GASZENIE POŻARU
„Mam tutaj fajne karty zapisane w historii Legii jako zawodnik i wszystko może ot tak prysnąć – mogę należeć do największej kompromitacji w historii klubu” – powiedział w jednej ze scen wyemitowanego przed blisko dwoma laty na platformie Prime Video serialu „Legia. Do końca”. Gdy przejmował stery przy Łazienkowskiej 3, a było to dokładnie 27 grudnia 2021 roku, nad klubem wisiało jednak nie tyle widmo kompromitacji, co totalnej katastrofy. Kompromitacją – w porównaniu z potencjalnym spadkiem z ligi – mogłoby być najwyżej przegranie prestiżowego meczu 0:5 albo utrata miejsca pucharowego na ostatniej prostej sezonu. Wtedy jednak Legia przeżywała mroczne czasy, które podsumować mógł kataklizm, jakim niewątpliwie byłoby pożegnanie się z Ekstraklasą.
Rok kalendarzowy zakończyła w końcu porażką domową 0:3 z Radomiakiem Radom, urządzając się na skraju strefy spadkowej. „Wojskowi” w 19 meczach zgromadzili zaledwie 18 punktów i zajmowali 15. miejsce, co oznaczało, że nie mieli nawet punktu przewagi nad 16. Górnikiem Łęczna, a tylko dwa nad 17. Wartą Poznań. Oczywiście, wielu sympatyków budowało optymizm w oparciu o markę klubu i jego możliwości, wzruszając ramionami, że „przecież to Legia, na pewno nie spadnie”. Ale piłka już niejednego kibica zespołu z bogatą historią zrównała z ziemią i nauczyła pokory. Fanom Hamburgera SV też wydawało się, że ich ukochane HSV nie spadnie, podobnie jak kibicom River Plate, Leeds United, Wisły Kraków czy Schalke. W skrócie – renomą klubu nikt się jeszcze w lidze nie utrzymał, a spirala złych decyzji może rozłożyć na łopatki nawet największego giganta.
Zieliński gabinet przy Łazienkowskiej przejmował więc w momencie, gdy Legia była w potwornych tarapatach i nie do końca było wiadomo, co czeka ją za pół roku. Minęły już jednak blisko trzy lata i jesteśmy o nie sporo mądrzejsi. Stołeczni od czasu tamtych pełnych niepokoju grudniowych wieczorów nie tylko nie spadli z Ekstraklasy, ale też zdobyli jej wicemistrzostwo, sięgnęli po Puchar i Superpuchar Polski, a na dodatek dwa razy z rzędu awansowali do Ligi Konferencji UEFA. Rzeczywistość nie jest jednak tak różowa, jak mogłyby to sugerować wyłącznie te osiągnięcia, a oceny rządów byłego stopera Legii są wśród kibiców tak skrajne, jak emocje przeżywane przez nich w ostatnich latach. Skoro jednak właśnie waży się przyszłość Zielińskiego w klubie, to jest to dobry moment, by prześledzić jego trzyletnią kadencję i zastanowić się, czy swoją pracą zasłużył na to, by w przyszłości wciąż być jednym z kluczowych ośrodków decyzyjnych przy Ł3.
WYNIKI
Kiedy Zieliński został dyrektorem, zespół tkwił na 15. pozycji w tabeli. Wiosną jednak się ogarnął, zaczął punktować znacznie lepiej, co pozwoliło dość sprawnie ugasić pożar i ostatecznie sezon 2021/22 stołeczni skończyli na 10. lokacie z 11-punktową przewagą nad strefą spadkową. W kolejnym sezonie Legia zdobyła za to wicemistrzostwo kraju oraz Puchar i Superpuchar Polski, więc nic dziwnego, że na bazie tego progresu oczekiwano wykonania kolejnego kroku 12 miesięcy później. Zieliński zresztą nie krył się z celami przedstawionymi drużynie przed sezonem 2023/24. „Powtórzenie osiągnięć z sezonu 2022/23 na pewno nie będzie sukcesem w rozgrywkach 2023/24, gdyż naszym celem sportowym będzie mistrzostwo Polski. Jak to mówi trener Kosta – bez wymówek. Ale trzeba zdawać sobie też sprawę z tego, że dojdzie do ogromnej rywalizacji. Nadal bardzo mocny będzie Raków, niezwykle silny okaże się Lech Poznań, kolejny krok do przodu zrobiła Pogoń Szczecin” – zapowiedział pod koniec maja 2023 roku w programie „Legia On” na oficjalnym kanale klubu na YouTube.
Mistrzostwo okazało się być jednak poza zasięgiem. Ba, jeszcze wczesną wiosną klubowi działacze wcale nie mogli być pewni tego, że ich drużyna skończy w ogóle na podium, czyli w strefie pucharowej. Ostatecznie udało się doczłapać do najlepszej trójki, choć kosztowało to ich kilka poważnych decyzji i sporo nerwów. Ta edycja rozgrywek też zresztą nie należy do udanych – w 16 kolejkach Legia zdobyła tylko 28 punktów, co wygenerowało aż 9-punktową stratę do prowadzącego w lidze Lecha. A przecież obie ekipy w stawce dzieli też Jagiellonia Białystok, Raków Częstochowa oraz Cracovia. Jeszcze we wrześniu Zieliński mówił w rozmowie z Januszem Basałajem na kanale Meczyki: „Kiedy na pytanie “Zieliński, gdzie jest ta Legia?”, odpowiem “w Lidze Mistrzów”? Nie sądzę, by była to odległa perspektywa. Zmierzamy w tym kierunku i uważam, że jesteśmy na bardzo dobrej drodze. By się tam znaleźć, trzeba mieć odrobinę szczęścia w losowaniu, a ja mam szczęście. Przy losowaniu fazy ligowej trafiłem 5 z 6 zespołów. Gdy z kolei w 2016 roku graliśmy w Lidze Mistrzów, to mierzyliśmy się w eliminacjach z Trenczynem czy Dundalkiem”.
