HomeKoszykówkaKobe Bryant mógł grać dla… Boston Celtics! “Uważam, że to totalna pomyłka”

Kobe Bryant mógł grać dla… Boston Celtics! “Uważam, że to totalna pomyłka”

Źródło: własne

Aktualizacja:

Młodziutki Kobe Bryant przed draftem do NBA w 1996 roku na treningach zachwycał wszystkich. Także władze Boston Celtics. To właśnie wtedy powstały słynne już fotografie przyszłej legendy Los Angeles Lakers w koszulce ich największego rywala. Jak się okazało po latach, niewiele brakowało, by Bryant do Bostonu trafił na stałe.

Kobe Bryant

Kobe Bryant (fot. Associated Press / Alamy / @kobebryant na portalu X)

Od 2016 roku, a więc od kiedy legendarny zawodnik Los Angeles Lakers po 20 sezonach zakończył swoją karierę, 24 sierpnia to “Dzień Kobego Bryanta” – głównie w Los Angeles, choć świętują tak naprawdę kibice z całego świata. Data wybrana jest nieprzypadkowo, gdyż składają się na nią numery, z jakimi Bryant występował w NBA w trakcie swojej kariery (8 i 24).

Bryant w bostońskiej zieleni

Swego czasu Kobe Bryant sam mówił, że to jedna z “najbardziej zajebistych” historii, jakie kiedykolwiek słyszał. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że Red Auerbach – legendarny trener i menedżer Boston Celtics – wiedział o jego istnieniu. Auerbach musiał jednak wiedzieć. Bo choć w latach 90. ubiegłego wieku był w zasadzie już tylko doradcą Celtics, to i do niego trafiły doniesienia o nastoletnim zawodniku, który prosto po szkole średniej chce zawojować NBA. Tym bardziej, gdy ten zachwycał na kolejnych treningach przed draftem do ligi w 1996 roku.

Bryant odwiedził wtedy także Boston. Odbył trening pokazowy przed władzami Celtics. To właśnie stąd wzięły się dobrze znane już fotografie legendy Los Angeles Lakers w koszulce ich największego rywala. Kobe po latach w wywiadzie dla ESPN przyznał zresztą, że początkowo nie chciał zakładać bostońskich barw. Wszak od małego był oddanym kibicem Lakers. – To było jak zupełnie inny, mistyczny wręcz odcień zielonego. Zapytałem, czy naprawdę muszę je na siebie zakładać. Ale szybko mi przeszło. Miałem zostać profesjonalistą – stwierdził.

“Kobe to nie Kevin Garnett”

Wciąż ledwie 17-letni wtedy Kobe robił przeskok ze szkoły średniej prosto do NBA. Rok wcześniej ten zapomniany nieco wcześniej trend zapoczątkował Kevin Garnett. W latach 70. podobne decyzje podjęli m.in. Moses Malone oraz Darryl Dawkins. Wszyscy mieli wspólny mianownik: byli wysokimi zawodnikami. Bryant był z kolei obrońcą. Fakt faktem, że w szkole średniej Lower Merion nie miał sobie równych. Na ostatnim roku wybrano go najlepszym graczem na poziomie szkoły średniej w kraju. Jednak niewiadomych było wokół niego sporo.

Uważam, że to totalna pomyłka. Kevin Garnett był najlepszym graczem szkoły średniej, jakiego widziałem, a nawet jemu nie radziłbym od razu przechodzić do NBA. No a Kobe to nie Kevin Garnett – stwierdził Jon Jennings, ówczesny dyrektor ds. rozwoju Celtics, w rozmowie z magazynem Sports Illustrated. – Gdy masz trzy wybory w pierwszej rundzie draftu, to taki wybór z potencjałem ma sens – pisała z kolei Jackie MacMullan, legendarna już dziennikarka ESPN, gdy w tekście dla SI typowała, że na Bryanta z 19. numerem draftu skuszą się New York Knicks.

Zamknij oczy, pomyśl o Jordanie

Mimo wszystko Celtics, którzy wybierali z “szóstką”, zaprosili nastolatka na trening pokazowy. Nie tylko oni zresztą. Wiele drużyn było ciekawych, kim jest ten młody zawodnik z Filadelfii. Kobe zachwycał w zasadzie w każdym mieście, w którym się pojawił. – To było coś niesamowitego – mówił po latach M.L. Carr, były mistrz w barwach Celtics, a wtedy trener bostońskiej drużyny, w rozmowie z ESPN. – Jeśli zamknęło się oczy, to można było pomyśleć, że to Michael Jordan – dodał Jan Volk, ówczesny menedżer Celtów.

