Z Dariuszem Melonem spotkaliśmy się tuż przed końcem sezonu, który dla ŁKS-u kończy się spadkiem do Fortuna 1. Ligi. Teraz łódzki klub musi wymyślić się na nowo i właśnie o tym rozmawialiśmy z nowym akcjonariuszem. Dlaczego zdecydował się pomóc Rycerzom wiosny? Czego się obawia z perspektywy finansowej? Czy ŁKS nadal ma długi? Jakie są szanse, że łodzianie w końcu skomercjalizują swój stadion? Kto jest teraz najbardziej decyzyjną postacią w klubie? Z jakiego powodu musiało dojść do resetu w pionie sportowym? Kto jest polisą na triumfy i bezpieczeństwo ŁKS-u? Kiedy Dariusz Melon uzna swoją misję za zakończoną sukcesem?
Dlaczego Platkowie nie weszli w ŁKS?
Zacznijmy od klasyki. Po co panu ŁKS?
Dość długo do tego dojrzewałem. W tym roku mija 50 lat mojego kibicowania ŁKS-owi, a początki firmy możemy datować na 35 lat wstecz. Kwestia wejścia do klubu nie była spontaniczna. Cały czas czuje się fanem ŁKS-u, zawsze się nim interesowałem, a od pewnego czasu zacząłem przyglądać się kwestiom finansowym w polskiej piłce…
W tej chwili mam ochotę się przeżegnać.
Powiedzmy, że jest to “trudny materiał”.
Piękny eufemizm! Ile trwało to dojrzewanie do wejścia w ŁKS?
Ze 2-3 lata. Miałem to z tyłu głowy i na różnych spotkaniach wspominałem, że trzeba coś w końcu z tym ŁKS-em podziałać, aby go wspomóc. Ostateczna decyzja zapadła jesienią. Najpierw weszliśmy w umowę sponsorską, co działo się mniej więcej na finiszu rozmów z rodziną Platków.
O nich mówiło się dużo i od dawna, a o panu i Kramelu nie było słychać.
Gdyby weszli do klubu, najprawdopodobniej mnie by w nim nie było. Nie czułbym takiej potrzeby. W moim przypadku intencje są jasne – jestem łodzianinem i chodzi mi tylko o dobro ŁKS-u. Domyślam się, że w przypadku rodziny Platków tak to nie wyglądało. Trudno, żeby Łódź i ŁKS nagle stały się dla nich projektem numer jeden. Oni mają przecież klub w Portugalii, Spezię…
Spezia to zaraz do trzeciej ligi spadnie.
U Tomka Salskiego i prezesa Olszowego musiała zapalić się jakaś lampka co do tego, aby zabezpieczyć klub. Ale jak to zrobić? Praktycznie niemożliwe, jeśli ktoś ma być większościowym udziałowcem. Rozmowy szły ślamazarnie i wydaje mi się, że Tomkowi taka formuła wydawała się ryzykowna. On przecież włożył w ŁKS mnóstwo czasu, pracy i pieniędzy.
Z perspektywy czasu chyba można się cieszyć, że przejęcie ŁKS-u przez Platków nie doszło do skutku.
Nie wiadomo, co by było. Nam się zawsze wydaje, że pojawienie się inwestora oznacza wyłożenie dużych pieniędzy i skok jakościowy. Przykłady z polskiej piłki często świadczą o czymś innym.
Kibice myślą o tym jak o szejkach z Manchesteru City czy PSG – oczywiście w innej skali. Tak to jednak nie działa. Poza tym ŁKS nadal jest otwarty na różne opcje. Fakt, że ja i Tomek Salski jesteśmy teraz większościowymi udziałowcami w praktyce nic nie zmienia. Gdyby pojawił się konkretny inwestor, to nie będziemy robić problemów, ponieważ nam na sercu leży dobro ŁKS-u.
Wracając – widziałem, że rozmowy z rodziną Platków zwolniły, postanowiłem więc zaproponować moją pomoc i objąć pakiet akcji oraz włączyć się w finansowanie i zarządzanie klubem. Zostało to przyjęte pozytywnie.