(źródło: ekstraklasa.org)
Póki co perspektywa występów w Champions League wydaje się jednak odległa, codziennością dla stołecznych jest za to rywalizacja w Lidze Konferencji UEFA. W ubiegłej edycji tych rozgrywek ekipa z Ł3 zaprezentowała się brawurowo w fazie grupowej, ogrywając wszystkich rywali u siebie (Aston Villa, AZ Alkmaar oraz Zrinjski Mostar) i dorzucając do tego trzy punkty zdobyte przeciwko Bośniakom na wyjeździe. To pozwoliło zapewnić sobie grę w pucharach również wiosną, ale ta przygoda nie potrwała już zbyt długo – najpierw Legia przegrała w Norwegii z Molde 2:3, by potem zostać zdeklasowanym u siebie (0:3). Ten sezon też rozpoczął się jednak udanie – najpierw dzięki pięciu wygranym i remisowi Legia przebrnęła eliminacje do fazy ligowej, a teraz ma za sobą wygrane z Betisem (1:0), Baćką Topolą (3:0) i Dynamem Mińsk (4:0).
Jeśli więc za punkt odniesienia traktować wyłącznie sytuację w tabeli sprzed trzech lat, gdy Zieliński zostawał dyrektorem Legii, wyniki powinni kibiców zadowalać. Nie da się jednak ukryć, że tamten rok, a właściwie jego połowa, pełna porażek, złości i nietrafionych decyzji, była aberracją. W ostatnich 15 sezonach warszawska ekipa tylko dwa razy wypadła poza ligowe podium (4. miejsce w sezonie 2009/10 i 10. w sezonie 2021/22), zdobyła też siedem ligowych tytułów, przyzwyczajając zresztą w pewnym okresie kibiców do tego, że jeden z majowych wieczorów warto zarezerwować sobie na świętowanie mistrzostwa pod Kolumną Zygmunta na placu Zamkowym. Nawet więc jeśli trafiło się klubowi kilka gorszych miesięcy, nie powinny być one punktem odniesienia w kolejnych sezonach. Biorąc bowiem pod uwagę liczbę trofeów zdobytych w ostatnich kilkunastu latach, przewagę finansową nad większością klubów i oczywiste ambicje, które wynikają z możliwości Legii, klub powinien właściwie rokrocznie celować w wygranie Ekstraklasy. Od ostatniego tytułu w 2021 roku udawało się to jednak Lechowi, Rakowowi oraz Jagiellonii – ale nie Legii. I wiele wskazuje na to, że za kilka miesięcy znów będzie trzeba obejść się smakiem.
(źródło: Transfermarkt.pl)
Dwa z rzędu awanse do europejskich pucharów są oczywiście pozytywnym zjawiskiem, zresztą formuła Ligi Konferencji UEFA okazała się być niezwykle sympatyczna dla polskich klubów, bo pozwala i cieszyć się z wygranych, i nabijać punkty w rankingu. Marzeniem kibiców jest jednak granie na nieco bardziej prestiżowej arenie Ligi Europy czy wręcz Ligi Mistrzów. Zresztą – jak zaznaczył w rozmowie z Basałajem sam Zieliński – również jemu chodzi po głowie Champions League. Trzeci poziom rozgrywkowy na arenie międzynarodowej powinno się więc w Łazienkowskiej traktować jako absolutne minimum i pójście po linii najmniejszego oporu. Potencjalne występy poziom lub dwa wyżej – jako stację docelową. A do tej póki co Legia Zielińskiego nie dotarła.
TRENERZY
W okresie trzyletnich rządów Zielińskiego Legię prowadziło trzech szkoleniowców. Kiedy 57-latek rozpoczął pracę w roli dyrektora, od kilkunastu dni drużynę prowadził – już po raz czwarty w karierze – Aleksandar Vuković. Zwolnionego rok wcześniej z klubu Serba wskazano jako tego, który najlepiej odnajdzie się we wszechobecnym rozgardiaszu, zdoła posklejać rozklekotany zespół i dźwignąć znad strefy spadkowej. Była to z jednej strony logiczna decyzja klubowych działaczy, z drugiej jednak nieco zaskakująca – może nawet bardziej z perspektywy samego zainteresowanego. Aktualny szkoleniowiec Piasta Gliwice nie ukrywał bowiem, że mocno zabolało go ostatnie zwolnienie i wydawało się, że czas tak szybko ran nie uleczy. Ale jednak uleczył. Gorycz minęła, a wygrało uczucie, jakim Vuković darzy Legię. „Podjąłem decyzję, że w obecnej, trudnej dla nas wszystkich sytuacji, najlepszą możliwością będzie powierzenie drużyny Vukoviciowi, który dobrze zna zawodników i sposób funkcjonowania klubu” – zapowiedział ówczesny dyrektor Radosław Kucharski.