Nie było rzeczy, której ten dzieciak nie potrafił zrobić – napisał z kolei Rick Weitzman, dyrektor ds. skautingu, w swoim raporcie. Co więcej, 17-latek zrobił fantastyczne wrażenie także podczas trwającej ponad godzinę rozmowy z władzami klubu. Doskonale znał historię klubu, wszystkie legendy, ich zagrania, a nawet konkretne mecze. – Szczerze mówiąc, ja sam nie wiedziałem niektórych tych rzeczy. Mówił też o wielu legendach jak Jordan, Magic, Bird, Isiah. Chciał, by kiedyś wymieniano go w tym samym gronie. Dało się wyczuć w nim ten głód – wspominał Carr.

Fan Lakers od małego

Bryant od małego studiował jednak grę. Koszykówka była jego życiem. Tata Joe też grał przecież w NBA. A choć mały Kobe wychowywał się we Włoszech, gdy ojciec przeniósł się tam pod koniec swojej kariery, to dziadkowe zadbali o jego koszykarskie wychowanie, wysyłając mu w latach 80. nagrania finałów ligi. Tymczasem między 1981 a 1989 rokiem w tychże finałach co roku meldowali się albo Celtics (pięć razy), albo Lakers (siedem razy). Trzykrotnie dochodziło do bezpośredniego starcia tych zespołów. Lakers wygrali dwa razy, Celtics byli lepsi tylko raz.

I to właśnie Lakers podbili serce młodego Bryanta, szybko stając się absolutnie jego ulubionym zespołem. Jednak w rozmowie z władzami Celtics temat ten w ogóle nie wypłynął. Kobe miał nawet powiedzieć, że z wielką przyjemnością grałby w Bosotnie. – Brzmiał jak Celt – stwierdził wprost Carr. Trener był na tyle rozdarty, że o radę pytał Auerbacha. – Myślę, że będzie świetnym zawodnikiem. Ale to jak rzut monetą. Wydaje się solidny, jednak to dzieciak ze szkoły średniej – powiedział wtedy Red.

Sześciu wspaniałych

“Dzieciak ze szkoły średniej” w tamtym drafcie przymierzany był do drugiej, trzeciej dziesiątki. Wszyscy ostrzyli sobie zęby przede wszystkim na “super szóstkę”. Tych sześciu wspaniałych to Allen Iverson, Marcus Camby, Shareef Abdur-Rahim, Stephon Marbury, Ray Allen oraz Antoine Walker – wybrani właśnie w takiej kolejności. Bostończycy początkowo mieli wybierać z dziewiątym numerem, natomiast udało im się pozyskać szósty wybór. – Mieliśmy tak naprawdę gdzieś, który z tej szóstki u nas wyląduje – mówił wprost Weitzman.

Na radarze Celtów, którzy poprzedni sezon zakończyli z 33 zwycięstwami i bez awansu do fazy play-off, znalazł się więc Walker, który dopiero co świętował krajowe mistrzostwo z uczelnią Kentucky. Panowało wtedy przekonanie, że wybór któregokolwiek z tych sześciu wspomnianych graczy pozwoli drużynie niemal od razu wejść na wyższy poziom. Kobe? Jasne było, że na niego trzeba będzie poczekać. Że nie stanie się gwiazdą ligi z dnia na dzień. Że będzie potrzebował czasu na rozwój, bo nie jest jeszcze dojrzałym zawodnikiem.

Bryant zachwycił też Westa

Z tego właśnie powodu zrezygnowało z niego kilka innych klubów, w tym m.in. Los Angeles Clippers (nagranie z jego treningu przed władzami LAC kilka lat temu pojawiło się w sieci). Bryant po latach sam opowiadał tę historię w programie u Jimmy’ego Kimmela. – Powiedzieli wtedy, że chcą odwrócić wreszcie losy klubu, a wybór 17-letniego dzieciaka sprawi, że całe miasto nie będzie brało ich na poważnie – przypomniał Kobe. Jednocześnie bardzo mocno Bryanta chcieli u siebie Lakers, czyli ta druga, utytułowana drużyna z… Los Angeles. Wszystko za sprawą treningu, na którym zachwycił legendarnego Jerry’ego Westa.

West początkowo sam uważał, że wybór w drafcie młodego gracza od razu po szkole średniej to zły pomysł. Ale potem zobaczył, jak Kobe miażdży na treningu Michaela Coopera. Były zawodnik, który zdobył z Lakers pięć mistrzowskich tytułów w erze “Showtime” i osiem razy wybierany był do grona najlepszych defensorów sezonu, karierę zakończył co prawda pięć lat wcześniej, ale wciąż był w dobrej formie. Larry Bird kiedyś określił go najlepszym obrońcą, przeciwko jakiemu się mierzył. Jednak dla Bryanta nie stanowił żadnego wyzwania.

O włos od New Jersey

Grał jak znacznie dojrzalszy zawodnik i to było najbardziej imponujące. Magic powiedział, że nigdy nie słyszał, żebym był tak podekscytowany jakimś młodym talentem. Ale ja wierzyłem, że Kobe już wtedy był lepszy od zawodników, których mieliśmy w zespole. Nigdy w życiu nie widziałem takiego treningu – pisał potem West w swojej autobiografii “West by West”. Sęk w tym, że Lakers w drafcie 1996 mieli odległy wybór w trzeciej dziesiątce naboru, a w 17-latku zakochali się również New Jersey Nets. Nowojorska ekipa wybierała wtedy z ósmym numerem.

