Jean-Pierre Nsame (Como -> Legia Warszawa, wypożyczenie)
31-latek trafił do Legii w ramach wypożyczenia z Como po bardzo nieudanym półroczu spędzonym w Serie B. Na włoskim zapleczu nie poszło mu kompletnie – w 8 meczach rozegrał 180 minut i nie zdobył ani jednej bramki. To zresztą była jego druga taka nieudana przygoda w seniorskiej karierze – wcześniej Kameruńczyk zaliczył podobnie pusty przelot w Venezii (11 występów, 235 minut, 0 goli). I to właśnie martwi kibiców stołecznej ekipy.
Do trzech razy sztuka? Przy Łazienkowskiej mają prawo mieć nadzieję, że tak, ponieważ Nsame w lidze szwajcarskiej był zupełnie innym graczem. Imponował bowiem skutecznością, strzelając 13, 15, 32, 19, 21 i 9 (runda jesienna) goli w kolejnych sezonach, licząc od 2017/18, gdy przeszedł do Young Boys. W sparingach co prawda nie imponował instynktem zabójcy (do siatki nie trafił ani razu), ale to nie musi być zły prognostyk. Swego czasu Nemanja Nikolić też nie szalał w presezonie, a potem był jednym z najskuteczniejszych zawodników Ekstraklasy w XXI wieku.
Czy Kameruńczyk podąży drogą Węgra? Odpowiedzi na to pytanie naturalnie nie znamy, aczkolwiek trzeba przyznać, że ma on w sobie spory potencjał. A że Wojskowi planują grać na dwóch napastników, to od samego początku rozgrywek powinien dostać sporo szans na udowodnienie swojej wartości. Silny, mocny fizycznie i przede wszystkim skuteczny snajper byłby zbawieniem dla Legii.
Aleksander Buksa (FC Genoa -> Górnik Zabrze, transfer definitywny, kwota nieznana)
Swego czasu był uważany za wielki talent, który może zrobić zagraniczną karierę. Młodszy z braci Buksów ma dopiero 21 wiosen na karku, więc to jeszcze nie jest wykluczone, ale nie ma co się oszukiwać, pierwsza zagraniczna przygoda mu nie wyszła.
- Genoa – 4 mecze w seniorach, 0 goli
- OH Leuven – 16 występów, 5 bramek, ale w zespole U-23
Standard Liege – nie wyściubił nosa poza rezerwy, gdzie zagrał w 14 spotkaniach i strzelił 4 gole - WSG Tirol – wreszcie grał w miarę regularnie, zaliczył 29 meczów, ale tylko 1 trafił do siatki w austriackiej Bundeslidze
Nie była to ścieżka usłana różami ani dokonania, na widok których kibice Górnika mogą robić wielkie oczy. Przeciwnie, napastnik przychodzi do Zabrza z misją udowodnienia swojej wartości i odbicia się po serii nieudanych wypożyczeń. Na Górnym Śląsku w końcu może złapać więcej stabilizacji, ponieważ podpisał trzyletni kontrakt.
– Nie wracam do Polski z podkulonym ogonem – twierdzi sam zainteresowany, lecz nie oszukujmy się, ma wiele do udowodnienia i ludziom, i samemu sobie. W teorii jednak drużyna prowadzona przez Jana Urbana (między innymi ze względu na niego) wydaje się dobrym wyborem, by się odbudować.
Ruben Vinagre (Sporting CP -> Legia Warszawa, wypożyczenie)
Swego czasu wydawało się, że ten boczny obrońca może zrobić całkiem solidną karierę. Wychowanek Sportingu, który przez Monaco trafia do Wolverhampton w młodym wieku i dostaje szanse w Premier League – trzeba przyznać, iż o takim starcie wielu mogłoby pomarzyć. Potem jednak była równia pochyła i fatalne wypożyczenia do Olympiakosu, Evertonu, Hull czy Hellasu. Co sezon, a nawet co rundę inny klub, nigdzie nie był w stanie się przebić.
Ekstraklasa to oczywiście poziom znacznie niższy niż Serie A, Premier League czy nawet Championship. Jeśli nawet w polskiej lidze Vinagre nie odpali, to pozostaną mu już chyba tylko egzotyczne ligi i skupienie się na zarabianiu pieniędzy.
W Legii jednak mają nadzieję, że Vinagre okaże się bardzo wartościowym członkiem zespołu, co podkreślał Goncalo Feio w rozmowie z TVP Sport. – To piłkarz, który ma nieprawdopodobny potencjał (…) Wystarczyła mu jedna odprawa i praktycznie wszystko wie. Trafił do Warszawy, ponieważ bardzo chciał tug rać, uwierzył w nasz projekt. Zrezygnował z większych pieniędzy, by występować u nas – mówił rodak lewego obrońcy. Dodał również, że 25-latek miał propozycje z Serie A czy Panathinaikosu, ale mimo wszystko wolał Legię.