Zieliński nie miał więc nic do powiedzenia w kwestii zatrudnienia Serba, choć od początku było jasne, że ten manewr ma być tylko manewrem tymczasowym. Choć pierwsze półrocze 2022 roku upływało na nerwach związanych z walką o ligowy byt, nowy dyrektor klubu musiał równolegle główkować nad tym, komu powierzyć drużynę w lecie. Jak opisywał szczegółowo w publikowanej na łamach „Przegląd Sportowy Onet” serii „Legia w czyśćcu” Łukasz Olkowicz, Zieliński brał pod uwagę dwa nazwiska. Z jednej strony kusiło go bowiem ściągnięcie na Łazienkowską architekta sukcesów Rakowa – Marka Papszuna. Z drugiej jednak wiedział z jak mocną postacią miałby do czynienia i miał świadomość tego, że stworzenie równie cieplarnianych warunków do pracy w Warszawie graniczyłoby z cudem. Ostatecznie więc skłonił się ku innej opcji i z Pogoni Szczecin wyciągnął Kostę Runjaicia.
Wiedeńczyk dysponował naprawdę mocnym CV. W Niemczech prowadził choćby Kaiserslautern i TSV 1860 Monachium, w Polsce z kolei przez wiele lat Pogoń Szczecin. Wprawdzie nie zdołał oderwać od „Portowców” łatki klubu, który jest zbyt dobry na bycie ligowym przeciętniakiem, ale zbyt słaby na uzupełnienie gabloty, ale jednak ustabilizował jego pozycję w ligowej czołówce. Zresztą i w Legii długo dawał powody do radości – na dzień dobry wywalczył wicemistrzostwo kraju i Puchar Polski, chwilę później poprawił Superpucharem, a euforia związana z dobrymi wynikami skłoniła Zielińskiego do tego, by w lipcu ubiegłego roku zaproponować mu przedwczesne przedłużenie kontraktu. Wprawdzie Runjaić nigdzie się wtedy jeszcze nie wybierał, ale w niemieckich mediach pojawiały się pierwsze spekulacje łączące go choćby z powrotem do 2. Bundesligi. Dyrektor sportowy postanowił więc działać i dać otoczeniu jasny sygnał, że trener nigdzie się nie wybiera.
„Przedłużenie kontraktu z trenerem Runjaiciem oznacza stabilizację i kontynuację obecnego modelu zarządzania zespołem. Wysoko oceniamy jakość pracy, kompetencje i komunikację sztabu, w który nadal będziemy inwestować. Doceniamy przede wszystkim rozwój sportowy drużyny, ale również rozwój indywidualny wielu zawodników, dzięki któremu wzrosła ich wartość” – zapowiedział, choć już kilka miesięcy później okazało się, że ze wspomnianej stabilizacji i kontynuacji modelu zarządzania zespołem niewiele zostało. Narracja płynąca z jego ust nieco się bowiem zmieniła: „Razem z trenerem zdobyliśmy trofea i awansowaliśmy do fazy pucharowej europejskich rozgrywek, odbudowaliśmy się również po bardzo trudnym dla klubu okresie. Doceniamy jego udział w tych osiągnięciach, ale obecnie uznaliśmy, że możliwości rozwoju drużyny wymagają zmian” – poinformował 9 kwietnia, gdy klub ogłosił zwolnienie szkoleniowca.
Powody do rozstania z trenerem rzeczywiście się pojawiły. Wprawdzie niezwykle udana jesień na europejskiej arenie rozpalała wyobraźnię, ale entuzjazm gasiły gorsze wyniki w lidze. W momencie zwolnienia Legia była na 5. miejscu w tabeli, tracąc 3 punkty do podium i 7 do lidera. Nie jest to oczywiście położenie, w jakim przystoi tkwić stołecznemu klubowi. Należy jednak pamiętać, że Zieliński podjął tę decyzję mimo iż w zimie mocno osłabił zespół, sprzedając dwóch kluczowych piłkarzy (Ernest Muci i Bartosz Slisz) i nie znajdując dla nich godnych następców. Co więcej – rozwiązanie umowy poprzedził okres, który pozwalał wierzyć w to, że urodzony w Wiedniu szkoleniowiec zaczął wyprowadzać zespół z kryzysu. Dopiero co bowiem wygrał u siebie 3:1 z Piastem Gliwice, w identycznym stosunku ograł na wyjeździe Górnik Zabrze i po dobrym meczu zremisował przed własną publicznością 1:1 liderem Ekstraklasy – Jagiellonią. Nie jest jednak tajemnicą, że między trenerem a przełożonymi iskrzało od dłuższego czasu. Szkoleniowiec nie był zadowolony z tego, że kadra traci na jakości i musi operować coraz słabszymi piłkarzami, jego zwierzchnikom z kolei nie w smak były te uwagi, podobnie zresztą jak pozycja w tabeli – zwłaszcza w obliczu zakładanego przed startem rozgrywek zdobycia mistrzostwa kraju.