Biorąc pod uwagę, co się działo w ŁKS-ie w minionych latach, zdziwiłbym się, gdyby pana inicjatywa została odebrana inaczej. Co było u pana takim gamechangerem, po którym stwierdził pan: “Okej, wchodzę w to”?
To, jakie problemy pojawiły się w klubie. W pewnym momencie było widać kłopoty nie tylko sportowe. Wejście Platków miało rozwiązać problemy w dłuższej perspektywie, ale ich brak mógłby je spotęgować razy dwa.
Po moich rozmowach z Tomkiem Salskim widziałem, że trzeba pomóc. Trudno jest jednej osobie dźwigać klub na swoich barkach. Oczywiście są przykłady, gdzie to się udaje, na przykład w Rakowie Częstochowa czy w Lechu Poznań, ale tu chodzi też o skalę biznesów, na ile dany inwestor może sobie pozwolić. Mając biznes mniejszy, trudno co roku generować kolejne środki i „wrzucać” je do klubu. No i jeszcze dokładając także moje serce kibica, ostateczna decyzja w sumie nie była trudna.
Dariusz Melon obawia się studni bez dna
Nie mierzi pana, że z perspektywy stricte biznesowej wchodzenie w polską piłkę oznacza wrzucanie pieniędzy do studni bez dna?
Trochę mnie to niepokoi. Nie jestem naiwny. Nie myślę, że w cudowny sposób odmienię wszystko i za dotknięciem magicznej różdżki stworzę klub, który będzie w pełni samowystarczalny. Wiem, iż bez pewnych inwestycji się nie obędzie.
Wierzę jednak, że przy odpowiedzialnym i umiejętnym zarządzaniu oraz odrobinie szczęścia da się zbilansować klubowy budżet w sensowny sposób.
Do tego dochodzi nieprzewidywalność i emocjonalność piłki nożnej, a to nie są rzeczy pożądane, gdy prowadzi się biznes.
Ja tego nie traktuję jako biznes, choć w futbolu zawsze chodzi o duże pieniądze. Sukcesem jest już dojście do takiego momentu, kiedy nie trzeba dokładać do klubu własnych pieniędzy. Jeżeli udaje się to połączyć z dużą jakością sportową, która daje emocje i satysfakcję ludziom, to wtedy jesteśmy we właściwym miejscu.
Wierzę, że w ŁKS-ie jest taki potencjał i nie wszedłem do niego po to, by wiecznie do niego dokładać i co roku udzielać mu pożyczek. Mam świadomość, iż na starcie to jest nieuniknione, ale jeśli uda nam się zrealizować pewne cele krótko i długoterminowe, powinno być dobrze.
Jakie były pana pierwsze wrażenia po wejściu do ŁKS-u? Co pana zaskoczyło pozytywnie, a co negatywnie?
Pozytywem na pewno jest fakt, że w klubie mamy grupę ludzi, dla których ŁKS to praca połączona z pasją. Widać to na każdym kroku. Żyją tym wszystkim, co się dzieje oraz wynikami. To, jaką mamy atmosferę w poniedziałek na korytarzu determinuje wynik meczu z weekendu.
Uuu, to parę razy musiało być gęsto (śmiech).
W normalnym biznesie takie zjawisko nie występuje (śmiech). Jeśli idziesz do pracy w poniedziałek, to jesteś pełen energii, bo w weekend odpocząłeś, a nie jesteś wkurzony wynikiem.
Na boisku grają piłkarze, ale samo budowanie klubu czy drużyny jawi się dla mnie jako coś – tak po prostu – ciekawego. To jest wyzwanie, ale uznaję je za plus.
Negatywne rzeczy? Wszedłem do ŁKS-u w momencie, gdy osiągane rezultaty były fatalne. Czuło się ogromną frustrację i niemoc, a poszczególne próby ratowania sytuacji – jak zwolnienie Kazimierza Moskala i zatrudnienie Piotra Stokowca – nie przynosiły sukcesów. Nic nie działało i żeby była sprawa jasna – na wiosnę niewiele się zmieniło w tym zakresie.
