Wojciech Kowalczyk, były reprezentant Polski, obecnie ekspert Kanału Sportowego, zarzucił sędziemu Istvanowi Kovacsowi z Rumunii błąd wypaczający przebieg meczu.
– Czerwoną powinien otrzymać Mbappe. Strzela bramkę z karnego i biegnie 30 metrów za bramkę, za co jest żółta kartka. Strzela na 4:1 i robi to samo – to powinna być druga żółta i czerwona kartka. Nie wiem dlaczego sędziowie na tyle pozwalają, ale gdyby tak zrobił Lewandowski, to by dostał kartkę – stwierdził Kowalczyk.
Kowalczyk ma rację, przynajmniej formalnie
Z formalnego punktu widzenia Kowalczyk ma rację. W artykule 12 „Przepisów gry na liście pod tytułem „Przewinienia karane napomnieniem” jest między innymi punkt o treści: „bez zgody sędziego wchodzi lub powraca na pole gry lub rozmyślnie je opuszcza”.
Nie ma wątpliwości co do tego, że Mbappe opuszczał boisko rozmyślnie, aby celebrować gola i ewentualnie, żeby wydłużyć przerwę w grze. Mogła to być gra na czas w celu utrzymanie wyniku lub co najmniej w celu złapania oddechu, odpoczynku przed dalszą częścią meczu, w którym prawdopodobne były kolejne ataki gospodarzy.
Mbappe bez kartki, bo przepis jest trochę martwy
Dlaczego więc sędzia nie pokazał żółtej kartki Mbappe? Zacytowany punkt należy do tak zwanych martwych przepisów, a przynajmniej martwych częściowo. W praktyce jest tak, że sędziowie zwracają uwagę na to, czy opuszczający boisko zawodnik postępuje niesportowo w negatywnym tego słowa znaczeniu. Jeśli więc zawodnik tylko cieszy się z gola, lecz nie wykonuje żadnych nieodpowiednich gestów, to z reguły uchodzi mu to bezkarnie. Prawdopodobnie dlatego Kovacs powstrzymał się od ukarania Francuza.
Sędzia zniszczył mecz czy tylko był bezwzględny
„Sędzia zniszczył mecz” – to z kolei zarzut, który pod adresem Istvana Kovacsa sformułował trener Barcelony. Zarzucił arbitrowi, że niesłusznie pokazał czerwona kartkę Ronaldowi Araujo za faul na Bradleyu Barcoli. Xavi myli się, ponieważ w 29. minucie Barcola biegł w kierunku bramki, był już w sytuacji bramkowej, więc faul Araujo był tak zwanym DOGSO, czyli pozbawianiem rywala oczywistej możliwości zdobycia gola. Za takie przewinienie kara mogła być tylko jedna: czerwona kartka. To był przełomowy moment meczu, po którym zaczął się on układać bardzo niekorzystnie dla Barcelony.
Natomiast faktem jest, że Barcelonie należał się rzut karny. W 64. minucie Vitinha będąc za biegnącym do piłki Ilkayem Guendoganem trącił go udem w stopę, wybił z rytmu biegu, przez co Niemiec się przewrócił i stracił szansę na rozwinięcie akcji. Arbiter miał prawo gołym okiem nie dostrzec tego drobnego, ale bardzo istotnego faulu, natomiast sędzia wideo powinien zareagować. Niestety pełniący obowiązki VAR Marco Fritz z Niemiec przeoczył ten szczegół. Barcelona przegrywała wtedy 1:3, więc ewentualny rzut karny byłby szansą na doprowadzenie do remisu w dwumeczu (pierwsze spotkanie Barcelona wygrała w Paryżu 3:2).
Błędy były, ale nominacja na Euro 2024 też będzie
Decyzje arbitra wzbudziły sporo wątpliwości, ale w ogromnej większości były bardzo dobre lub nawet znakomite. Zważywszy na to, że brak karnego w praktyce obciąża przede wszystkim VAR, oceny ekspertów dla Istvana Kovacsa są bardzo wysokie. To był znakomity przykład sędziowania polegającego na konsekwentnym stosowaniu „Przepisów gry” bez zważanie na możliwą krytykę czy wywieraną presję.
„Arbiter był tam po to, aby udźwignąć presję i dokonał tego bez żadnych wątpliwości” – to komentarz jednego z ekspertów UEFA. Kovacs sędziował mając za cel podejmowanie możliwie najlepszych decyzji, jednocześnie mając świadomość, że popularności, zwłaszcza w Katalonii, mu to nie przyniesie.
Po tym meczu wygląda na to, że Istvan Kovacs może być raczej spokojny o to, że jeszcze w tym miesiąca dostanie bardzo przyjemną wiadomość: nominację do sędziowania turnieju Euro 2024.