„Potrzebujemy stabilności i cierpliwości. To nie będzie tak, że jak zdobędziemy mistrzostwo, a nie zagramy w pucharach, to zmieniamy trenera, a jak zagramy w pucharach, a nie zdobędziemy mistrzostwa, to też zmienimy trenera. Do tego zmiana taktyki, ustawienia, struktury – to jest obłęd. Przy każdym przegranym meczu lub kilku trzeba by ciągle tę strategię zmieniać i odbijać się od ściany do ściany. Dlatego ostatnio dreptaliśmy w miejscu” – tłumaczył zresztą Zieliński w jednym z odcinków „Legia On” wyemitowanym w marcu 2023 roku. Czyli na miesiąc przed zmianą szkoleniowca.
(Legia w lidze za kadencji Runjaicia | źródło: Transfermarkt.pl)
Stanowisko pozostawione przez Runjaicia nie pozostawało jednak zbyt długo bezpańskie, bo właściwie od razu nowym szkoleniowcem ogłoszono Goncalo Feio. Portugalczyk miał za sobą – z perspektywy sportowej – bardzo udany okres spędzony w Motorze Lublin, naznaczony awansem do pierwszej ligi i walką o awans do Ekstraklasy. Zapracował jednak nie tylko na łatkę trenera ze świetnym warsztatem taktycznym, ale też niesubordynowanego pracownika, który nie zawsze potrafił – mówiąc łagodnie – kontrolować swoje zachowanie. Zieliński zdecydował się jednak na ten ruch i – choć Feio zdarzało się pokazać tę bardziej mroczną twarz – na razie może być z tej decyzji relatywnie zadowolony. Były analityk zespołu (jeszcze z czasów Henninga Berga) najpierw uratował Legii sezon, kończąc go na ligowym podium, potem wprowadził zespół do pucharów, a teraz regularnie wygrywa w tych pucharach mecze. Niezadowolenie wzbudzać może za to postawa w Ekstraklasie, gdzie stołecznym aż na dziewięć punktów odjechał lider, a przecież to właśnie mistrzostwa Polski, na które czekają już od ponad trzech lat, najbardziej nie mogą się doczekać kibice.
Omawiając relacje Zielińskiego z trenerami zapala się jednak po raz kolejny lampka ostrzegawcza. Obaj wybrani przez niego szkoleniowcy niespecjalnie kryli się bowiem z tym, że pion dyrektorsko-skautingowy niespecjalnie ich rozpieszcza. Zwłaszcza Feio nie gryzie się w język, czego dowodem jest ostatnia konferencja prasowa po meczu z Cracovią. „Nie mówmy o profilach zawodników. Polska liga nie jest taką, w której wydaje się dużo pieniędzy na zawodników. Nie mogę więc oczekiwać, że dostanę zawodnika dokładnie takiego, jak chciałem. Ale to nie problem, bo nie jestem trenerem jednego systemu, w taktyce czuję się swobodnie, bo znam się na piłce. Potrafię adaptować i system, i założenia wobec piłkarzy, a jedyne, czego oczekuję, to odpowiednia jakość zawodnika. Z resztą rzeczy sobie poradzimy” – stwierdził.
I nawet jeśli nie uderzył otwarcie i bezpośrednio w zwierzchników, to między wierszami dał do zrozumienia, że nie wszystko idzie po jego myśli. Niespójność na tym polu nie jest więc w Legii niczym nowym, jest raczej permanentnym stanem alarmowym, który nie sprzyja wspólnej walce o realizację tego samego celu. W oczywisty sposób kwestionuje też pozycję dyrektora sportowego, który wybranych przez siebie trenerów obdarza ogromnym zaufaniem, ale niekoniecznie stwarza im wymarzone warunki do pracy, co ostatecznie generuje napiętą atmosferę.
TRANSFERY
Tak jak w przypadków wyników i kolejnych trenerskich wyborów osąd Zielińskiego nie jest zero-jedynkowy, bo w końcu sporo mu się w tych kwestiach udało, tak na polu transferowym trudno znaleźć zbyt wiele argumentów na jego obronę. Zaczynał oczywiście w niełatwych warunkach, będąc w pewnym stopniu zmuszonym do tego, by posprzątać po poprzedniku i ustabilizować strukturę kadrowo-finansową. Gdy jednak przyjrzymy się kolejnym zatrudnianym przez niego zawodnikom, okazuje się, że niewielu z nich zrobiło przy Łazienkowskiej 3 karierę i – zamiast sprzątać – sam potęgował nieporządek.
W zimowym oknie w sezonie 2021/22 do Legii trafili Richard Strebinger z Rapidu Wiedeń (za darmo), Patryk Sokołowski z Piasta Gliwice (za darmo), Ramił Mustafajew ze Stali Rzeszów (za darmo), Benjamin Verbić z Dynama Kijów (wypożyczenie) oraz Paweł Wszołek z Unionu Berlin (wypożyczenie). Z tego grona jedynym zawodnikiem, który długofalowo podniósł jakość kadry, jest Wszołek, który został zresztą później pozyskany z Unionu definitywnie. Strebinger i Verbić zaliczyli po kilka występów w zespole, Mustafajew nigdy nie doczekał się debiutu w pierwszej drużynie, Sokołowski z kolei był co najwyżej uzupełnieniem składu, ale bliżej mu raczej do piłkarza, którego gra przy Łazienkowskiej przerosła, niż takiego który sobie w stolicy poradził.