Nets zaczynali nową erę. Szkoleniowcem został John Calipari, dla którego był to debiut w tej roli po latach trenowania w NCAA. Miał jednak doświadczonego menedżera w osobie Johna Nasha. Na dzień przed draftem ta dwójka spotkała się więc z rodzicami Bryanta, by powiedzieć im, że nazajutrz Kobe zostanie zawodnikiem Nets. Najpierw swój sprzeciw wyrazili jednak właściciele klubu. Następnie do Nasha zadzwonił agent nastolatka, który zaczął przekonywać, że jego klient nie chce grać w New Jersey i być zbyt blisko rodzinnej Filadelfii.

Jeden transfer, podwójny zysk

Nash był przekonany, że to blef, ale gdy spotkał się z Caliparim, to okazało się, że do trenera zadzwonił sam Bryant. Miał nawet powiedzieć, że jeśli Nets go wybiorą, to on odmówi gry dla nich i karierę zacznie… we Włoszech. Po latach Kobe pytany o tę sytuację przyznał, że tak naprawdę nie miał wtedy za wiele do gadania. Wszystko to była zmowa jego agenta Arna Tellema z Sonnym Vaccaro – tym samym, który lata wcześniej zapewnił pierwszy kontrakt Michaela Jordana z Nike – by Bryant trafił do klubu z większym potencjałem marketingowym.

Calipari się ugiął. Jako debiutujący trener czuł presję ze strony właścicieli i mediów. Bał się postawić na 17-latka. W międzyczasie West dogadał się z Charlotte Hornets, że w zamian za wybór numer 13 odda im Vlade Divaca. Z bólem serca transferował jednego ze swoich ulubionych zawodników. Upiekł jednak przy tym dwie pieczenie na jednym ogniu. Pozyskał Bryanta i jednocześnie pozbył się sporych rozmiarów kontraktu. A to otworzyło drogę do pozyskania także… Shaquille O’Neala, gdy ten kilka tygodni później został wolnym graczem.

Lepszy niż reszta

Kobe i Shaq poprowadzili potem Lakers do trzech mistrzowskich tytułów z rzędu. Bryant dołożył jeszcze dwa ligowe mistrzostwa po odejściu O’Neala. Piąty i ostatni tytuł – dzięki któremu przeskoczył Shaqa w liczbie zdobytych mistrzostw – świętował po pokonaniu Celtów w 2010 roku. Mówił wtedy, że to mistrzostwo smakuje mu najlepiej. Wypełniła się też wtedy przepowiednia. – Spojrzeliśmy po sobie i wiedzieliśmy, że jest szansa, że w przyszłości Kobe ugryzie nas w tyłek – wspominał Carr spotkanie, na którym Celtics zdecydowali się nie wybierać Bryanta.

Ten miał zresztą lepszą karierę niż ktokolwiek wybrany w tamtym drafcie. Lepszą niż “wielka szóstka”, a więc także Antoine Walker wybrany przez Celtics jako szósty tamtego wieczoru, ale też m.in. Kerry Kittles, który z “ósemką” trafił do Nets. To właśnie Kobe stał się absolutną legendą Los Angeles Lakers i NBA. Z całego naboru grał zresztą najdłużej (20 sezonów – wszystkie w barwach Lakers), zdobył najwięcej punktów i najwięcej mistrzostw (przy każdym towarzyszył mu Derek Fisher, którego Lakers wybrali z 24. numerem tamtego draftu).

Potem był pytany przez ESPN, co by było, gdyby to jednak Celtics na niego postawili. – Starałbym się kontynuować dzieło Birda. To byłaby dla mnie wielka duma i honor – odpowiedział.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Zbigniew Jakubas uderzył w… Wisłę Kraków. Jaśniej się nie da!
Kosta Runjaić czaruje we Włoszech. Z 0:2 do 3:2 i Udinese jest liderem Serie A
Raków będzie miał jeszcze jednego nowego zawodnika? Trwają testy sportowe
Kolejny trener klubu Ekstraklasy może stracić pracę? “Najbliższy mecz będzie kluczowy”
Klub miliardera zgłasza się po Nicolę Zalewskiego. To może być hit!
Reprezentant Polski nagrodzony przez znany klub. Duże wyróżnienie!
Fala krytyki po ogłoszeniu cen biletów na Ligę Konferencji. Kibice Legii wściekli
Wschodząca gwiazda Legii podjęła decyzję? Znamy najnowsze doniesienia
Pod tym względem Kane jest lepszy od Lewandowskiego. Niesamowite osiągnięcie!
Niezwykłe tło sytuacji w meczu Lechia – Radomiak