Powodzenie zależy od tego, która jej wersja akurat się wylosuje, a presję zaczyna wywierać niegospodarność amerykańskich właścicieli.
Czasem w górę, częściej w dół
Dwa ostatnie lata to dla kibiców Chelsea emocjonalny rollercoaster, w którym mimo wszystko przeważają upadki niż wzloty. Dobrze oddaje to nawet miniony tydzień. W poniedziałek londyńczycy rozbili Everton 6:0 i w znakomitych nastrojach przystępowali do półfinału Pucharu Anglii z Manchesterem City. Nie byli w nim faworytem, choć mieli prawo wierzyć i występ ich drużyny w sobotnie popołudnie na Wembley pokazał, że wcale nie były to mrzonki. Chelsea zagrała dobrze, powinna strzelić kilka goli i dostać rzut karny, a mimo tego przegrała 0:1 i humory szybko się popsuły.
The Blues zakończą kolejny sezon z pustą gablotą i to samo w sobie nie jest żadna sensacja. Przed sezonem nikt ich nie typował do walki o najwyższe, a Mauricio Pochettino miał przede wszystkim poukładać drużynę na nowo i przy spełnieniu planu maksimum wrócić do europejskich pucharów. Tak czy inaczej – to będzie drugi sezon z rzędu bez zdobytego trofeum, co po raz ostatni przydarzyło się Chelsea w latach 2002-2004. Było blisko, bo Pochettino doprowadził klub do półfinału i finału dwóch krajowych pucharów, tyle że w Premier League aż trzynaście tygodni spędził w dolnej połowie tabeli.
Silni wobec silnych, słabi wobec słabych
Krótko mówiąc, The Blues to w tym sezonie jedna wielka zagadka, a na poparcie takiego określenia można znaleźć wiele dowodów.
Gdyby stworzyć tabelę wyłącznie z meczów pomiędzy Big Six, okazałoby się, że Chelsea radzi sobie bardzo dobrze, jak na tak rozchwiany zespół. Z ośmiu dotychczasowych spotkań z Arsenalem, Manchesterem City, Liverpoolem, Tottenhamem i Manchesterem United przegrała tylko dwa, zdobyła w nich dziesięć punktów (trzeci wynik) i strzeliła 18 goli (najlepszy wynik).
Takie mecze jak listopadowy remis 4:4 z Manchesterem City, niedawne zwycięstwo 4:3 z Manchesterem United czy wygrana 4:1 z Tottenhamem na wyjeździe mogą służyć jako kamienie węgielne, na których Pochettino oprze budowę drużyny. Tyle że za każdym razem, gdy Chelsea zagra dobrze z kimś mocnym, za chwilę wywraca się z kimś niżej notowanym. Z Wolverhampton przegrała oba mecze, tracąc w sumie sześć goli, przegrała u siebie z Nottingham Forest, z Brentford zdobyła jeden punkt w dwóch starciach, z Evertonem przegrała w grudniu na Goodison Park, a na przełomie marca i kwietnia w odstępie ośmiu dni zremisowała z dwiema ostatnimi ekipami w tabeli – Burnley i Sheffield United.
Cole Palmer FC
Największym pozytywem jest w tym sezonie Cole Palmer, choć on też poniekąd świadczy o tym, jak przypadkowe są działania Chelsea. Wychowanek Manchesteru City strzelił 20 goli w lidze i sensacyjnie walczy o koronę króla strzelców, a przecież na Stamford Bridge znalazł się niemal w ostatniej chwili. The Blues przeprowadzili latem wiele transferów, a mimo tego w deadline day wydali 45 mln funtów na Palmera i choć wtedy nie brakowało głosów, że to paniczny zakup, to okazał się najlepszym w erze Todda Boehly’ego.
Palmer w zasadzie w pojedynkę ciągnie tę drużynę. Po odejściu takich zawodników jak Mason Mount, N’Golo Kante, Kai Havertz, Mateo Kovacić i wielu innych – w końcu Chelsea zarobiła na odchodzących piłkarzach ponad ćwierć miliarda funtów – potrzebny był nowy lider i tym został kończący niebawem 22 lata ofensywny pomocnik. Doszło jednak do tego, że The Blues stali się od niego całkowicie zależni, stąd nieco złośliwa łatka „Cole Palmer FC”.
