Amerykańscy koszykarze jak bohaterowie “Avengers”
To miał być ich “ostatni taniec” na arenie międzynarodowej. Od początku, gdy tylko zebrał się jeden z najbardziej utytułowanych składów w historii amerykańskiej koszykówki, byli faworytami do złota. I to złoto w sobotę w Paryżu zdobyli, choć nie bez przeszkód. Już w półfinale Amerykanom postawiła się Serbia z najlepszym w tej chwili zawodnikiem na świecie w osobie Nikoli Jokicia. Potem w finale Francja walczyła niemal do samego końca. A najlepszym strzelcem spotkania był ledwie 20-letni Victor Wembanyama, który już niedługo ma dominować tak, jak nikt inny w historii.
– To globalna dyscyplina. Koszykówka już wszędzie jest uwielbiana. Jest tyle zespołów, które będą tylko lepsze – stwierdził po wszystkim LeBron James. – Mamy tylko nadzieję, że nadal będziemy inspirować ludzi na całym świecie – dodał. Amerykanie do piątego złota potrzebowali naprawdę mocnego kolektywu. “Avengersów”, czyli filmowej ekipy superbohaterów, jak ich określił LeBron. Ale też jeszcze nigdy wcześniej nie mieli tak wielu klasowych rywali, jak na francuskim turnieju. Gdy ponad 30 lat temu oryginalny “Dream Team” masakrował przeciwników, to mało która ekipa miała choćby jednego gracza z NBA. Dziś? Przeciwnicy mają ich na pęczki.
Victor Wembanyama wysyła ostrzeżenie
Koszykówka przez te trzy dekady poszła bardzo do przodu. Amerykanie są za to w dużej mierze odpowiedzialni. Koszykarska gorączka, którą zapoczątkowała “Drużyna Marzeń” w Barcelonie w 1992 roku (wygrywając wtedy osiem meczów różnicą średnio… 44 punktów), jest wciąż aktualna. Mówił o tym LeBron, a wspominał także Kevin Durant, według którego fakt, że USA wysyła silne składy na igrzyska jest “katalizatorem dla dyscypliny”. 32-punktowe zwycięstwo Stanów Zjednoczonych w finale z Chorwacją przed trzema dekadami było ich… najniższym na tamtym turnieju. Teraz wygląda to zupełnie inaczej.
Męki w półfinale z Serbią są tego najlepszym dowodem. Reszta świata coraz mocniej dogania amerykańskich dominatorów. Francja też była blisko i trzeba było historycznej erupcji Stephena Curry’ego, by “domknąć” kwestię piątego kolejnego złota dla USA. W finale 26 punktów zdobył wspomniany Wembanyama, który na igrzyskach debiutował. – Ja cały czas się uczę. Martwię się o swoich przeciwników za kilka lat – stwierdził mierzący 224 centymetry zawodnik San Antonio Spurs. I chodziło mu nie tylko o NBA, ale też o arenę międzynarodową.
Kevin Durant o kulisach powstawania kadry
Amerykańska stara gwardia miała w Paryżu zatańczyć po raz ostatni. 39-letni James, 36-letni Curry i 35-letni Durant stanowili trzon zespołu, który stworzony został latem ubiegłego roku. Zaraz po tym, gdy Stany Zjednoczone w mistrzostwach świata po raz kolejny nie zdobyły nawet medalu. Ale akurat mistrzostwa globu od dłuższego czasu są traktowane przez USA po macoszemu. Amerykanie wysyłają tam swój drugi, trzeci garnitur. Co innego igrzyska olimpijskie. – Nie podobało nam się to, jak zagraliśmy rok temu. Bardzo szybko stworzyliśmy więc tę drużynę – zdradził KD.
– Władze związku starały się mnie przekonać już do gry w mistrzostwach świata. Wiedziałem, jak ważne jest dla nich, byśmy dobrze wypadli tutaj. Poprzedniego lata LeBron zaczął pisać do wszystkich. Mówił, kogo on by widział w składzie i pytał, kto będzie grał – dodał skrzydłowy Phoenix Suns. Po raz pierwszy na igrzyska pojechał Curry, który w przeszłości z kadrą zdobywał złote medale mistrzostw świata. – Dla mnie jasne było, że muszę być tym zespole, szczególnie gdy LeBron i Steph się zobowiązali. Wiedziałem, że będzie to coś wyjątkowego – zakończył Durant.