Patryk Makuch (Cracovia -> Raków Częstochowa, transfer definitywny, 1 milion euro)
Gdy ogłoszono powrót Marka Papszuna do Rakowa, jedna rzecz stała się jasna – Medaliki nie będą kombinowały z napastnikami i znowu postawią na kogoś, kto będzie grał tyłem dobra bramki nawet lepiej niż przodem.
To oczywiście stwierdzenie pół żartem, pół serio. Wiadomo, ostatecznie chodzi o to, by dziewiątka częstochowian wpisywała się w odpowiedni profil, umiała realizować bardzo sprecyzowane zadania taktyczne i ogólnie pasowała do systemu. Biorąc pod uwagę, jacy snajperzy grali na tej pozycji w Rakowie w minionych latach, transfer Makucha nie może dziwić.
Co ciekawe Medaliki wyłożyły za niego ogromne pieniądze. 25-latek kosztował aż milion euro! Tak wysoka kwota skłoniła Cracovię do sprzedaży zawodnika, aczkolwiek negocjacje w sprawie jego przenosin trwały aż miesiąc. To pokazuje, jak zdeterminowany był Raków, aby pozyskać Makucha. – To był najtrudniejszy transfer, jaki przeprowadziłem – powiedział wymownie Mateusz Dróżdż, prezes Cracovii, w rozmowie z “Kanałem Sportowym”.
Ciekawi jednak jesteśmy, jak spisze się ten rosły napastnik w ekipie Marka Papszuna. Jak dotąd tylko raz zdarzyło mu się przekroczyć granicę 10 goli w sezonie i to w 1. Lidze, a nie w Ekstraklasie. Grał wówczas w Miedzi Legnica. Ostatnie dwa lata w zespole Pasów to zaś zaledwie 11 trafień w 66 spotkaniach.
Lazaros Lamprou (Excelsior -> Raków Częstochowa, wolny transfer, bez odstępnego)
Liczba Greków przy Limanowskiego musi się zgadzać – odszedł Giannis Papanikolaou i przyszedł Lazaros Lamprou, choć oczywiście ci zawodnicy występują na innych pozycjach. Ten sprowadzony tego lata ma bardziej pomagać Medalikom w ofensywie, grając jako dziesiątka. Zwłaszcza że opinie o nim są jednoznaczne – bynajmniej nie mówimy o zawodników, który uwielbia harówkę w defensywie czy wykonywanie czarnej roboty taktycznej.
Na łamach Weszło wymownie opisał go Mirosław Sznaucner, który współpracował z pomocnikiem w jego ojczyźnie. Szkoleniowiec przyznał, że Lamprou nie potrafił udźwignąć presji, grając w drużynach, które musiały walczyć o najwyższe cele. Dodatkowo 26-latek bardzo lubi ponoć mieć duże wsparcie u trenera, a to nie jest cecha charakterystyczna dla Marka Papszuna. On jest raczej bezwzględnym szkoleniowcem – nie wykonujesz zadań, nie zaadaptowałeś się do systemu, to dziękujemy.
– Bazuje na szybkości i akcjach 1 na 1. To jego największe atuty, umiejętności piłkarskie ma bardzo wysokie. Potrafi robić wrażenie – uzupełniał Sznaucner. Wydaje się zatem, że do Rakowa przychodzi zawodnik o dużych możliwościach, ale Medaliki podejmują ryzyko biorąc pod uwagę aspekty charakterologiczne.
Na Sonnym Kittelu już się przejechali właśnie w ten sposób, więc da się zrozumieć wątpliwości kibiców czy ekspertów. Z drugiej strony jeśli trener Papszun znajdzie nić porozumienia z Grekiem, to może on stać się gwiazdą Ekstraklasy.
Marcin Cebula (Raków Częstochowa -> Śląsk Wrocław, wolny transfer, bez odstępnego)
Wrócił do zdrowia po groźnej kontuzji, która wykluczyła go z gry na wiele miesięcy, ale Raków ostatecznie z niego zrezygnował. Przedłużenia umowy nie było, a do tego sam zawodnik uznał, że potrzebuje nowego wyzwania, by zachować właściwą świeżość.
Stąd właśnie przenosiny do Śląska, choć rywalizowało o niego kilka klubów, między innymi Motor Lublin. Cebula uznał jednak, iż bardziej interesuje go gra w wicemistrzu Polski, a nie w beniaminku walczącym o utrzymanie, co da się zrozumieć.