Kiedy dotknie się też spraw finansowych… Pojawiają się pewne refleksje, na przykład patrząc na wynagrodzenia poszczególnych zawodników względem ich jakości.
ŁKS ma duże rezerwy
Miał pan poczucie, że trzeba tu posprzątać?
Nie, tak bym tego nie nazwał, choć jak już wspomniałem – prowadzenie tego wszystkiego przez jedną czy dwie osoby to jest za mało. ŁKS potrzebował wzmocnienia w tym względzie, a do tego nowych ludzi i świeżej energii. Spojrzenie z innej perspektywy zawsze jest cenne i pozwala dążyć do rozwoju. Są tu duże rezerwy.
W czym?
Jedna kwestia to jest jakość pionu sportowego, a druga to ta część marketingowo-sprzedażowa.
Weźmy na przykład stadion i jego wykorzystanie albo pozyskiwanie sponsorów. Ja się całe życie zajmuję sprzedażą, więc generowanie przychodów i dążenie do zwiększenia ich jest dla mnie kluczowe. W piłce nożnej składa się na to wiele elementów – od dnia meczowego, przez środki od sponsorów, po pieniądze z transferów.
Solą wszystkiego jest jednak poziom sportowy pierwszej drużyny. Uważam, że do tej pory ŁKS – mimo posiadania bardzo dobrej akademii czy trzech seniorskich drużyn – ma spore rezerwy. Spójrzmy na transfery wychodzące. Jedyna duża sprzedaż nastąpiła dopiero w trakcie minionego lata, gdy ŁKS sprzedał Mateusza Kowalczyka.
Moim zdaniem w polskiej piłce sporo pieniędzy leży też po prostu na boisku. Między Ekstraklasą a pierwszą ligą jest przepaść. W Ekstraklasie różnicę robi nawet premia za to, które miejsce się zajęło. Do tego jest PJS i inne możliwości zarobku, ale trzeba być na najwyższym poziomie rozgrywkowym, by zbudować klub, w którym budżet sensownie się bilansuje. Inaczej się nie da.
Aby to osiągnąć, należy posiadać wystarczająco dużo jakości w pionie sportowym. Uważam, że w tej sferze udało nam się już sporo zrobić, a prace trwają dalej.
Wspomniał pan o kwestii wykorzystania stadionu… Jakie są perspektywy, by w końcu go skomercjalizować z korzyścią dla ŁKS-u?
Nie jest to łatwy temat i on spędza sen z powiek zarządowi. Dzieją się rzeczy w tym temacie i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości zostanie to odpowiednio wykorzystane. Niestety jest tak, iż do chwili, gdy zostanie podpisana umowa, trudno mówić o konkretach. Gdyby udało się dopiąć wszystko, o czym aktualnie rozmawiamy, jest to niedaleka perspektywa czasowa.
Niemniej, różne sytuacje się zdarzały w tym temacie, więc składanie jakichkolwiek deklaracji, że na przykład już latem coś się wydarzy, byłoby niestosowne. Jestem jednak umiarkowanym optymistą w tym kontekście, ponieważ pewne sprawy nabrały przyspieszenia.
Inicjatywa w poszukiwaniach podmiotów zainteresowanych wykorzystaniem przestrzeni stadionowych spoczywa na nas. Współpracujemy z miastem, ale to my musimy znaleźć najemców.
