Decyzja dobra, ale spóźniona
To zawsze fatalna recenzja dla pracy trenera, kiedy zwolnienie najbardziej smuci kibiców pozostałych drużyn. Zwolnienie Erika Ten Haga z Manchesteru United nie jest jednak żadnym zaskoczeniem i w zasadzie można powiedzieć, że to jednocześnie decyzja właściwa, jak i zła, biorąc pod uwagę chronologię zdarzeń. Właściwa, bo zespół pod wodzą Holendra od dłuższego czasu się nie rozwijał, a w zasadzie od pewnego czasu cofał się w rozwoju. Zła, bo trzeba ją było podjąć wcześniej, po zakończeniu poprzedniego sezonu, a nie w końcówce października. Oczywiście to jeszcze nie jest moment, kiedy wszystko jest stracone, a do maja jest masa czasu i szans, by wyprowadzić Czerwone Diabły na prostą. Ale warto zadać sobie pytanie, co tak naprawdę zmieniło się od ostatniej kolejki minionych rozgrywek Premier League do teraz, że wtedy szefowie klubu z Old Trafford postanowili zostać z Ten Hagiem?
Twarde liczby są dla Holendra brutalne. Manchester United po dziewięciu kolejkach, czyli mniej więcej na etapie jednej czwartej sezonu, zajmuje w tabeli ligi angielskiej dopiero czternaste miejsce. Ma osiem strzelonych goli, a więc gorzej wypadają jedynie ostatni Southampton i Crystal Palace, które w niedzielę wygrało dopiero pierwszy mecz w sezonie. W ośmiu spotkaniach w Premier League piłkarze Ten Haga nie potrafili nawet strzelić gola w pierwszej połowie. W Lidze Europy po trzech meczach z Twente, FC Porto i Fenerbahce mają trzy remisy i zajmują 21. pozycję. A przecież już poprzedni sezon Manchester United zakończył na ósmym miejscu, czyli najgorszym od 1990 roku, a do tego miał ujemny bilans bramkowy i najwięcej straconych goli od 1979 roku. Miniony sezon okazał się też najsłabszym przed własną widownią. We wszystkich rozgrywkach Manchester United przegrał dziewięć meczów na Old Trafford, wyrównując niechlubny rekord klubu. Gdyby nie zdobycie FA Cup, nie byłoby nawet awansu do europejskich pucharów.
Seria niezrozumiałych ruchów
Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że tamten triumf w finale Pucharu Anglii nad Manchesterem City utrudnił decyzję władzom MU. Trzeba pamiętać, że niewiele wcześniej sir Jim Ratcliffe z grupą INEOS wykupił mniejszościowe udziały w klubie i przejął zarządzanie pionem sportowym. Na Old Trafford latem dochodziło do gruntownych zmian, pojawiali się nowi dyrektorzy na czele z Omarem Berradą oraz Danem Ashworthem, więc jednoczesne pożegnanie z menedżerem miałoby sporo sensu. Jak nowe otwarcie, to po całości.
Ratcliffe tymczasem stanął w rozkroku. Mógł zwolnić Ten Haga po dżentelmeńsku, żegnając się z nim po sukcesie i zdobyciu FA Cup, a większość kibiców na pewno zaakceptowałaby taką decyzję. INEOS zresztą rozmawiał z innymi kandydatami. Ten Hag to potwierdził, gdy gościł w holenderskiej telewizji jako ekspert podczas mistrzostw Europy. – Wiem, że klub spotkał się z Thomasem Tuchelem, ale nie doszli do porozumienia. Rozmawiałem już z szefami MU i powiedzieli mi, że ich zdaniem mają już odpowiedniego menedżera – powiedział 54-latek, wprawiając niektórych w osłupienie. Brzmiało to jak przechwałki człowieka, który wie, że znalazł się w beznadziejnej sytuacji, choć jeszcze stara się walczyć.