Zdaje się zresztą, że dla Wojskowych jest to transfer z gatunku “od razu do wyjściowej jedenastki”. Mówimy przecież o piłkarzu, który potrafi robić różnicę w ataku, bo nie brakuje mu boiskowej odwagi i chętnie bierze na siebie odpowiedzialność za rozegranie. David Balda (dyrektor sportowy WKS-u) powiedział o Cebuli, iż jest to topowy piłkarz Ekstraklasy w grze jeden na jeden i w sumie można się z tym zgodzić.
Nie należy co prawda przesadzać i pisać, że losy Śląska będą zależały głównie od Cebuli, aczkolwiek faktycznie obie strony mogą sobie mocno pomóc. Wrocławianie na pewno potrzebują więcej ofensywnej błyskotliwości, a sam zawodnik regularnej gry, dzięki której udowodni, iż po kontuzji nadal jest tym samym przebojowym ofensywnym pomocnikiem.
Kajetan Szmyt (Warta Poznań -> Zagłębie Lubin, transfer definitywny, 115 tysięcy euro)
Sagi transferowe to raczej coś, co dotyczy największych klubów na świecie, ale i w Ekstraklasie mieliśmy swoją. Jej głównym bohaterem był właśnie ten młody i odważny skrzydłowy. O jego możliwym odejściu z Warty mówiło się od paru okienek transferowych, łączono go z wieloma zespołami, ale z różnych względów Szmyt pozostawał piłkarzem Zielonych.
Zmieniło się to dopiero w momencie, gdy poznaniacy spadli z ligi. Cel przenosin 22-latka okazał się jednak zaskakujący. Nie trafił po sąsiedzku do Lecha, mimo iż ten swego czasu o niego zabiegał. Rumunia? Ten (dziwny) kierunek też nie wypalił. W końcu wydawało się, iż Szmyt przejdzie do Jagiellonii, lecz ta zrezygnowała z jego usług ze względu na absurdalne wymagania finansowe zawodnika i jego przedstawicieli. Tak przynajmniej fiasko transferowe skomentował Łukasz Masłowski, czyli dyrektor sportowy Dumy Podlasia.
Mniej obaw miało natomiast Zagłębie Lubin, bo to właśnie tam trafił Szmyt. Miedziowi co prawda słyną z umiejętnego promowania młodzieży – choć wychowanek Warty to żaden junior – więc może i na niego mają pomysł? Z drugiej strony Waldemar Fornalik nigdy nie był wielkim orędownikiem promowania młodzieży, więc są tu pewne znaki zapytania. No i w końcu, czy ten odważny, błyskotliwy skrzydłowy, którego czasem ponosi ułańska fantazja, odnajdzie się pragmatycznym futbolu preferowanym przez byłego selekcjonera?
To jeszcze nie jest sytuacja z gatunku “make or break”, aczkolwiek mariaż Zagłębia i Szmyta na pierwszy rzut oka nie wygląda na idealny.
Miki Villar (Wisła Kraków -> Jagiellonia Białystok, wolny transfer, bez odstępnego)
W minionym sezonie był jedną z twarzy hiszpańskiej WIsły, która jednak mocno zawiodła w wymiarze ligowym. Drużyna prowadzona przez Alberta Rude miała awansować do Ekstraklasy, a w praktyce nie dostała się nawet do baraży. Wygranie Pucharu Polski ma w tym kontekście swoją wymowę, aczkolwiek zdobycie go to w perspektywie długofalowej niewielkie pocieszenie.
Koniec końców Biała Gwiazda postanowiła zmienić koncepcję budowy zespołu, a ofiarą tej decyzji stał się właśnie Villar. W minionym sezonie uzbierał łącznie 5 goli oraz 5 w 35 meczach, co nie jest imponującym wynikiem, ale da się zrozumieć, czemu oszczędna Jagiellonia po niego sięgnęła. W Białymstoku zbroją się na Ekstraklasę oraz europejskie puchary, a Hiszpan ma wydatnie pomóc ekipie Adriana Siemieńca na obu frontach.
Trener pokazał już zresztą, że potrafi wyciągać z nieoczywistych piłkarzy to, co w nich najlepsze i robić z nich wyróżniających się graczy w skali całej ligi. Widzieliśmy to już na przykładzie Kristoffera Hansena, Michala Sacka czy Dominika Marczuka. Nie dziwota, że sam Villar tak cieszył się ze względu na transfer do Dumy Podlasia.