Rozmawiałem swego czasu z Robertem Kozielskim, byłym piłkarzem ŁKS-u, a obecnie profesorem UŁ i opowiedział mi coś takiego: “Prezes jednej z firm powiedział mi niedawno: Wiesz Robert, ja już kiedyś byłem zaangażowany w Widzew, teraz też do mnie przyszli, ale co ja z tego będę miał, że dam Widzewowi, jak potem od fanów ŁKS-u dostanę w pysk, albo odwrotnie, zainwestuję w ŁKS, a kibice Widzewa podrapią mi cały samochód. Wolę stać z boku. Przez to – i dawną korupcję – futbol ma wciąż bardzo zły wizerunek, szczególnie na niższych szczeblach.” To było w 2017 roku. I teraz moje pytanie do pana brzmi – czy wizerunek polskiego futbolu zmienił się i jeśli tak, to w jaki sposób?
Cały czas jest dużo obaw. W sumie zacznijmy od tego, że to nie jest inwestowanie pieniędzy, bo inwestowanie wiąże się z późniejszym otrzymywaniem zwrotów. Tutaj mówimy raczej wydawaniu i wykładaniu pieniędzy. Perspektywa potencjalnego gniewu kibiców naturalnie zatem budzi wątpliwości.
A jej przejawów było sporo w Łodzi i okolicach.
Nie tylko w Łodzi zresztą, ale bez ryzyka nie ma zabawy (śmiech).
A już tak zupełnie poważnie – osobie, która nie jest sercem związana z jakimś klubem, bez genu kibica trudno byłoby wejść do tego świata tak głęboko. Gdybyśmy zaangażowanie biznesmenów w polski futbol rozstrzygali tylko w kategoriach racjonalnych, bylibyśmy w stanie obalić sens tego w 3 minuty.
Kto dzierży władzę w klubie?
Kto jest teraz najbardziej decyzyjną osobą w klubie?
Decyzyjność organizacyjna jest nasza, po stronie właścicieli. Natomiast sportowo leży to w gestii wiceprezesa ds. sportu, czyli Roberta Grafa. On ma w tym zakresie ogromne kompetencje i dużą swobodę. My oczywiście go wspieramy i rozmawiamy. Tomek Salski od 8 lat jest w piłce. Ja jestem świeży, ale mam energię i to też jest wskazane. Moim zdaniem aktualnie bardzo dobrze się uzupełniamy.
Dodatkowo w sprawie sprzedaży czy marketingu mamy Michała Frontczaka, on też wnosi wiele. Ja na tym polu również próbuję wykorzystać moje doświadczenia biznesowe, by ulepszać i przyspieszać pewne działania. Czyli w sumie klasyka gatunku.
Powiedzmy, że ŁKS będzie chciał zmienić trenera. Abstrahując, czy tak się w ogóle stanie, czy nie, ale weźmy to za przykład – jak wygląda taki proces decyzyjny?
Dyskutujemy, ale rola moja i Tomka Salskiego jest tu bardziej doradcza niż decydująca.
Uzgodniliśmy z wiceprezesem ds. sportowych, że musimy mieć trenera o odpowiednim profilu. Mam na myśli pewne założenia między innymi dotyczącymi tego, by zawodnicy płynnie przechodzili z akademii do drużyn seniorskich. Przyjęliśmy sobie pewien model. Na przykład szkoleniowiec, który nie chciałby stawiać na młodych graczy i patrzyłby na nich z dystansem u nas nie miałby szansy na zatrudnienie.
Teraz mówimy o trenerze pierwszego zespołu, ale to kryterium dotyczy też członków sztabu, szkoleniowca rezerw i trzeciej ekipy, dyrektora akademii i tak dalej. Wszystkie ogniwa muszą się zgrać, ponieważ zależy nam na ścisłej współpracy w tej sferze. Każdy, kto będzie chciał trafić do ŁKS-u, będzie musiał zaakceptować takie warunki.
Czy ŁKS szuka teraz trenera innego niż pan Matysiak?
Decyzja jeszcze nie zapadła. Czasu mamy niewiele, więc sprawa rozstrzygnie się w bardzo niedalekiej przyszłości.