Tuchel w międzyczasie uciekł Czerwonym Diabłom sprzed nosa, gdy niedawno zgodził się przejąć reprezentację Anglii. Rzekomo drugim kandydatem Ratcliffe’a miał być Mauricio Pochettino, którego wówczas niespodziewanie zwolniła Chelsea, jednak on też ma już pracę – został selekcjonerem reprezentacji Stanów Zjednoczonych. Ten Hag więc został i do tego… podpisał nowy kontrakt. To zwieńczyło cały szereg niezrozumiałych decyzji INEOS.
Szybka weryfikacja
Wiadomo było, że Holender zacznie sezon pod baczną obserwacją. Latem przyszło kilku kolejnych piłkarzy pasujących do jego wizji i można było nabrać przekonania, że to dla Ten Haga sezon z cyklu „teraz albo nigdy” na Old Trafford. Po dokładnie 79 dniach od meczu o Tarczę Wspólnoty, który rozpoczynał ten sezon dla MU, wiemy już, że wygrała opcja „nigdy”. Tym bardziej, że to okazał się najgorszy start ligowych rozgrywek w historii klubu, bo Czerwone Diabły mają osiem punktów po dziewięciu meczach. Wcześniejszy najgorszy był… rok temu, gdy na tym etapie miały o jedno oczko więcej.
Zwolnienie menedżera to nigdy nie jest przyjemny moment, ale nawet pomijając wymienione wcześniej liczby, to dało się odczuć, że Holender z każdym tygodniem staje coraz bliżej przepaści i – co najgorsze – sam sobie nie pomaga. Jego pierwszy sezon był jeszcze całkiem udany, bo zakończony trzecim miejscem w Premier League i przerwaniem kilkuletniej posuchy z trofeami dzięki zdobyciu Pucharu Ligi. Było widać rękę trenera, który stawiał na pressing i wykuwał styl gry, ale już rozgrywki 2023/24 przyniosły znaczne pogorszenie. Problemem były też mecze z zespołami z czołówki – szczególnie wyjazdowe. Łącznie przez dwa pełne sezony pracy w Premier League, MU pod wodzą 54-latka wygrał jedynie dwa spotkania na boiskach drużyn, które rozgrywki 2022/23 i 2023/24 kończyły w górnej połowie tabeli. Ponadto dwa zremisował, czternaście przegrał, a do tego dochodzą takie wstydliwe wpadki jak 0:4 z Brentford, 0:4 z Crystal Palace czy 0:3 z Bournemouth.
Owszem, kontuzje ważnych zawodników utrudniały Ten Hagowi zadanie, jednak jego wymówki nie brzmiały dobrze, szczególnie, gdy pobrzmiewał z nich przekaz, że zmiennicy są według niego za słabi. Mimo że dostał dużą swobodę w budowaniu kadry drużyny, ciągle brzmiał jak trener, który jest niezadowolony z piłkarzy, z jakimi pracuje. Do tego doszły jeszcze konflikty, jak z Cristiano Ronaldo w pierwszym i z Jadonem Sancho w drugim sezonie.
Kiepski adwokat klubu i samego siebie
Źle odebranych wypowiedzi było jednak więcej i dało się zauważyć, że 54-latek nie radzi sobie w relacjach z mediami, na co zwracano już uwagę po jego pracy w Amsterdamie. Wizerunek i charyzma to dziś bardzo ważne cechy dla trenera, tymczasem Ten Hag był opryskliwy i nie tyle nie przyjmował krytyki, co nieraz tworzył własną rzeczywistość. Wielokrotnie po słabych meczach MU potrafił stwierdzić, że jego drużyna zasłużyła na wygraną albo że grała bardzo dobrze, ale jedna czy dwie decyzje sędziowskie sprawiły, że punkty uciekły.