Kilka miesięcy później Zieliński wykupił z kolei z Werderu Brema Maika Nawrockiego, ale nie sposób mu przypisywać ten transfer, skoro młody obrońca grał już w Legii wcześniej, ściągnięty do klubu z inicjatywy Kucharskiego. Poza tym zespół zasilili Carlitos (400 tysięcy euro), Makana Baku (350 tysięcy euro), Rafał Augustyniak (za darmo), Blaz Kramer (za darmo), Robert Pich (za darmo), Dominik Hładun (za darmo) oraz Tomas Pekhart (za darmo). Autorskie transfery gotówkowe Zielińskiego okazały się kompletnie nieudane, Carlitos i Baku nie potrafili wznieść się na wyżyny i przy pierwszej okazji się ich pozbyto. Pich okazał się kompletnie bezużyteczny, Hładun przeciętny, Pekhart to tylko zmiennik – przy okazji świetnie zarabaiający. Sporo występów zebrał z kolei z „L” na piersi Augustyniak, a Kramer – choć piłkarsko rozczarowywał – dał na sobie zarobić. Trafiał do klubu z łatką piłkarza podatnego na kontuzje i oczywiście w Legii też ciągnęły się za nim problemy zdrowotne. Na starcie tego sezonu złapał jednak wysoką formę, strzelił kilka goli i klub zdołał sprzedać go do Turcji za 700 tysięcy euro.
(Bilans ligowy Blaza Kramera w Legii | źródło: Transfermarkt.pl)
W lecie przed sezonem 2023/24 dyrektor sportowy stołecznego klubu sięgnął po Marco Burcha (650 tysięcy euro), Steve’a Kapuadiego (450 tysięcy euro), Gila Diasa (wypożyczenie warte 200 tysięcy euro), Marca Guala, Patryka Kuna, Radovana Pankova oraz Juergena Elitima. Bilans znów nie jest zbyt pozytywny. Burch to totalny niewypał, podobnie jak Dias. Kun już wiele razy pokazał, że gra na poziomie Legii go przerasta i może być co najwyżej uzupełnieniem kadry. Gual, biorąc pod uwagę oczekiwania, bo przecież przychodził jako król strzelców Ekstraklasy, raczej rozczarowuje niż zachwyca, Pankov i Kapuadi mieli w Legii różne momenty i choć ostatnio prezentują się lepiej – całościowo trudno ocenić transfery jako w pełni udane. Z pewnością dużo jakości ma Elitim i rzeczywiście z Kolumbijczykiem na boisku gra drużyny wygląda o wiele lepiej. W ostatnich miesiącach 25-latek zmagał się jednak z kontuzją, która wykluczyła go z regularnych występów.
W ubiegłym sezonie ważne rzeczy wydarzyły się jednak w zimie. Po udanej jesieni w Europie, którą zespół Runjaicia przypłacił gorszą dyspozycją w lidze, zespół wciąż miał szansę na to, by jak najdłużej utrzymać się w rozgrywkach Ligi Konferencji i wiosną ruszyć w pogoń za ligową czołówką (strata do podium wynosiła punkt, do lidera dziewięć punktów). Zieliński dokonał jednak manewru co najmniej zadziwiającego – pozbył się mających za sobą bardzo udaną jesień Ernesta Muciego i Bartosza Slisza i nie znalazł dla nich godnych zastępców. „Mieliśmy zaplanowany jeden transfer w zimowym oknie, który był niezbędny do wypełnienia planu budżetowego. Zrobiliśmy to poprzez sprzedaż Slisza. Drugi ruch nie był planowany. Pojawiła się okoliczność, z której – szczerze mówiąc – nie mogliśmy nie skorzystać. Oferta okazała się znakomita” – tłumaczył w rozmowie z klubowymi mediami.
Rzeczywiście oferta opiewająca na około 10 milionów euro za Muciego była znakomita i nie dało się koło niej przejść obojętnie. Sęk jednak w tym, że już jesienią, gdy Albańczyk błyszczał choćby w dwumeczu z Aston Villą, Zieliński powinien przygotować się na to, że ktoś może się ofensywnym piłkarzem zainteresować i warto znaleźć alternatywy wypełniające po nim lukę. Sam zresztą tłumaczył to w lutym 2024 roku w jednym z odcinków „Cafe Futbol”: „Mamy przygotowaną listę zawodników na jego miejsce, ale gdyby do transferu Ernesta doszło wcześniej, to mielibyśmy więcej czasu na rozmowy i negocjacje z nimi. Oni są w naszym zasięgu finansowym, ale to nie znaczy że tak łatwo jest o porozumienie z klubem i piłkarzem. Takie uzgodnienia są przecież czynione po fakcie, nie mogłoby być toczone wcześniej, bo nie wiedzieliśmy, czy Muci zostanie sprzedany. Gdybyśmy zaczęli negocjacje, a Ernesta sprzedali latem, wyszlibyśmy na niepoważnych”.
Trzeba przyznać, że w tym momencie argumentacja nieco się rozjeżdża. Oczywiście że wyrwać jakościowego piłkarza z innego zespołu nie jest łatwo, ale nie dość że wstępne rozmowy można toczyć już wcześniej, to sam Muci piłkarzem Besiktasu został 9 lutego, a do zakończenia okienka pozostawało kilkanaście dni. Wcześniej też zresztą z klubu odszedł kluczowy dla prawidłowego funkcjonowania drugiej linii Slisz, którego również nie udało się zastąpić. W zimowym oknie stołeczni pozyskali za to Ryoyu Morishitę i Qendrima Zybę, ale żaden z nich – a już zwłaszcza Kosowianin – wiosną furory w klubie nie zrobił.