Nie lubię słowa “filozofia” w kontekście rozmów o piłce, bo jest przesadnie patetyczne, ale niech już będzie – czy w najbliższym czasie zmieni się filozofia klubu, skoro w ostatnich latach nie przynosiła oczekiwanych efektów? Mam na myśli określony styl gry, którego ŁKS stara się konsekwentnie trzymać, jednolity dla wszystkich drużyn, konkretny proces szkolenia młodzieży oraz wprowadzania jej do seniorów i tak dalej.
Do ŁKS-u przyległo, że prezentuje futbol naiwny. Cóż, nastawienie zawsze determinują wyniki. Kiedy dany styl owocuje zwycięstwami, to wtedy jest dobry, a po przegraniu kilku meczów wręcz przeciwnie.
Ale coś jest na rzeczy, bo w Ekstraklasie, w ostatnich latach, nie tylko ŁKS przejechał się na tym, że chciał grać atrakcyjnie dla oka, w oparciu o krótkie podania, budowanie akcji od obrony i innych takich.
Byłoby nieelegancko, gdybym teraz wskazywał na inne kluby…
Ja mogę to zrobić: Wisła Płock, Miedź Legnica…
Nie chcemy grać zachowawczo, defensywnie i nastawiać się na destrukcję. Na pewno jednak trzeba wyważyć proporcje. Ja uważam, że gramy dla kibiców, a oni nie chcą oglądać antyfutbolu i ekipy wychodzącej na mecz z nastawieniem “obyśmy nic nie stracili, a może fartem coś strzelimy”.
A podoba się panu na przykład to, co prezentuje Puszcza Niepołomice? Bo to na pewno nie jest piękna gra, lecz skuteczności trudno jej odmówić. Ja, oglądając spotkania Puszczy, często myślę sobie coś w stylu: “oni grają tak brzydko, że aż ładnie” (śmiech).
Byłoby niestosowne mówienie, że mi się to nie podoba. Ktoś mógłby słusznie zauważyć – a co z tego, skoro Puszcza utrzyma się w Ekstraklasie, a ŁKS nie? Nie podchodzę do tego w ten sposób. Po prostu mamy inny pomysł.
Wróćmy do kwestii zarządzania klubem – co się stanie w chwili, kiedy koncepcje pana i Tomasza Salskiego zaczną się rozjeżdżać?
Nie wiem i może lepiej, że o tym nie myślimy? A przynajmniej ja. Aktualnie trudno znaleźć mi taką płaszczyznę, na której mogłoby dojść do rozłamu. Sporo rozmawialiśmy przed moim wejściem w ŁKS, często dyskutujemy teraz na bieżąco i nasze wizje są spójne. Życie jest życiem, niczego nie można wykluczyć, lecz na ten moment nie ma o co się martwić na zapas.
Ma pan takie ambicje, aby w przyszłości indywidualnie przejąć większościowy pakiet akcji i samodzielnie prowadzić ŁKS?
Nie. Mnie interesuje wyłącznie dobro ŁKS-u. Gdyby jutro przyszedł do klubu ktoś wiarygodny, sensowny i powiedział: “Panie Melon, ja odkupię pana akcje i gwarantuję, że moje zaangażowanie będzie większe, klub się znacznie rozwinie i tak dalej” – nie miałbym problemu ze sprzedażą moich udziałów. Górę bierze tu moje serce kibica, a nie chęć posiadania wyłącznej władzy.
Często ta władza jest jednak głównym warunkiem, na którego podstawie ktoś decyduje się na inwestowanie w klub X czy Y.
No to może jestem jakiś nietypowy (śmiech).
Na to wychodzi.
Ja tego tak nie rozpatruję. Podchodzę na spokojnie i nie ma najmniejszych przesłanek, aby coś takiego miało się wydarzyć. Rozumiem jednak, że z zewnątrz tak to mogło wyglądać, skoro najpierw objąłem mniejszy pakiet akcji, potem go zwiększyłem, lecz to nie wynikało z próżności. Po prostu ŁKS potrzebował pieniędzy. Takie są fakty.
Jeśli w przyszłości zdecydujemy się ponownie dokapitalizować spółkę, postaramy się zrobić to równomiernie. Dla mnie ta kwestia władzy jest trzeciorzędna.
