HomeKoszykówkaPo raz kolejny będzie nowy mistrz NBA. Cztery drużyny wciąż w grze o tytuł

Po raz kolejny będzie nowy mistrz NBA. Cztery drużyny wciąż w grze o tytuł

Źródło: własne

Aktualizacja:

Już za kilka tygodni koronacja nowego mistrza NBA. Denver Nuggets nie obronią tytułu. To nie udało się żadnemu mistrzowi od 2019 roku.

Luka Doncić, Anthony Edwards, Tyrese Haliburton i Jayson Tatum

Associated Press / Alamy

Nie będzie obrony tytułu w NBA

O tym, jak trudno jest utrzymać się na szczycie w NBA, przekonali się właśnie zawodnicy Denver Nuggets. Jako kolejny mistrz nie obronią tytułu. W niedzielę przegrali siódmy, decydujący mecz drugiej rundy przeciwko drużynie Minnesota Timberwolves. Choć do przerwy prowadzili 15 punktami, a na początku trzeciej kwarty ich przewaga wzrosła nawet do 20 punktów, to jednak zabraknie ich nawet w finale konferencji. Ostatnim zespołem, który obronił tytuł, pozostanie więc ekipa Golden State Warriors, która z Kevinem Durantem na czele zdobywała tytułu w 2017 i 2018 roku.

Z takiego obrotu spraw zadowolona musi być liga NBA, bo brak dominacji jednego zespołu powoduje, że rozgrywki są po prostu dużo ciekawsze. Co roku na top może wejść ktoś inny. Za kilka tygodni pierwsze w karierze mistrzostwo świętować będzie 26-letni Jayson Tatum z Boston Celtics, 24-letni Tyrese Haliburton z Indiana Pacers, 25-letni Luka Doncić z Dallas Mavericks albo 22-letni Anthony Edwards Minnesota Timberwolves. Co więcej, Celtics i Mavericks swoje ostatnie tytuły zdobyli ponad dekadę temu, podczas gdy Pacers i T-Wolves nigdy jeszcze mistrzami NBA nie byli.

Boston Celtics

Bostończycy to wciąż główny faworyt do mistrzostwa i najlepsza drużyna sezonu zasadniczego, a co za tym idzie najwyżej rozstawiony zespół wciąż liczący się w walce o tytuł. Celtics ekspresowo awansowali do finałów konferencji. Po raz trzeci z rzędu i po raz szósty w ostatnich ośmiu latach. W pięciu meczach pokonali najpierw Miami Heat, a potem Cleveland Cavaliers. Wykorzystali problemy zdrowotne rywali, choć sami od połowy pierwszej rundy muszą sobie radzić bez Kristapsa Porzingisa. Ten przez uraz ścięgna udowego pauzuje już ponad trzy tygodnie, ale jest coraz bliżej powrotu.

Celtics od lat są blisko, ale cały czas czegoś im brakuje. W ostatnich sezonach próbowali wrócić na tron – na którym nikt w historii NBA nie zasiadał od nich częściej – na wiele różnych sposobów. W 2022 roku byli nawet w wielkim finale, ale mimo prowadzenia 2-1 po trzech meczach nie potrafili pokonać Golden State Warriors. Trzon drużyny od lat tworzą Jaylen Brown i Jayson Tatum, których Celtics wybierali rok po roku z “trójkami” naborów w 2016 i 2017 roku. Gdy rok temu Bostończycy nie zdołali pokonać niżej rozstawionych Heat w finale konferencji, to w klubie zaszły wielkie zmiany.

W ciągu kilku miesięcy do drużyny dodano Porzingisa oraz Jrue Holidaya. Efekt? Celtics mieli w minionym sezonie zasadniczym najlepszy atak w historii ligi. W drodze po 64 zwycięstwa (zdecydowanie najwięcej w NBA) regularnie potrafili wystrzelać trójkami obronę przeciwników. Na razie w fazie play-off nie pokazali jeszcze pełni swojego potencjału. Nie musieli. Dwa razy przykro zaskoczyli swoich kibiców, przegrywając starcia numer dwa zarówno w serii z Heat, jak i z Cavs, ale w obu przypadkach odpowiedzieli trzema kolejnymi wiktoriami. W tej fazie play-off nie przegrali jeszcze na wyjeździe (bilans 4-0).

Czy starcie z Pacers będzie więc dla nich pierwszym poważnym sprawdzianem? Szybko grająca ekipa z Indianapolis była dla nich niewygodnym przeciwnikiem w sezonie zasadniczym. Sporo pracy znów mieć będzie 38-letni niedługo Al Horford, szczególnie jeśli przedłuży się absencja Porzingisa. Pod jego nieobecność na barki weterana – który ściga swoje pierwsze mistrzostwo i jest najstarszym w tej chwili graczem w fazie play-off – spadła spora odpowiedzialność. Niski i szybki Darius Garland wiele razy po zmianie krycia obnażył wiek Horfora, ale ten w ostatnim spotkaniu serii z Cavaliers pokazał, że nadal ma w sobie wielką moc.