Raz jeszcze sam Zieliński w tym samym odcinku „Cafe Futbol” z lutego: „Po odejściu Ernesta mamy cztery „dziesiątki”, czyli obsada na tej pozycji wygląda całkiem dobrze – są Josue, Marc Gual, Maciej Rosołek i Bartosz Kapustka”. Już sam pomysł traktowania na poziomie Legii Rosołka jako potencjalnej „dziesiątki” wydawał się szalony, ale dyrektor sportowy klubu rzeczywiście tak to widział. Jak pokazały kolejne mecze – Rosołek wyszedł w wyjściowej jedenastce choćby w spotkaniu z Molde – taka konstelacja personalna nie miała prawa bytu a Legia, po utracie dwóch kluczowych zawodników, w trakcie rundy wiosennej cierpiała na niedobór jakości. Kibice pocieszali się jednak tym, że skoro dyrektor w zimie zarobił sporo pieniędzy, nie wydając przy tym za wiele, to w lecie ruszy na łowy. Tak zresztą przekonywał sam Zieliński: „Sprzedaż Albańczyka i bardzo duża kwota jaką uzyskaliśmy, spowoduje że w kolejnych okienkach transferowych będziemy mieli dużo łatwiej. Będziemy mogli zatrzymać tych piłkarzy, których musielibyśmy sprzedać w następnej perspektywie. Nie będzie presji transferowej, bo ten budżet będzie wypełniony na kolejne okienka – może nie w stu procentach, ale jednak”.
Kilka miesięcy później Legia może i nie czuła presji transferowej, ale gdy przyszła oferta z Turcji za Blaza Kramera, błyskawicznie wyrażono chęć skorzystania z niej. Najskuteczniejszy napastnik na starcie rozgrywek został więc sprzedany, licząc, że jesienią strzelać będą inni. Efekt jest jak na razie taki, że najatrakcyjniejszy dorobek bramkowy ma pomocnik Bartosz Kapustka (6 goli), a Kramer pozostaje 3. w klasyfikacji strzelców zespołu (ex-aequo z defensywnie usposobionym Augustyniakiem i mając o gola mniej od Guala).
Warto jednak przyjrzeć się generalnie letnim transferom Legii. Migouel Alfarela kosztował milion euro, a jest jak na razie transferem kompletnie nieudanym. Kacper Chodyna kosztował niewiele mniej, póki co to co najwyżej przeciętny ruch. Sergio Barcia (niecałe pół miliona euro), Claude Goncalves (za darmo), Luquinhas (wypożyczenie) oraz Jean-Pierre Nsame (wypożyczenie) – wszyscy oni albo nie dali drużynie nic, albo bardzo niewiele. Niezłe wejście do zespołu miał Maxi Oyedele, lecz szybko złapał kontuzję, za to prawdziwą gwiazdą jest Ruben Vinagre.
W przypadku tego ostatniego sporą część pracy wykonał jednak Feio, który o kulisach transferu opowiedział po ostatniej konferencji prasowej z Cracovią. „Cieszcie się grą Rubena Vinagre w Legii, póki jeszcze tu jest. Żeby został dłużej, musiałaby też zostać osoba, która go do Legii sprowadziła. Czyli ja. Naciskałem na ten transfer i walczyłem o niego przez miesiąc. I się nie pomyliłem” – stwierdził. W żadnym klubie nie jest oczywiście tak, że transfer jest dziełem tylko jednego człowieka, ani Feio, ani Zieliński w pojedynkę ruchów na rynku nie przyklepują, natomiast wygląda na to, że rzeczywiście Portugalczyk miał swój spory udział w ściągnięciu rodaka.
Biorąc więc pod uwagę wszystkie ruchy transferowe do klubu za kadencji Zielińskiego, okazuje się, że te udane możemy policzyć na palcach jednej ręki. To na pewno Wszołek, Elitim czy Vinagre. Przeciętne, solidne? Chodyna, Kapuadi, Pankov, Morishita, Kramer, Augustyniak, Gual, Kun, Luquinhas, Gual. Nieudane? Niestety dla dyrektora sportowego Legii – to najliczniejsza grupa: Alfarela, Barcia, Nsame, Goncalves, Burch, Dias, Zyba, Carlitos, Baku, Hładun, Pich, Pekhart, Verbić, Mustafajew. Można rzecz jasna sięgnąć po argument finansowy i jako alibi uznać, że 57-latek nie pracuje w wymarzonych warunkach finansowych. W międzyczasie jednak robił transfery gotówkowe, a nawet jeśli niektóre nie były gotówkowe – to niektórym zawodnikom ściągniętym za darmo oferował wysokie pensje. Jak już zatem wydawał, to na ogół w nieudany sposób.