ŁKS wyciągnął wnioski z przeszłości
Skoro już jesteśmy przy finansach – wiadomo, jak to z nimi było w minionych latach. Zaległości, piłkarze walczący o pieniądze w sądach, bany transferowe… Na jakim etapie ŁKS jest teraz?
Zostało to wyczyszczone. Problemy pojawiały się cyklicznie. Jednym z celów, które sobie postawiliśmy jest to, aby ŁKS znalazł się w gronie tych klubów, które nie miewają tego typu kłopotów. Nie da się ukryć, dzięki mojemu zaangażowaniu finansowemu w klub zostało to uregulowane.
Aktualnie ŁKS nie ma żadnych zaległości. Proces licencyjny zakończyliśmy sprawnie. Mamy nadzór finansowy, ale on nie wynika z bieżących kłopotów, lecz pojawił się w ujęciu historycznym. Nie wynika on z żadnych problemów. Teraz ŁKS nie ma długów.
Jak na budżet ŁKS-u wpłynie spadek z Ekstraklasy?
Nie obędzie się bez włożenia pieniędzy przez współwłaścicieli. W polskiej piłce są na to dwa sposoby – zwiększenie kapitału spółki lub udzielenie pożyczki. Bez tego na pewno nie bylibyśmy w stanie zbilansować budżetu na pierwszą ligę. Mieliśmy tego świadomość i zdecydowaliśmy, że bierzemy to na nasze barki, aby nie powtórzyć błędów, które przytrafiły się po poprzednim spadku.
Z pensjami dla takich graczy jak Ricardinho czy Mikkel Rygaard to był wręcz hazard.
ŁKS wie już, że tak się nie da. Do tego Robert Graf stanowi dla nas pewne zabezpieczenie. Zamierzamy podpisywać kontrakty z większą odpowiedzialnością oraz rozwagą. Na pewno nie postawimy wszystkiego na jedną kartę w kontekście awansu. Wiadomo, jak trudno wyjść z 1. ligi i nie tylko pieniądze o tym decydują.
Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że w całym moim życiu zawodowym rzetelność finansową stawiałem na pierwszym miejscu. Nie wyobrażam sobie, by w ŁKS-ie miało być inaczej.
To jak podejdziecie do transferów w trakcie najbliższego lata? Czego się spodziewać i jaka jest szansa, że w zespole zostaną ci najważniejsi piłkarze jak Dani Ramirez, Kay Tejan, Rahil Mammadov czy Husein Balić?
Nie wszyscy chcą grać w pierwszej lidze, nie tylko ci, których pan wymienił. To nawet nie jest kwestia pieniędzy, tylko ambicji sportowych piłkarzy. Nie oszukujmy się, ŁKS czeka gruntowna przebudowa.
Pan Graf mówił o 13 nazwiskach, ale kiedy ja sobie to policzyłem, dojechałem do 20.
Część zawodników się nie sprawdziła, części kończą się umowy, a część nie chce grać na zapleczu i na pewno dostaną oferty z Ekstraklasy lub innych mocniejszych lig. Zmiany będą spore.
Moim zdaniem jednym z grzechów głównych ŁKS-u jest ta ciągła zmienność. Gdybyśmy spojrzeli, jak wyglądała jedenastka, kiedy drużyna wchodziła do Ekstraklasy, a jak wygląda teraz, powtórzyłyby się ze 3 nazwiska.
Bobek, Dankowski, Mokrzycki…
I koniec.
Ewentualnie Szeliga czy Janczukowicz.
Jeśli spotkamy się za rok, pewnie będzie podobnie – że z obecnego składu zostanie porównywalna liczba piłkarzy.
Z jednej strony rozumiem, o co panu chodzi, a z drugiej trudno nie dokonywać większych roszad, gdy coś lub ktoś ewidentnie nie wypala.