Wyjątkowe trio
Każdy z tej wielkiej trójki dokonywał w Paryżu rzeczy wyjątkowych. LeBron pokazał, że nadal stać go na fantastyczne występy. W momencie, gdy wielu graczy w jego wieku dawno już pokończyło kariery, on wciąż gra na najwyższym poziomie. I to jak! Był liderem tej kadry, jej najlepszym zbierającym i asystującym. Zasłużenie został wybrany MVP całego turnieju, a w półfinale przeciwko Serbii zaliczył triple-double złożone z 16 punktów, 12 zbiórek i 10 asyst. Dopiero czwarte w historii igrzysk! A warto dodać, że w 2012 roku w Londynie już ta sztuka mu się udała. Durant z kolei został w Paryżu najlepszym strzelcem w historii amerykańskiej koszykówki na igrzyskach. I zdobył swoje rekordowe czwarte złoto jako pierwszy koszykarz w historii igrzysk.
Wreszcie przebudził się także “debiutant” Curry, który początkowo miał spore kłopoty. Jednak w najważniejszych momentach turnieju ułożył do snu Serbię oraz Francję. 36-latek potwierdził, że jest najlepszym strzelcem w historii dyscypliny. W półfinale i finale zdobył łącznie aż 60 punktów, trafiając 17 z 27 trójek! Tylko dwóch innych zawodników (Bogdan Bogdanović i Dennis Schroder) dobiło na turnieju do tej granicy. Curry zrobił to w dwóch spotkaniach. Znakomicie operowała amerykańska ofensywa, gdy Steph stawiał zasłonę dla LeBrona, a w rogu już czaił się Durant.
Olimpijskie złoto jak mistrzostwo NBA
Bez tej trójki nie byłoby złota i nie byłoby też znakomitego comebacku w półfinałowym starciu z Serbią. Amerykanie jeszcze na początku czwartej kwarty przegrywali różnicą kilkunastu punktów. Serbowie grali prawie perfekcyjnie, wysoko prowadząc mimo kolejnych trafień Curry’ego z dystansu. A na koniec to Stany Zjednoczone cieszyły się z awansu. Po spotkaniu Steve Kerr – selekcjoner amerykańskiej kadry, który zdobywał mistrzostwa NBA jako pomocnik Jordana i jako trener Stepha – mówił wprost, że był to jeden z najlepszych meczów, w jakich miał okazję wziąć udział.
W podobnym tonie wypowiadał się Durant, a James zwrócił uwagę, że jednym z kluczowych aspektów tego zwycięstwa była postawa… Joela Embiida. Czyli zawodnika naturalizowanego w reprezentacji USA. Poziom koszykówki międzynarodowej wzrósł więc tak bardzo, że nawet Amerykanie muszą “posiłkować się” w ten sposób, dodając do składu MVP sezonu 2022-23 w NBA. Bo dla nich złoty medal olimpijski wciąż jest jednym z największych sukcesów, jakie można osiągnąć. – Oni są tutaj z ważnego powodu. Igrzyska są wyjątkowe. Interesują ich tylko dwie rzeczy: mistrzostwo NBA oraz olimpijskie złoto – potwierdził więc Kerr.
Idzie nowe…
Za cztery lata drużyna Stanów Zjednoczonych zagra o szóste złoto z rzędu. Zagra u siebie, bo igrzyska w 2028 roku odbędą się w Los Angeles. Będzie to jednak zupełnie inna kadra. Nie wiadomo, kto będzie jej trenerem, bo przyszłość Kerra na stanowisku selekcjonera jest niepewna. Nie wiadomo też, kto będzie jej liderem. – Nie widzę się na parkiecie w L.A. – stwierdził wprost James, który będzie miał wtedy 43 lata. Nieco większe szanse na występ za cztery lata mogą mieć Curry oraz Durant, choć i tak wydaje się raczej mało prawdopodobne, że to oni – odpowiednio w wieku 40 i 39 lat – będą wtedy liderami amerykańskiej reprezentacji.
Stara gwardia zatańczyła więc najpewniej po raz ostatni. Czy przekazała pałeczkę młodszym? Trudno powiedzieć. 23-letni Anthony Edwards to oczywisty kandydat na nowego lidera kadry. Podobnie jak i Jayson Tatum, choć jego akurat w Paryżu przyspawano do ławki. I z tego faktu 26-latek wyraźnie zadowolony nie był. W czerwcu świętował mistrzostwo NBA, a na igrzyskach nie odegrał żadnej roli. W sumie nic więc dziwnego, że Wembanyama nie martwi się o siebie. Martwi się o rywali, w tym także o Stany Zjednoczone. Różnica między USA a resztą świata jest coraz mniejsza.
Na tyle, że Amerykanie nie powinni martwić się ostatnim tańcem starej gwardii, która spełniła cel i zdobyła w Paryżu złoto. Powodem do zmartwienia powinien być fakt, że przed nimi dużo pracy do wykonania, by nie był to ich ostatni “złoty” taniec w najbliższej przyszłości na igrzyskach.