Anglika znów nie było nawet na ławce rezerwowych.
Niepasujący element w systemie
Nie wiadomo, czy to ze strony nowego menedżera sygnały do tego, żeby Rashford się – mówiąc kolokwialnie – ogarnął, czy do tego, by szukał sobie nowego klubu. Amorim przecież już na niego stawiał, i to z niezłym skutkiem. Rashford strzelił pierwszego gola za kadencji Portugalczyka już po kilkudziesięciu sekundach meczu z Ipswich (1:1). Grał wtedy jako środkowy napastnik w systemie 3-4-2-1. W następnej kolejce z Evertonem (4:0) zagrał już za plecami „dziewiątki” bliżej lewej strony i tam spisał się doskonale, bo zdobył dwie bramki. To oznaczało, że na początku przygody nowego menedżera Rashford strzelił trzy gole w dwóch meczach, czyli tyle, ile we wcześniejszych 23 spotkaniach Premier League.
Wychowanek MU być może nie pasuje jak ulał do taktyki Amorima, gdzie nie ma miejsca dla kogoś, kto lubi grać na lewym skrzydle. Na wahadło Rashford się nie nadaje, choć sam uważa, że może odnaleźć się na pozycji, na jakiej zagrał z Evertonem – nie tak blisko linii bocznej, ale wciąż w lewym „korytarzu”, skąd mógłby w swoim stylu atakować pole karne.
– Umiejętność dostosowania się do różnych systemów to ważny atut. Grałem już na wielu pozycjach u wielu trenerów. Niektóre pasowały mi mniej, a inne bardziej, jednak jeśli mam być „lewą dziesiątką”, to dam sobie radę – przekonywał Rashford. Mimo tego po 90 minutach z Evertonem przyszły jeszcze półgodzinne epizody z ławki przeciwko Arsenalowi (0:2) oraz Nottingham Forest (2:3), potem jeszcze pierwszy skład i 56 minut z Viktorią Pilzno w Lidze Europy (2:1), a następnie został przez Amorima odsunięty.
Odejdzie już zimą?
Dobrze poinformowany były dziennikarz m.in. „The Times” Henry Winter pisał niedawno, że napięcia pomiędzy piłkarzem a wieloma pracownikami klubu są tak duże, że do transferu może dojść już zimą. Rashfordem ma interesować się kilka klubów z Włoch i Hiszpanii oraz inne zespoły z Premier League.
– Uważam, że jestem gotowy na każde następne wyzwanie. Jeżeli odejdę, to bez pretensji. Nigdy nie powiem niczego złego o Manchesterze United. Wiem, że sytuacja wygląda słabo i nie zamierzam jej pogarszać – zapowiedział Rashford podczas wspomnianego spotkania w szkole. Zapowiadał również, że za cel stawia sobie wyjazd na mistrzostwa świata w 2026 roku. Coraz bardziej wydaje się jednak, że aby to się udało, musi opuścić Old Trafford.
Ostatni dzwonek, by wykorzystać potencjał
Do takiego ruchu namawia go wielu ekspertów. Roy Keane doradzał mu zmianę klubu w podcaście „Stick To Football”, a Jamie Carragher uderzał w te same tony i analizował sytuację Rashforda w studiu Sky Sports we flagowym poniedziałkowym magazynie „Monday Night Football”. Tego samego zdania jest coraz większa część kibiców MU i nie każdy wypowiada je w złośliwy sposób, jak ci, którzy zaczepiają go z trybun. U wielu wynika to z politowania, bo choć są rozczarowani postawą wychowanka swojego klubu w ostatnim czasie, to nadal życzą mu dobrze i chcieliby go zobaczyć w wysokiej formie.
Dla Rashforda to sygnał alarmowy. Kilka tygodni temu skończył 27 lat i mimo że dla MU rozegrał ponad 400 meczów, w których strzelił 138 goli, to nie zabraknie głosów, że nie spełnił pokładanych w nim nadziei i jest poniekąd niespełnionym talentem. To on powinien być liderem klubu, szczególnie w niełatwych ostatnio czasach, tymczasem ani nie jest najlepszym strzelcem, ani asystentem, a pod względem wpływu na grę jest wielu ważniejszych piłkarzy.
Być może odbił się na nim marazm, jaki dopadł klub w ostatnich latach, jednak w takiej sytuacji kibice tym bardziej liczą, że wychowanek pociągnie całą resztę. Rashford tego nie zrobił i to dla niego ostatni czas, by wykorzystać potencjał. Inaczej zostanie zapamiętany jako piłkarz, który mógł osiągnąć wiele, ale z różnych powodów – także z własnej winy – mu się to nie uda.