Sainz nie jest jak oni
Sainz rozbawił mnie setnie stwierdzając, że „gdyby miał do dyspozycji tegoroczny bolid Ferrari w zeszłym roku walczyłby o mistrzostwo świata”. Wtedy właśnie ochrzciłem go „mistrzem świata honoris causa”. Mając wówczas za sobą ledwie jedno, pierwsze, dość fartowne zwycięstwo w Formule 1 po raz kolejny dawał wyraz nienaruszonej, nieco nadmiernej wiary w samego siebie. Nienaruszonej pomimo licznych konfrontacji z rzeczywistością.
Wbrew temu bowiem, co sądzi o samym sobie Sainz, nie jest on kierowcą pokroju Maxa Verstappena (który go zdeklasował, gdy debiutowali w F1 w tej samej ekipie Toro Rosso). Nie jest mistrzem z półki Lewisa Hamiltona, któremu musiał zwolnić miejsce w Ferrari, aby teraz w popłochu szukać kokpitu odpowiedniego dla spełnienia swoich wielkich ambicji. Nie jest też talentem na miarę kolegi z ekipy Charlesa Leclerca, który to fotel w Ferrari zachował, ale… Jest cholernie blisko.
Może nie ma w sobie tak wybitnego wyczucia bolidu na granicy jego możliwości i nie odnajduje się w ostrych pojedynkach na torze tak pysznie, jak Leclerc – zdolny stawać w konkury jak równy z równym z „łobuziakiem” Maxem Verstappenem (gdy tylko pozwala na to bolid). Pozostaje natomiast skuteczniejszy. Bardziej stabilny, inteligentny i zdecydowany. Zamiast pogrążać się we frustracji i zwiedzać pobocza, niczym Leclerc, gdy znów okazuje się, że Ferrari miast polepszać, pogarsza swój bolid, Hiszpan ciężką pracą i zaangażowaniem minimalizuje straty maszyny. Sainz robi to także głową i autorytetem, bez zmrużenia oka kwestionując idiotyczne pomysły strategów Ferrari w trakcie wyścigów, gdzie z pozycji kokpitu nie raz wskazywał inżynierom lepszą, szybszą drogę do mety.
Wymarzony partner dla Verstappena
Krótko mówiąc – nie będąc zawodnikiem z półki najwyższej, Carlos jest zarazem kierowcą na tyle wyśmienitym, że w odpowiedniej maszynie i ekipie stać go na zdobycie tytułu mistrza świata. I to nie jednego! Bo nie każdy mistrz musi być i był Senną, Schumacherem czy Hamiltonem. Przeciętny Sebastian Vettel w dominującym Red Bullu wywalczył przecież cztery tytuły! Tym bardziej zrobiłby to Sainz.
Tym bardziej też szkoda, że nie znalazł wymarzonego miejsca w Mercedesie czy Red Bullu. Mercedesa akurat rozumiem. Szef Toto Wolff wciąż marzy o skaptowaniu z Red Bulla Verstappena, ale równocześnie ma pod ręką inny wielki talent. Juniora Kimiego Antonellego, którego wielkim nakładem kosztów od lat szykuje do debiutu w Formule 1 – u boku bardzo szybkiego i coraz pewniejszego George’a Russella. Bardziej zadziwia zlekceważenie Sainza przez Red Bulla, który od dawna boryka się ze zbyt słabym Sergio Perezem. Choć Meksykanin, waląc po bandach, narobił już w tym roku szkód na niemal 4 miliony euro, wciąż trzymają go w fotelu, bo nie mają go kim zastąpić.
W tej sytuacji Sainz byłby wręcz wymarzonym partnerem dla Verstappena od sezonu 2025. Nie szybszym, nie lepszym, a jednak wystarczająco blisko, aby zapewnić wysoką średnią punktową i w razie czego – gdyby jednak Max uciekł do Mercedesa – mógłby przejąć pałeczkę jako lider zespołu. Co więcej, Carlos jest kierowcą, którego do Formuły 1 wprowadził Red Bull właśnie! A jednak Hiszpan jest dla mistrzów (jeszcze) świata niewygodny, bo raz już wypuścili go z rąk, a na domiar złego lata temu nie dogadywał się z Vestappenem, gdy razem debiutowali w F1. A jeszcze bardziej nie dogadywali się ich ojcowie – były, niespełniony kierowca Formuły 1 Jos Verstappen oraz wybitny, dwukrotny rajdowy mistrz świata i czterokrotny już zwycięzca Rajdu Dakar Carlos Sainz senior.
Sainz jest za dobry
I tak, zamiast z Ferrari przejść do Mercedesa czy Red Bulla, junior musiał się zadowolić statusem gwiazdy rynku transferowego… ale zespołów klasy B. Wbrew namowom ojca zrezygnował z oferty Audi, bo przejmowany przez niemiecką markę team Saubera jest obecnie w najgorszym stanie a do tego w centrali doszło do kolejnych zawirowań na samym szczycie, co nie budzi zaufania w cały projekt. Odrzucił awanse Flavio Briatorego, który chciał za wszelką cenę ściągnąć go do ekipy Alpine – z identycznych niemal powodów. Pozostał więc jedynie Williams…
Też najgorsza do niedawna stajnia Formuły 1, której współwłaścicielem jest sam Toto Wolff, po wykupieniu od rodziny Williamsów krok po kroku, mozolnie wychodzi z marazmu. Jej nowy szef, charyzmatyczny i złotousty James Vowless ma wielki dar przekonywania i zaszczepił w Carlosie wiarę, że dominujący niegdyś w F1 team, za jego rządów wróci do lat świętości z lat dziewięćdziesiątych – szczególnie przy ścisłej kolaboracji z Mercedesem.
Na bezrybiu i rak ryba. Gdzieś trzeba jeździć, komuś trzeba zawierzyć i Sainz ostatecznie uwierzył w Williamsa. Sam zadowolony wychwala swój wybór i ja też mam nadzieję, że wybrał najlepiej, bo przy tym, jak sprawy w Formule 1 mają się obecnie… Carlos jest dla Williamsa po prostu za dobry. Nowo zawarty związek w kręgach królowej sportów motorowych to zaiste prawdziwy mezalians.