Indiana Pacers

Pacers podobnie jak Celtics wykorzystali fakt, że ich przeciwnicy nie byli w pełni sił. Milwaukee Bucks grali bez kontuzjowanego Giannisa Antetokonumpo, a z urazem zmagał się też Damian Lillard. Z kolei New York Knicks w zasadzie w każdym kolejnym meczu tracili kolejnego gracza, aż w spotkaniu numer siedem stracili też Jalena Brunsona, który złamał rękę. Trzeba jednak docenić ekipę z Indianapolis. Nie tylko za to, jak świetnie odpowiedziała na każdą porażkę w serii z Knicks albo jak fantastycznie spisała się w decydującym, siódmym starciu w Nowym Jorku, zaliczając historycznie wysoką skuteczność rzutów z gry.

Trzeba ich docenić także za to, że zobaczyli swoją szansę i zdecydowali się zaryzykować. W trakcie sezonu ściągnęli Pascala Siakama z Toronto Raptors, a teraz są już w półfinale ligi. I choć można nazwać ich największą jak do tej pory niespodzianką tegorocznej fazy play-off, to jednak Tyrese Haliburton nie do końca się z tym zgadza.

To nie jest przypadek – mówił lider Pacers po zwycięstwie nad Knicks w niedzielę. – Tego właśnie oczekujemy od samych siebie. A gdy dodaliśmy do składu Siakama, to już wtedy wiedzieliśmy, że możemy naprawdę wejść na wyższy poziom – dodał rozgrywający.

Drugi atak ligi – po Celtics – działa zupełnie inaczej. Pacers w przeciwieństwie do swoich rywali nie bombardują aż tak bardzo rzutami z dystansu, ale żyją przede wszystkim w strefie podkoszowej. Teraz czeka ich jednak bardzo poważne wyzwanie, bo Celtowie to nie tylko znakomity atak, ale i świetna obrona. Co więcej, w poprzednich rundach zawodnicy trenera Ricka Carlisle’a byli w stanie całkiem skutecznie ograniczyć największe gwiazdy przeciwników, wykorzystując problemy zdrowotne liderów Bucks i Knicks. Celtics są jednak w miarę zdrowi i wypoczęci, a do tego mają niezwykle głęboki i szeroki skład.

Niełatwo będzie ograniczyć Jaysona Tatuma, gdy obok jest Jaylen Brown i odwrotnie. A przecież w pierwszej piątce Celtów są też jeszcze Derrick White oraz Jrue Holiday, którzy nie tylko będą w stanie spowolnić Haliburtona, ale też mogą przejąć większą rolę w ataku. Już to w tej fazie play-off robili. White w 10 spotkaniach trafił 37 trójek – to trzeci najlepszy wynik w lidze. Doczekać się startu tej rywalizacji na pewno nie może Aaron Nesmith. Były zawodnik Celtics, którzy wybrali go w drafcie w 2020 roku, wyrósł w Indianie na kawał gracza, a przeciwko Celtom zawsze gra z ekstra motywacją.

Minnesota Timberwolves

Po 20 latach Timberwolves ponownie meldują się w finale konferencji. Anthony Edwards miał dwa lata, gdy Kevin Garnett w 2004 roku prowadził Wilki do największego sukcesu w historii klubu. Wtedy ich marsz zatrzymał się na tym właśnie etapie. Teraz apetyty są większe, tym bardziej że ekipa z Minneapolis, przez lata pośmiewisko ligi, wyeliminowała z rywalizacji obrońców tytułu. I to jak! Dwie wspaniałe wygrane w Denver na otwarcie serii. A potem spadek z nieba do piekła za sprawą pierwszej w sezonie serii trzech kolejnych porażek. Wreszcie – powrót na niebiosa po laniu w szóstym meczu i fascynującym spotkaniu numer siedem.

Rok temu Wolves odpadli z fazy play-off już w pierwszej rundzie. W pięciu meczach przegrali z… Nuggets. Po porażce wybrali się do baru, a tam świętował m.in. Jamal Murray, który nie dał zapomnieć swoim rywalom, kto właśnie wysłał ich na wakacje. – Powiedziałem mu, że jeszcze tu wrócimy. Zobaczymy się ponownie, gdy będziemy w pełni sił – odgrażał się wtedy Edwards, co przypomniał teraz w rozmowie z ESPN. Po roku tak się rzeczywiście stało, a jednym z bohaterów Timberwolves był świetny defensor Jaden McDaniels, który przed rokiem nie grał, bo pod koniec sezonu ze złości i frustracji złamał rękę po uderzeniu nią w ścianę.

Wilki zostały stworzone, żeby wygrać z Nuggets. Dosłownie. Wprost przyznał to nawet Nikola Jokić po porażce w siódmym meczu. Architektem zespołu jest przecież Tim Connelly – ten sam człowiek, który lata temu jako menedżer Nuggets wybrał w drafcie Jokicia oraz Murraya, a potem ściągnął Aarona Gordona. Trenerem drużyny jest Chris Finch, a jego głównym asystentem Micah Nori – ci sami ludzie, którzy lata temu pracowali w sztabie Denver jako specjaliści od ofensywy. Teraz już w Minneapolis obalili wielkie dzieło, które lata temu sami pomagali tworzyć, odchodząc z Denver jeszcze przed historycznym mistrzostwem w 2023 roku.