Trzeba lepiej selekcjonować piłkarzy. W ogóle uważam, że dużo łatwiej buduje się drużynę mającą walczyć o utrzymanie niż taką, która ma bić się o awans. Niemniej on będzie naszym celem, więc zespół musi być jakościowy na przyzwoitym poziomie.
W tym jest dużo zmiennych, ale wracając do meritum, od którego zaczęliśmy ten temat – tu nie chodzi o pieniądze. Ja w ogóle uważam, że w futbolu nie ma takiej kwoty, której nie da się przepalić i nie ma też takiej, która cokolwiek gwarantuje. Nie da się podejść sprawy na zasadzie: “Panie Graf, ma pan tu taką i taką kwotę, proszę nam zagwarantować awans”. Pieniądze pomagają, ale nie grają.
Pierwsza liga jest specyficzna i przykład ŁKS-u sprzed 3 lat doskonale o tym świadczy. Wtedy w teorii skład był taki, że ŁKS powinien pozamiatać wszystkich, a skończyło się słabo. Powiem tak – budżet ułożymy tak, by przynajmniej na papierze pozwolił nam grać o najwyższy cel, czyli awans do Ekstraklasy.
Będzie jednym z większych w 1. Lidze?
Nie znam dokładnie planów innych klubów w tej kwestii, ale nie będzie tak, że po spadku zaczniemy zaciskanie pasa na maksa.
Dariusz Melon o polisie na przyszłość klubu
A zamierzacie mocniej postawić na młodzież?
Myślę, że tak. Jako kibic też zawsze się tego domagałem. Z drugiej strony widać, iż dla młodego piłkarza to jest przeskok. Zawodnik musi być przygotowany do tego, aby grać. W naszym modelu stworzonym na bazie trzech seniorskich ekip staramy się działać tak, by jak najwcześniej wprowadzać zdolnych chłopaków na ten wyższy poziom. W tej chwili, kiedy ktoś ma 19 czy 20 lat i dopiero wchodzi do rezerw… To już trochę za późno.
Sporo jest takich nazwisk, które może nie od razu zawojują pierwszą ligę, ale mogą wnieść coś wartościowego do drużyny. Jędrzej Zając, Jan Łabędzki, Ricardo Goncalves, może Oliwier Sławiński…
My patrzymy na jeszcze młodszych, takich jak Książek, Siwek, Iwańczyk – to są dla nas spore nadzieje, podobnie jak ci wymienieni przez pana. Oni już się ocierali o pierwszy zespół. Na pewno jednak chcemy dawać młodzieży sporo szans, jeśli będzie właściwie przygotowana. To jest wpisane w nasz projekt.
Traktujecie ich jako polisę na przyszłość?
Zdecydowanie. ŁKS jest pewnym ewenementem. Mamy rezerwy w II lidze i utrzymamy się w niej bez problemu. Proszę zwrócić uwagę, że na poziomie centralnym drugie drużyny mają jeszcze tylko Lech Poznań i Zagłębie Lubin, czyli kluby z dwiema najsilniejszymi akademiami w Polsce. To o czymś świadczy. Dodatkowo my w tej II lidze wyglądamy przyzwoicie, mimo szeregu nieplanowanych zmian, na przykład przejścia trenera Matysiaka do pierwszej ekipy. Było sporo zamieszania, a mimo wszystko udało się zrobić dobry wynik. Reasumując – tak, akademia i stawianie na młodzież to jest coś, co zamierzamy pielęgnować.
W trakcie live’a charytatywnego nie gryzł się pan w język pod kątem tego, że ŁKS ostatnio nie najlepiej zarządzał swoimi finansami na rynku transferowym. W związku z tym chciałbym zapytać o kwestię zmiany na stanowisku dyrektora sportowego. Jak wyglądały kulisy tej decyzji?
Wyniki zawsze w jakiś sposób określają wykonaną pracę. Powiedzmy sobie otwarcie – minione letnie okienko transferowe było wyjątkowo nieudane. Nie boję się użyć tego słowa. Transfery były nietrafione, drużyna została źle zbilansowana. Potem, przez cały sezon, mimo różnych prób związanych między innymi ze zmianami trenerów, nie udało się tego zmienić. Efekt jest jaki jest – zostaliśmy czerwona latarnią Ekstraklasy.