Transferowy chaos
Pozostałe letnie nabytki to już mieszane sukcesy. Na samych defensywnych pomocników wydano ponad 150 mln funtów i Moises Caicedo miewa występy bardzo dobre, ale i fatalne, a Romeo Lavia przez cały sezon się leczył i zdążył zagrać dla nowego klubu 32 minuty. W ataku Nicolas Jackson i Christopher Nkunku kosztowali razem 85 mln funtów. Pierwszy ma 13 goli we wszystkich rozgrywkach, jednak przykleiła się do niego łatka piłkarza seryjnie pudłującego. Tylko w półfinale FA Cup z City mógł strzelić kilka goli. Nkunku z kolei przez problemy z kontuzjami zagrał w siedmiu meczach w Premier League.
Za ponad 40 mln funtów przyszli też dwaj bramkarze – Robert Sanchez i Djordje Petrović – i „jedynką” miał być ten pierwszy, ale Serb sprowadzony z MLS wykorzystał swoją szansę, gdy konkurent się leczył. Całkiem udany okazał się zakup Axela Disasiego, choć cena bliska 40 mln funtów wydaje się zawyżona. Do tego bilansu trzeba jeszcze doliczyć wcześniejsze ruchy. Enzo Fernandez, Mychajło Mudryk i Wesley Fofana kosztowali w sumie prawie 250 mln funtów, a pierwszy nadal jest wyłącznie piłkarzem pojedynczych momentów, drugi potrzebował mnóstwo czasu, by odgrywać w zespole jakąś rolę, choć i tak jest głównie rezerwowym, a trzeci najpierw złamał nogę, a później zerwał więzadła i rozegrał dla Chelsea tylko 20 meczów. Coraz gorzej wyglądają też zakupy Marca Cucurelli (60 mln funtów) i Raheema Sterlinga (47,5 mln funtów).
Udany okazał się za to wybór Malo Gusto, za którego zimą 2023 roku klub zapłacił Lyonowi 26 mln funtów i czekał na jego przyjście do lata i mimo że miał być rezerwowym, to w obliczu kolejnych kontuzji Reece’a Jamesa gra dużo i wypada bardzo solidnie. Jest jednak pewna ironia w tym, że najlepsze transfery pod rządami amerykańskich właścicieli to zmiennik na prawą obronę i piłkarz sprowadzony w ostatnim dniu okienka. Żaden z nich nie wydawał się konieczny, a obaj są nagle niezbędni.
Rosnąca presja finansowa
Taki bilans transferowy sprawia, że Chelsea zaczyna mieć lekki ból głowy w związku z finansami. Niedawne raporty wykazały, że w sezonie 2022/23 klub wydawał drugą największą ilość pieniędzy na pensje w całej Premier League. W obecnych rozgrywkach ta wartość powinna być mniejsza, bo zespół opuściło wielu doświadczonych piłkarzy, a zastąpili ich młodzi – w końcu The Blues mają najniższą średnią wieku kadry w całej lidze. Może się jednak okazać, że aby nie wpaść w problemy finansowe i nie narazić się na kary odjęcia punktów, trzeba będzie sprzedać kolejnych graczy. A przecież Pochettino twierdzi, że zespół nadal potrzebuje wzmocnień, mimo że w ciągu dwóch lat przyszło na Stamford Bridge kilkudziesięciu piłkarzy
Ratunkiem może być awans do europejskich pucharów, który dałby zastrzyk pieniędzy. To dlatego kibicom tak szkoda zmarnowanej szansy w FA Cup, a wcześniej porażki z Liverpoolem w finale Pucharu Ligi. W tym celu konieczny jest mocny finisz w Premier League, bo do szóstego Newcastle strata wynosi tylko trzy punkty, a Chelsea ma najwięcej, bo aż trzy zaległe mecze do rozegrania. Rozkład jazdy w końcówce sezonu nie jest jednak łaskawy – w tym tygodniu czekają ją wyjazdowe mecze z Arsenalem i Aston Villą, a 5 maja starcie z Tottenhamem. Później są West Ham, Nottingham Forest, Brighton i Bournemouth, ale już ustaliliśmy, że dla The Blues w tym sezonie im trudniej, tym łatwiej i nie da się przewidzieć, jak zaprezentuje się akurat ten zespół.
Pochettino ma niewdzięczne zadanie. Buduje drużynę praktycznie od nowa i stara się zbudować jej charakter. Praca z tak młodymi graczami wymaga cierpliwości i są występy, gdzie widać ich duży potencjał, ale potem przychodzą kolejne ciosy. Chelsea cierpi na nieskuteczność, mierzący się z taką presją po raz pierwszy gracze popełniają jeszcze błędy, a mimo tego można jeszcze ten sezon uratować. Moment prawdy zaczyna się już od wtorkowego starcia z Arsenalem.