TRENER PRAGMATYCZNY
W myśl powiedzenia „jeśli chce się uderzyć psa, kij się zawsze znajdzie”, nie byłoby najmniejszych problemów z zebraniem argumentów podważających warsztat trenerski Edina Terzicia. Zawalił przecież rundę jesienną poprzedniego sezonu w Bundeslidze i najważniejszy mecz majowy, gdy do sięgnięcia po mistrzowską paterę potrzeba było tylko wygranej u siebie z Mainz. Ten rok był na arenie krajowej przecież jeszcze gorszy, bo w końcu BVB zakończyła go na piątej pozycji – najgorszej od wielu lat. Poza tym zespół ma permanentne problemy w meczach z drużynami oddającymi mu piłkę – męczy się i z wyprowadzeniem jej spod własnej bramki, i z operowaniem nią w obrębie pola karnego przeciwnika. A i z mocniejszymi ekipami Borussia wyglądała czasem żałośnie, o czym zresztą ostatnio otwarcie powiedział w rozmowie ze „Sport Bildem” Mats Hummels, którzy przyznał, że czuł się upokorzony choćby w meczu ze Stuttgartem, gdy jego drużyna murowała dostępu do własnej bramki i modliła się o przetrwanie.
Przy całej lawinie zarzutów nie można się jednak skupić tylko na negatywnych stronach jego pracy. Dotarcie aż do finału Ligi Mistrzów – bez znaczenia czy BVB go wygra, czy przegra – nie jest w końcu dziełem przypadku. Warto więc Terziciowi oddać, że tak jak miewa problemy z głęboko na swojej połowie ustawionym rywalem, tak potrafi postawić się ekipom mocniejszym. Dobrze czuje się wtedy, gdy jego drużyna – już bez wstydu i „hummelsowego” upokorzenia – może postawić na piłkę reaktywną i bardziej pragmatyczną. Poza tym w tej edycji LM wygrał grupę z PSG, Milanem i Newcastle, a potem poradził sobie z PSV, Atletico i znów z PSG. I choć kwestionowanie jego przyszłości w klubie jest jak najbardziej zasadne, tak nie sposób odbierać mu zasługi wynikające z osiąganych w Europie wyników.
REINKARNACJA PROFESORA
Losy Matsa Hummelsa w Dortmundzie ważyły się już rok temu. Ostatecznie doświadczony stoper przedłużył kontrakt, ale chyba nikt nie spodziewał się, że osiągnie on aż tak wysoką formę. Jej oznaki pojawiły się jesienią, ale do prawdziwej eksplozji doszło wiosną. 35-latek spisywał się fenomenalnie, będąc najważniejszym punktem formacji defensywnej. Może i nie jest już tak szybki i mobilny jak kiedyś, ale to wszystko nadrabia inteligencją boiskową, ustawianiem się i zdecydowaniem w interwencjach. Nie dość że zatrzymał wiele ataków rywala, interweniując czasem wręcz w koszmarnych sytuacjach (jak przeciwko Mbappe!), to jeszcze rozrzucał te swoje finezyjne podania pod adresem piłkarze z ofensywy. Po prostu profesor.
Obok Hummelsa w końcu zaczął też dojrzewać Nico Schlotterbeck. Gdy młody obrońca trafiał do BVB, był oczywiście niezwykle perspektywicznym graczem, który z charakterystyczną dla siebie agresją przerywał wiele prób ataku rywala, ale nie potrafił wyzbyć się skłonności do drobnych pomyłek. Wydawało się, że u boku bardziej doświadczonych zawodników w końcu okrzepnie i wyzbędzie się tej niesfornej tendencji, ale mijały miesiące, a jakikolwiek postęp na tym polu trudno było odnotować. W końcu jednak w kończącej się rundzie wyglądał pewnie i trudno było mu cokolwiek zarzucić. To też na pewno efekt gry u boku tak pewnego zawodnika jak Hummels.
AUSTRIACKI PRACUŚ
Wiele obiecywano sobie po transferze Marcela Sabitzera. Nawet jeśli jego przygodę w Bayernie można uznać za nieudaną, to przecież przez lata prezentował wysokim poziom w Lipsku i jest kluczowym piłkarzem reprezentacji Austrii. Jesienią pomocnik zawodził, ale po przerwie zimowej stał się kluczowym zawodnikiem BVB. Grając w środku pola znakomicie łączył obowiązki defensywne z ofensywnymi. Nie zawsze rzucał się w oczy, nie zawsze skradał show, ale gdyby nie on, drużyna z pewnością nie funkcjonowałaby tak dobrze. No i dawał liczby – gol i dwie asysty z Atletico, asysta z Newcastle, asysta z Milanem i asysta z PSV.
Tak regularny nie jest jego kolega z drugiej linii Julian Brandt, ale to piłkarz bezsprzecznie mający boski dar. Nie zawsze go eksponuje, nie zawsze jest równy, ale gdy już budzi się na boisku, robi to spektakularnie. W tej edycji Champions League uzbierał dwa gole i trzy asysty, z czego większość w fazie pucharowej. 28-latek lubi błysnąć w ważnych meczach i przy sztucznym świetle – może więc i w dniu finału wstanie prawą nogą.
NA ROZWÓJ NIGDY ZA PÓŹNO
Kiedy w lecie Niclas Fuellkrug przenosił się z Werderu Brema do Borussii Dortmund, można było się zastanawiać, czy ten ruch ma z perspektywy klubu sens. W końcu 31-latek przez całą dotychczasową karierę był piłkarzem z pogranicza pierwszej i drugiej ligi, a ponadto wydawał się zbyt jednowymiarowy na grę w takim klubie. Bazował głównie na operowaniu w szesnastce, specjalizował się po prostu w finalizowaniu akcji. Tymczasem po przeprowadzce na Signal-Iduna Park rozwinął się w niesamowitym tempie. Poprawił się technicznie, stał się piłkarzem bardziej mobilnym, często to jego znakomite zagrania zaczynały akcje zespołu – nierzadko zresztą by później samemu je kończyć. Trzy gole i dwie asysty to całkiem przyzwoity bilans 15-krotnego reprezentanta Niemiec.
Oczywiście to nie jedyne nazwiska, które warto wyróżnić. Miewał w końcu zrywy Karim Adeyemi, potrafił odpalić Donyell Malen, dużo ofensywie dawał po wypożyczeniu z Chelsea Ian Maatsen, a piękną i ważną bramkę z PSV zdobył Jadon Sancho. I cokolwiek się już w londyńskim finale nie wydarzy, Borussia i tak będzie wielką wygraną tej edycji LM. A kto wie – może i mecz Realem napisze nową listę bohaterów…