W transferowym ogródku Zielińskiego jest jeszcze jeden kamyczek, a mianowicie sprawa Josue. Portugalczyk przez kilka sezonów był gwiazdą zespołu, zapracował nawet na przyznanie mu opaski kapitańskiej. W dużej mierze to dzięki niemu ofensywa drużyny funkcjonowała w przeszłości dobrze, bo w końcu swoimi błyskotliwymi zagraniami regularnie tworzył sytuacje strzeleckie kolegom. W wypowiedziach dyrektora dało się jednak wyczuć chłód, jakim darzył doświadczonego zawodnika. Choć ten bezsprzecznie był jednym z najlepszych zawodników w Ekstraklasie, miał też specyficzny charakter, który raczej nie przypadł do gustu przełożonemu. Ostatecznie ulubieniec trybun został pożegnany wraz z końcem sezonu i trudno uciec wrażeniu, że ta decyzja poniekąd definiuje sposób zarządzania Legią w ostatnim czasie. Choć można było postawić na to, by w pozostałych formacjach dorównać kapitanowi jakością i wzmocnić zespół, zdecydowano się pozbyć wyróżniającego się zawodnika. Josue dziś więc w Legii nie ma, podobnie jak i jego przebłysków technicznych.
KADRA
„Jako klub nie mamy w planie tylko zarabiania na piłkarzach. To co zarobimy, inwestujemy. Nie myślimy o tym, by odkładać pieniądze, bo to nie jest nasza rola i misja. Chcemy wygrywać. Oczywiście musimy sprzedawać, ale chcemy sprzedawać drogo, bo im drożej sprzedamy, tym mamy większe możliwości przeznaczenia pieniędzy na rozwój” – tłumaczył w marcu w odcinku „Legia On” Zieliński. I nie ma co do tego żadnych wątpliwości – Legia musi znać swoje miejsce w europejskim łańcuchu pokarmowym i pewnie nigdy nie będzie klubem zdolnym zatrzymywać swoje gwiazdy tak długo, jak tylko jej się to podoba. Co jakiś czas musi się kogoś pozbyć, a uzyskane w ten sposób środki zainwestować w rozwój drużyny. Za kadencji Zielińskiego udało się pozbyć Luquinhasa za 3,2 miliona (był w klubie przed Zielińskim), Mateusza Wieteski za 1,3 mln (był w klubie przed Zielińskim), Mateusza Kochalskiego za 100 tysięcy (był w klubie przed Zielińskim), Ernesta Muciego za 10 mln (był w klubie przed Zielińskim), Maika Nawrockiego za 5 milionów (był w klubie przed Zielińskim), Bartosza Slisza za 3,2 mln (był w klubie przed Zielińskim), Cezarego Miszty za 1 mln (był w klubie przed Zielińskim) oraz Blaza Kramera za 700 tysięcy (transfer Zielińskiego).
W ciągu trzech lat pracy przy Łazienkowskiej dyrektor sportowy zdołał więc ściągnąć tylko jednego zawodnika, który w tym okresie wypromował się dobrymi występami i dał na sobie zarobić. Resztę piłkarzy udało się spieniężyć na ogół za przyjemne sumy, ale trafiali oni do Warszawy z inicjatywy jeszcze poprzedniego dyrektora. Warto jednak zwrócić też uwagę na aktualną strukturę kadry i zastanowić się, jak jest skonstruowana i którzy zawodnicy mają potencjał sprzedażowy. Aktualnie grę Legii ciągną bowiem głównie piłkarze grający w niej od dłuższego czasu, a w wyjściowej jedenastce niewielu jest takich, którzy mogą przynieść w przyszłości spory zysk. Nie zapowiada się bowiem, by wkrótce na rynku miał się wytworzyć zbyt wielki ruch wokół Kapustki, Morishity, Guala, Chodyny, Augustyniaka, Pankova czy Wszołka. W ostatnim czasie pojawiły się spekulacje łączące z transferem Kapuadiego, z kluczowych zawodników Vinagre jest z kolei tylko wypożyczony i… to by było na tyle. Większość kluczowych dla zespołu zawodników zbliża się do 30. urodzin, spośród graczy mających w tym sezonie co najmniej 1000 minut w nogach tylko jeden urodził się po 2000 roku.
(źródło: Transfermarkt.pl)
Istotnej roli w zespole nie odgrywa żaden młody zawodnik. „Strukturę kadry przedstawiałem już dwa lata temu, zaczynając pracę w Legii. Nie chcę tej kadry rozbudowywać mocno, dlatego że liczę na to, iż będzie miejsce dla młodzieżowców. (…) Przesadna liczba transferów ma swoje konsekwencje w postaci możliwości wprowadzania młodych zawodników do zespołu. Taki problem mieliśmy, kadra była za szeroka i dopiero w zimie udało się to wyprostować” – tłumaczył Zieliński w marcu. Tymczasem gdy dziś weźmiemy pod lupę piłkarzy Legii z pierwszego zespołu, którzy nie obchodzili jeszcze 20. urodzin, to widzimy następujące nazwiska:
– Jan Ziółkowski (519 minut)
– Wojciech Urbański (355 minut)
– Mateusz Szczepaniak (49 minut)
– Jakub Adkonis (33 minuty)
– Jakub Żewłakow (16 minut)
Choćby więc nie wiadomo jak się starać, nie można o Legii powiedzieć, że jest to zespół stawiający na młodzież i próbujący tych zawodników promować, by w przyszłości przynieśli oni profity finansowe. Dla stołecznych to o tyle bolesne, że klub dysponuje rozwinięta akademią i pięknym ośrodkiem treningowym, który powinien regularnie dostarczać utalentowanych zawodników do pierwszej drużyny. „Moim celem jest promowanie naszych zawodników. Poświęcamy duże pieniądze, by akademia się rozwijała. Nie zawsze jest tak, że ci piłkarze nie są dostatecznie dobrzy. Czasami nie ma dla nich miejsca w pierwszym zespole. Struktura drużyny musi być taka, która będzie w stanie wchłonąć tych graczy. (…) Po to wybudowaliśmy ośrodek, po to płacimy za jego utrzymanie około 7 mln zł rocznie, by korzystać z młodzieży. Oczywiście, można obrać inną koncepcję i zamiast wydawać co roku duże pieniądze na utrzymanie akademii, kupować za nie pięciu – sześciu 18-latków po pół miliona euro i coś by się z tego urodziło. Tylko gdyby wszyscy tak myśleli, to kto by szkolił tych zawodników?” – tłumaczył w rozmowie na kanale „Meczyki” we wrześniu Zieliński, ale jak na razie zrealizować tego celu za jego kadencji mu się nie udało.