Trudno, aby było tak, że zmieniamy trenerów, wymieniamy piłkarzy, a dyrektor sportowy, który jest odpowiedzialny za budowanie zespołu tkwi na swoim stanowisku. Wydaje mi się, iż decyzja dotycząca rozstania z Januszem Dziedzicem była zrozumiała zarówno dla mnie, jak i dla kibiców. Podjęliśmy ją wspólnie z Tomkiem Salskim.
Aby dobrze wyselekcjonować piłkarzy, trzeba mieć sprawnie działający – podkreślmy to – pion sportowy. Cały pion, od dyrektora sportowego po skauting. W oparciu o osobę Roberta Grafa chcemy zbudować taki pion, który dzięki swojej jakości przestrzeże nas przed wyrzucaniem pieniędzy w błoto.
Trudno było namówić pana Grafa na przyjście do ŁKS-u?
On sam powiedział, że skusił go projekt i model pracy, który mu zaproponowaliśmy. Dostał dużą swobodę do działania. Myślę, że teraz hasło “Zaczynamy od nowa” jest bardzo właściwe. Mamy fundamenty w postaci dobrego stadionu, trzech drużyn seniorskich na wysokim poziomie, ale trzeba to wszystko jeszcze wykorzystać i postawić parę dużych kroków do przodu. Trudno mi powiedzieć, co siedziało w głowie samego Roberta Grafa w trakcie rozmów, lecz w mojej opinii poszły sprawnie.
Swego czasu na łamach Gazety Wyborczej wspomniał pan, że ŁKS-owi będzie pomagał pan Arkadiusz Gerwel – prawnik. Że będzie on wam potrzebny szczególnie w nadchodzących miesiącach. Co to oznaczało w praktyce?
Współpracujemy już dość długo na niwie zawodowej. Na temat piłki przegadaliśmy mnóstwo czasu. Weźmy pod uwagę to, o czym wspomniał pan wcześniej – jakieś spory z piłkarzami, ich skutki, potęgujące się w ten sposób koszty… To, ile musieliśmy zapłacić na przykład Mikkelowi Rygaardowi czy Ricardinho znacznie przewyższało wartości ich i tak wysokich kontraktów.
Uznaliśmy, że na przyszłość warto powierzyć panu Gerwelowi rolę prewencyjną. Aby to już się nie powtarzało, aby mieć wentyl bezpieczeństwa. Nie wchodzić w niepotrzebne spory i tak dalej. To jest bardzo dobry prawnik, z dużym doświadczeniem, zna się na prawie sportowym… Mam do niego duże zaufanie. Jego pomoc wobec ŁKS-u też daje mi poczucie spokoju od strony prawnej.
Zmierzając powoli do końca naszej rozmowy – działa pan w klubie mniej więcej od pół roku. Czy jest coś takiego, co już teraz może pan uznać za swój sukces?
Wyznaczenie lidera pionu sportowego w osobie Roberta Grafa i koncepcja jego budowy. To daje nam duże nadzieje. Współpracujemy na bieżąco. Doskonale się rozumiemy i to jest nasz spory sukces. Do tego są jeszcze inne, związane z komercyjną sferą funkcjonowania ŁKS-u. Tutaj też udało się pobudzić pewne procesy, ale mamy jeszcze rezerwy na przykład w kwestii wykorzystania stadionu, o czym rozmawialiśmy wcześniej.
Jakie cele stawia pan sobie i ŁKS-owi na kolejne miesiące?
Powrót do Ekstraklasy. A poza tym, jak już do niego dojdzie, aby się w niej utrzymał przy jednoczesnym odważnym stawianiu na wychowanków. No i jeszcze ustanowienie budżetu klubu na stabilnym poziomie. Jeśli to się uda, wtedy uznam moją misję za zakończoną sukcesem.