Najlepsza w lidze obrona prowadzona przez jej najlepszego obrońcę, czyli Rudy’ego Goberta – którego ściągnięcie za bardzo wysoką cenę było pierwszym, niezwykle krytykowanym ruchem Connelly’ego w Minneapolis – sprawiła, że w najważniejszym momencie sezonu przestała działać ofensywa Denver. Jokić w siódmym meczu spudłował 15 z 28 rzutów, w tym dwie z 10 trójek. Najlepszy zawodnik NBA nie poradził sobie z trójgłowym potworem – to obok Goberta także dwóch innych podkoszowych: Karl-Anthony Towns i Naz Reid – stworzonym właśnie do jego obalenia. Po czymś takim Wilki mogą stać się tylko groźniejsze.

Dallas Mavericks

Teksańska ekipa była już w finałach konferencji w 2022 roku, ale w zupełnie innym składzie. Dość powiedzieć, że gdy Mavericks cieszyli się z tegorocznego awansu, to na parkiecie było tylko dwóch zawodników pamiętających tamten sukces: Luka Doncić oraz Josh Green, który wtedy w fazie play-off rozegrał łącznie 121 minut. W zespole cały czas jest też Maxi Kleber, choć kontuzja najprawdopodobniej uniemożliwi mu powrót do gry. Brak jednego z najbardziej wszechstronnych defensorów w składzie Mavs nie okazał się zresztą zbyt bolesny. Zawodnicy trenera Jasona Kidda i tak dominują w obronie.

Boleśnie przekonali się o tym gracze Oklahoma City Thunder. Rozstawieni z “jedynką” odpadli już z rywalizacji, bo defensywa Mavs nie okazała się wydmuszką. Ekipa z Dallas od czasu poprzedniej wizyty w finałach konferencji całkowicie przemeblowała skład personalnie. Odbyło się to dość dużym kosztem (przede wszystkim za cenę wyborów w drafcie), lecz śmiało można dziś stwierdzić, że się opłacało. Fantastyczny Doncić znów może liczyć na świetne wsparcie od swoich kolegów na czele z Kyrie Irvingiem, który wraca do finałów konferencji po siedmiu latach i grze w trzech różnych klubach (po odejściu z Cleveland reprezentował kolejno Celtics, Nets i teraz Mavericks).

Gdy rok temu trafiał do Dallas, to Mavericks okazali się na tyle płytkim zespołem, że problemy zdrowotne całkowicie wypchnęły ich z fazy play-off. Co więcej, Mavs zaraz przed zamknięciem okienka transferowego w lutym tego roku plasowali się dopiero na ósmej pozycji w tabeli Zachodu. Ale transfery po P.J. Washingtona i Daniela Gafforda zmieniły wszystko. Mavericks wygrali 21 z 30 meczów po trade deadline, a w ostatnich sześciu tygodniach fazy zasadniczej mieli najlepszą w lidze defensywę, która przy takich graczach jak Derrick Jones Jr. czy Dereck Lively II pięknie współgra także w kluczowych momentach sezonu i w zasadzie nie ma słabego punktu.

To tym bardziej imponujące, bo Lively II to przecież debiutant, choć rzadko na takiego wygląda. Jest jak dzika karta, swego rodzaju wolny elektron w defensywie swojego zespołu. Jones Jr. jest z kolei wszędzie na raz. Gra na minimalnym kontrakcie. Rok temu miał ofertę z Celtics. Gdyby ją przyjął, to byłby dziś w finale konferencji. Wybrał ofertę Mavericks, no i… też jest w finale konferencji, a przy okazji po wielu latach znalazł chyba wreszcie idealne dla siebie miejsce w NBA. Ostatecznie najwięcej zależeć będzie od magicznego Luki, który jednak od początku fazy play-off narzeka na sporo problemów zdrowotnych, co może mieć spory wpływ na rezultat serii z Timberwolves.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Real Madryt ma problem. Mieszkańcy nie wytrzymują. “Tak się nie da żyć”
Jonathan Junior szybko znajdzie klub? Duże zainteresowanie napastnikiem
Neymar wbił Rodriemu szpilkę. Poszło o Viniciusa
Haaland zabrał głos ws. Guardioli! Wielkie słowa Norwega
Miał być niewypał, a będzie jedenastka sezonu? Życiowa forma Moisesa Caicedo
Mourinho skontaktował się z Amorimem! Chodzi o pracę w Manchesterze United
Piast Gliwice nad przepaścią! Los klubu w rękach radnych
Papszun ocenił grę reprezentacji Polski. Odniósł się do słów Probierza
Leonardo Rocha ma w czym wybierać. Chętni tłumnie pojawią się w Radomiu
Flick odpowiedział na słowa Messiego. Szybka reakcja