W kadrze nie ma więc ani zbyt wielu utalentowanych wychowanków, ani młodych gwiazd ściągniętych z innych klubów. Tych zresztą – jak sam stwierdził w rozmowie z Basałajem – stara się unikać: „Jestem nieco wstrzemięźliwy w pozyskiwaniu młodzieży z innych klubów, bo to trochę uderza w naszą akademię. Dlaczego swego czasu sprzedaliśmy Karbownika, Szymańskiego i Majeckiego w ciągu półtora roku? Dlatego, że mieliśmy trochę problemów finansowych i zrobiło się miejsce dla młodych piłkarzy i dlatego, że nie sprowadzaliśmy takich graczy z zewnątrz. Potem był taki trend, że ściągaliśmy sporo nazwisk w wieku 20-22 lata. Gdyby nie Ernest Muci czy Maik Nawrocki, to może byliby Ariel Mosór, Szymon Włodarczyk, Mateusz Praszelik. Straciliśmy kilku wychowanków, na których nie zrobiliśmy interesu, a robiliśmy na piłkarzach zewnętrznych”.
Ograniczony dopływ zdolnej młodzieży to jednak paradoksalnie nie jest kluczowy problem kadry Legii. Największym kłopotem jest bowiem brak jakości i odpowiedniej jej szerokości. W wielu spotkaniach tego sezonu Feio operował bowiem co najwyżej 13-14 piłkarzami o odpowiednich umiejętnościach, na przełomie października i listopada zdarzyło się wiele spotkań, w których wystawiał tę samą wyjściowa jedenastkę co kilka dni. Nic więc dziwnego, że w niektórych momentach drużynie brakowało sił, skoro przy tym natężeniu spotkań trener nie dysponował jakościowymi zmiennikami. Kadra „Wojskowych” jest dziś bowiem zaawansowana wiekowo, dość wąska i pozbawiona potencjału sprzedażowego. Oczywiście może się wkrótce udać zarobić na jednym czy dwóch piłkarzach, ale na tym poziomie funkcjonowania klubu powinno się oczekiwać znacznie innych standardów.
(Transfery Legii przed tym sezonem | źródło: Transfermarkt.pl)
„Ktoś może powiedzieć: „Zieliński wydaje pieniądze, ma fajnie”. Wydaje, bo zarobił. Przez 2,5 roku wyszło 22-23 miliony euro ze sprzedaży. W tym okienku na inwestycje poszło więcej, bo 2,2-2,3 mln euro. W poprzednich pięciu wydałem 2,6 mln euro, w tym 1,2 mln na Nawrockiego, a ta inwestycja już się dawno zwróciła. Na pozostałych piłkarzy w tym przedziale, nie licząc Maika, przeznaczyłem 1,4 mln euro. Dopiero teraz stworzyła się szansa, by zrobić coś w kwestii transferów, by mieć na nie jakąś gotówkę, lecz to nie przyszło samo. To trzeba było wypracować transferami i wynikami” – podsumował też swoje ruchy transferowe we wrześniu Zieliński i trudno mu odmówić tego, że rzeczywiście zgromadził pokaźne środki z tytułu transferów wychodzących. Sęk jednak w tym, że to piłkarze odziedziczeni po poprzedniku, a zarobione środki zostały kiepsko zainwestowane.
Po blisko trzech latach od objęcia posady dyrektor przez Zielińskiego Legia jest z pewnością w lepszym położeniu – nie tkwi tuż nad strefą spadkową, gra w pucharach. Wciąż nie potrafiła jednak zdobyć najważniejszego trofeum w Polsce, a wiele wskazuje na to, że i w tym sezonie go nie zdobędzie. Dysponuje wiekową i niezbyt perspektywiczną kadrą, nie wprowadza młodzieży i jej nie promuje, a na dodatek płaci spore pieniądze za zagranicznych piłkarzy, którzy nie gwarantują jakości. W międzyczasie zdążyła też zatrudnić dwóch trenerów, z jednym przedłużyć kontrakt, by po kilku miesiącach go rozwiązać, a w relacji z drugim wywołać napięcia. Przed działaczami stołecznego klubu pozostaje więc znalezienie odpowiedzi na piekielnie trudne pytanie: czy przedłużyć kontrakt z Jackiem Zielińskim? Kibice w końcu już w marcu wywiesili na stadionie transparent z napisem „Panie Jacku, dziękujemy. Już wystarczy”, domagając się rozstania z legendarnym obrońcą, ale dopiero w najbliższych tygodniach dowiedzą się, czy ich życzenie się ziści.