Lakers albo… Australia
W czwartek Los Angeles Lakers zrobili to, o czym spekulowano od tygodni. Kalifornijska ekipa z 55. numerem drugiej rundy draftu wybrała starszego syna LeBrona Jamesa. Tym samym stała się historia. James kilka lat temu mówił, że jego marzeniem jest zagrać z lub przeciwko synowi w NBA. Potem nieco zszedł z tonu, stwierdzając, iż jego marzenia nie muszą koniecznie być marzeniami jego syna, natomiast koniec końców wszystko ułożyło się tak, że Bronny wylądował w lidze. I to na dodatek w drużynie swojego ojca.
Wydaje się niemal pewne, że James maczał w tym wyborze palce. Agent Bronny’ego – Rich Paul – który jest też agentem LeBrona i jego bardzo bliskim przyjacielem, robił wszystko, by odstraszyć inne kluby. Jeszcze w czwartek Paul miał informować potencjalnych zainteresowanych, że jeśli wybiorą 19-latka, to ten odmówi im gry i… wyjedzie grać do Australii. Eksperci dodają jednak, że zainteresowanie Bronnym ogólnie nie było przesadnie duże ze względu na jego słaby debiutancki sezon na parkietach NCAA oraz problemy zdrowotne w przeszłości.
Bronny jako wabik na LeBrona
Bronny – który przy 188 centymetrach wzrostu nie ma aż tak świetnych warunków fizycznych, jak jego tata – w swoim jedynym sezonie na parkietach akademickich notował średnio 4,8 punktu, 2,8 zbiórki oraz 2,1 asysty w nieco ponad 19 minut gry dla USC Trojans. Rozpoczął rozgrywki z lekkim opóźnieniem, bo latem ubiegłego roku podczas treningu doszło u niego do zatrzymania akcji krążenia. 19-latek wylądował w szpitalu i musiał przejść zabieg wrodzonej wady serca. Jego dalsza kariera stanęła wtedy pod znakiem zapytania, lecz ostatecznie lekarze pozwolili mu wrócić do koszykówki. Także specjalny panel ekspertów medycznych NBA dopuścił go do gry.
James z dobrej strony pokazał się podczas Draft Combine w Chicago i poprawił swoje notowania przed tegorocznym naborem. Nie wiadomo jednak do końca, w jakim stopniu zadziałała strategia odstraszania w wykonaniu jego agenta i jak wpłynęła ona na jego miejsce w drafcie. Zdaniem ekspertów wybór Bronny’ego przez Lakers może być też próbą upewnienia się, że… LeBron zostanie w składzie kalifornijskiej ekipy. 39-letni skrzydłowy do soboty ma czas na podjęcie lub odrzucenie wartej ponad 51 mln dol. opcji zawodnika na przyszły sezon. Jeśli ją odrzuci, to Lakers są gotowi zaproponować mu 3-letnie maksymalne przedłużenie kontraktu o wartości 162 mln dol.
– W historii NBA nigdy nie było sytuacji, by ojciec z synem występowali w tej samej chwili w meczu NBA. Wydaje się, że to może być magiczna sprawa. Wiemy i respektujemy to, że LeBron może podjąć decyzję o odrzuceniu opcji. Ale jeśli udałoby się go zatrzymać w składzie na kolejny sezon, to może zadziać się ligowa historia. I ta historia powinna zadziać się w koszulkach Lakers – stwierdził Rob Pelinka, menedżer Lakers.
– Uważam, że Bronny może stać się defensorem rozbijającym ataki rywala. Myślę, że będzie mógł bronić zawodników z kilku pozycji. Widzieliśmy też już jego rozwój strzelecki. Naprawdę myślimy, że może wyrosnąć na świetnego strzelca. Że może zostać zawodnikiem 3-and-D – dodał Pelinka.
Anthony Davis zadowolony z decyzji Lakers
Pelinka w rozmowie z dziennikarzami chwalił też charakter Bronny’ego oraz jego etykę pracy. Głos w sprawie młodego zawodnika zabrał też Anthony Davis. Druga obok Jamesa gwiazda Lakers (a prywatnie kolejny bliski przyjaciel LeBrona) zaangażowana wcześniej w wybór nowego trenera, wspierała ponoć decyzję drużyny z Miasta Aniołów o wyborze 19-letniego obrońcy.
– Jest bardzo dobry w obronie. Potrafi świetnie czytać grę. Myślę, że jest naprawdę dobrym kreatorem. Uważam, że sobie poradzi. Oczywiście będzie musiał zmierzyć się ze sporą presją w związku z tym, kim jest jego tata. Jednak z tego, co widziałem i słyszałem, to Bronny chce stworzyć sobie własną ścieżkę. Mimo że jest synem LeBrona Jamesa, to nie chce być postrzegany tylko przez pryzmat tego – oznajmił Davis w rozmowie z ESPN.
To także chwyt marketingowy
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że przynajmniej w jakimś stopniu wybór Bronny’ego przez Lakers – i jego prawdopodobna gra z LeBronem w jednym zespole – to także chwyt marketingowy. Mało któremu zawodnikowi z drugiej rundy draftu poświęca się tyle uwagi, szczególnie gdy nic jeszcze nie osiągnął i przynajmniej na razie trudno sobie wyobrazić, by miał odgrywać w Los Angeles dużą rolę. A to dopiero początek medialnego zamieszania i… walki o gwarantowany kontrakt. Teraz uwaga skupi się na Bronnym podczas ligi letniej, która wystartuje 12 lipca.
Sam fakt, że Bronny został wybrany pod koniec draftu daje jednak wiele do myślenia i pokazuje, jak daleka przed nim droga. W historii NBA – odkąd w 1989 roku liga zmieniła format draftu na obecny, czyli z pierwszą i drugą rundą – zaledwie 21 zawodników wybranych w drugiej rundzie otrzymało potem nominację do Meczu Gwiazd. Zdecydowana większość graczy z drugiej rundy po prostu przepada. Część odgrywa w lidze marginalne role, część nie jest w stanie dotrwać do drugiej umowy, a spora część w NBA nie rozgrywa choćby jednego spotkania.
– Najważniejsze dla Bronny’ego było znalezienie takiego zespołu, który uwierzy w niego na tyle, by poświęcić na niego wybór w drafcie. Teraz, gdy jedną nogą jest już w drzwiach, jego etyka pracy i dalszy rozwój pokażą, czy te drużyny, które go pominęły, będą za jakiś czas wyglądać na mądre czy nierozważne – podsumowuje Dave McMenamin, ekspert ESPN.