Przez cały poprzedni sezon wracał do wrześniowej porażki 1:3 z Arsenalem, kiedy jego zdaniem Rasmus Hojlund, jeszcze przy stanie 1:1, był faulowany w polu karnym. I to nic niezwykłego, że trenerzy mają w takich chwilach silne poczucie niesprawiedliwości, ale mówienie w kwietniu, że niepodyktowany rzut karny na początku września zmienił bieg całego sezonu brzmi jak kabaret. Gdy MU przegrał w derbach z Manchesterem City na Etihad wiosną, Ten Hag znów krytykował sędziego za brak rzutu karnego przy wyjściu na przedpole Edersona, a cały obraz meczu starał się kompletnie zamazać. Zapomniał, że chwilami drużyna Pepa Guardioli miała 90% posiadania piłki, w strzałach wygrała 27:3, a gol Marcusa Rashforda choć piękny, padł po jedynej celnej próbie jego piłkarzy. Gdyby nie kilka pudeł City, mogło się skończyć 5:1, a nie 3:1.
Ten Hag fatalnie wypadał jako adwokat i ambasador klubu. Słowa, które brzmiały jak urojenia i alternatywna rzeczywistość, nie skończyły się wraz z poprzednim sezonem. Nawet niedawno, pytany o rozczarowujące wyniki w Lidze Europy, Holender mocno się obruszał. – Rozczarowujące? Pojechaliśmy do Porto i Stambułu i przywieźliśmy stamtąd remisy. To dobre rezultaty. Pokazaliśmy, że nie da się nas łatwo pokonać – bronił się, a fanom MU tylko rosło ciśnienie. Klub z taką historią i ambicjami nie może mieć bowiem trenera, dla którego remis z Fenerbahce to naturalna sprawa i zadowalający wynik. Nawet pomijając sprawy sportowe, to wizerunkowo Ten Hag stracił podczas pobytu na Old Trafford bardzo wiele.
Niewdzięczna rola następcy
Tymczasowym menedżerem po zwolnieniu Ten Haga zostanie pełniący od początku sezonu rolę jego asystenta Ruud van Nistelrooy i będzie musiał wywołać podobny efekt, co Ole Gunnar Solskjaer kilka lat temu, gdy też zaczynał od roli tymczasowego opiekuna. Były napastnik MU ma doświadczenie z pracy w PSV, ale byłaby to duża niespodzianka, gdyby utrzymał stanowisko. Na dłuższą metę klub raczej będzie szukał kogoś na innego. Z racji połączeń z INEOS pojawia się nazwisko Garetha Southgate’a, a dyrektor sportowy Dan Ashworth doskonale zna Grahama Pottera ze wspólnej pracy w Brighton. Pojawia się też Xavi. Niezależnie jednak od tego, kto zastąpi Holendra na Old Trafford, ten będzie się mierzył z bardzo niewdzięcznym zadaniem.
Poprzednik sprowadził bowiem bardzo wielu piłkarzy, których znał z pracy w Ajaksie i ogólnie w Eredivisie. Ten Hag ściągnął łącznie pięciu zawodników, jakich prowadził jeszcze w Amsterdamie. Gdy latem zeszłego roku szukał środkowego pomocnika, postawił na Masona Mounta, kosztem kilku innych kandydatów, bo pamiętał go z dobrej gry na wypożyczeniu z Chelsea do Vitesse. Łącznie klub za jego kadencji wydał na transfery 550 milionów funtów, a gdyby zliczyć udane nabytki, to byliby to Andre Onana, momentami Lisandro Martinez, a na początku tego sezonu przebłyski mieli Joshua Zirkzee, Noussair Mazraoui i Matthijs De Ligt, choć ich jeszcze nie da się w pełni zweryfikować. Listę wstydu otwierają za to Antony, Mount i Casemiro.
Po raz kolejny na Old Trafford w czasach postfergusonowskich menedżer dostał dużą władzę na rynku transferowym i źle ją wykorzystał. Być może jego następca, współpracujący już od początku kadencji z INEOS i nowymi dyrektorami, będzie inaczej funkcjonował w strukturach klubu, ale nie ulega wątpliwości, że trzeba będzie posprzątać po pomysłach Ten Haga. To może zająć trochę czasu i kibice Manchesteru United znów usłyszą prośby o cierpliwość i kredyt zaufania. Nowy zarząd podjął latem ryzyko, z którego się teraz wycofał, więc będzie musiał przyjąć falę krytyki i wrócić do punktu wyjścia. Nie mógł jednak dłużej odwlekać tego, co było nieuniknione.