Luquinhas (Fortaleza -> Legia Warszawa, wypożyczenie)
Transfer ten jest interesujący z dwóch perspektyw. Po pierwsze jest ta pozasportowa… Kiedy Brazylijczyk przed laty odchodził z Łazienkowskiej, żegnał się z klubem w oparach skandalu. Przypomnijmy pokrótce – do autokaru warszawian wdarli się pseudokibice, a ofensywny pomocnik zwyczajnie od nich oberwał. Nie został ciężko pobity, lecz sam ten fakt sprawił, że zarówno on jak i jego żona przestali czuć się bezpiecznie w legijnym środowisku. Szczególnie jego partnerka przeżywała całą sytuację.
Z drugiej strony sam piłkarz po jakimś czasie wrócił do tematu w rozmowie opublikowanej na łamach “WP Sportowych Faktów”. – Chciałbym kiedyś wrócić, znów poczuć tę atmosferę i wdzięczność kibiców – stwierdził.
Drugi wymiar to oczywiście ten stricte boiskowy. W MLS poszło mu nawet przyzwoicie – uzbierał tam łącznie 60 występów, a w nich 8 goli i 10 asyst. Następnie został wykupiony przez Fortalezę, gdzie jednak rozegrał zaledwie kilka spotkań i to jako rezerwowy. Po nieudanym półroczu wraca więc do Legii, by poprowadzić ją do mistrzostwa Polski – taki cel stawia sobie zespół prowadzony przez Goncalo Feio. Luquinhas w formie znów może być jedną z największych gwiazd Ekstraklasy i de facto po to został ściągnięty – aby błyszczeć wraz z Legią.
Mateusz Kowalczyk (Broendby -> GKS Katowice, wypożyczenie, jeszcze niedopięte)
Rok temu, gdy ŁKS awansował z 1. Ligi do Ekstraklasy, Kowalczyk był jego absolutną gwiazdą mimo statusu młodzieżowca i całkiem małego doświadczenia w seniorskim futbolu. To ten typ piłkarza, którego chcesz mieć w zespole, ale nienawidzisz przeciw niemu grać – pirania, która biega za tobą, non stop pressuje, ciągle pozostaje w ruchu. Awans Rycerzy Wiosny był oczywiście efektem dobrej pracy kolektywnej, ale młody pomocnik dołożył do tego ważną cegiełkę.
Dlatego można było żałować, że zdecydował się na wyjazd z Polski jeszcze przed debiutem w Ekstraklasie. Z jednej strony zrozumiałe – zgłosiło się po niego Broendby, czyli jeden z najlepszych duńskich klubów. Mocniejsza liga, większe szanse na wypromowanie się i tak dalej. Z drugiej – mnożyły się znaki zapytania, czy aby nie jest za wcześnie? Czy pirania nie potrzebuje najpierw sprawdzić się w ekstraklasowym akwarium, zanim wypłynie na szersze wody?
Czas pokazał, że Dania to faktycznie były dla niego zbyt wysokie progi, dlatego po straconym roku Kowalczyk wróci do ojczyzny. W minionym sezonie rozegrał w seniorach Broendby 4 spotkania – 1 minutę w lidze oraz 225 w krajowym pucharze. Delikatnie rzecz ujmując – nie są to powalające liczby ani też powód do radości pod kątem harmonijnego rozwoju. A to przecież chłopak w wieku, który jest kluczowy pod kątem tego, jaką karierę zrobi w przyszłości.
20-latek ma więc zagrać w GKS-ie Katowice, który dość niespodziewanie awansował do Ekstraklasy i teraz zbroi się na potęgę. Śląska ekipa nie chce popełnić grzechu zaniechania jak przed rokiem – o ironio – ŁKS czy wcześniej Zagłębie Sosnowiec albo Podbeskidzie Bielsko-Biała. Jeśli Kowalczyk nawiąże do swoich dobrych występów z sezonu 2022/23, to na spokojnie wywalczy sobie miejsce w wyjściowej jedenastce. Zwłaszcza, że nadal ma status młodzieżowca.
Co ciekawe w tej chwili zdaje się, że “Kowal” jest już jedną nogą poza duńskim klubem. Nie bez powodu GieKSa zapewniła sobie klauzulę wykupu. Dodatkowo słyszymy, iż młody pomocnik miał kłopoty z adaptacją w nowym środowisku ze względu na barierę językową, która z kolei zaowocowała efektem osamotnienia. Słyszymy, że po ośrodku treningowym w Broendby przeważnie poruszał się sam i nie nawiązał bliższych relacji z grupą. W efekcie jego powrót do Polski jest ważny nie tylko z perspektywy sportowej, ale też życiowej.