SEZON DO ZAPOMNIENIA
Na osiem kolejek przed końcem sezonu w Bundeslidze drużyna Thomasa Tuchela traci do lidera z Leverkusen dziesięć punktów. Jeszcze nigdy w historii rozgrywek nie zdarzyło się, by ktoś tak znaczącą stratę odrobił w tak krótkim czasie. Oczywiście jeżeli ktoś miałby to zrobić po raz pierwszy, to byłby to pewnie zespół z południa Niemiec. Ten który ma za sobą 11 tytułów zdobytych z rzędu i aż 33 w historii. No i w końcu ten, który zapracował już w latach 70. na określenie Bayern-Dusel, które symbolizowało nieprawdopodobnego wręcz farta, pozwalającego przepychać spotkania w samych ich końcówkach. Fart to oczywiście trochę krzywdzące w tym przypadku uproszczenie, bo ta niezwykle cenna umiejętność, którą Bayern popisuje się przez dziesięciolecia, wynika z kombinacji wybitnych umiejętności i mocnych charakterów piłkarzy grających w jego barwach.
Wygląda jednak na to, że w tym sezonie rywal w walce o mistrzostwo jest zbyt silny i zbyt stabilny, by miał zaliczyć wywrotkę na finiszu sezonu. Bayer nie przegrał żadnego z dotychczas rozegranych 38 spotkań, z samym mistrzem kraju rozprawił się przecież już w tym roku brutalnie i trudno uwierzyć, że zdoła się jeszcze wykoleić. Kibice Bayernu nie mają więc w ostatnich miesiącach zbyt wielu powodów do radości – pasmo nieszczęść rozpoczęło się sierpniową porażką w meczu o Superpuchar (0:3 z Lipskiem), jesienią drużyna wyleciała z Pucharu Niemiec (1:2 z 3-ligowym FC Saarbruecken), a o pozostałe dwa trofea będzie piekielnie trudno (w ćwierćfinale Ligi Mistrzów drużyna Tuchela zmierzy się z Arsenalem). Po raz ostatni Bayern skończył sezon bez ani jednego trofeum w 2012 roku i wiele wskazuje na to, że po ponad dekadzie od tamtych wydarzeń może ten niechlubny wyczyn powtórzyć. Złość kibiców powinna jednak przykryć lekcja historii – bo wiele wskazuje na to, że w procesie rozwoju tego akurat klubu nic lepszego niż taka katastrofa przydarzyć by się nie mogło.
WŚCIEKŁOŚĆ HOENESSA
Sezon 2011/12 uważa się w Monachium za kluczowy w kontekście tego, co wydarzyło się w późniejszych latach. To właśnie tamte miesiące sprawiły, że Bayern stał się tak mocny, że przez kolejne 11 sezonów za każdym razem wygrywał ligę, a w międzyczasie dorzucił dwa triumfy na europejskim kontynencie i kolejne dwa w ramach Klubowych Mistrzostw Świata. O traumie tamtej wiosny często opowiadali w późniejszych latach choćby Uli Hoeness i Karl-Heinz Rummenigge. Nie dość że Bawarczycy w walce o prymat na arenie krajowej okazali się gorsi od Borussii Dortmund (osiem punktów straty w lidze, finał Pucharu Niemiec przegrany 2:5), to na dodatek w finale LM – rozgrywanym w Monachium – lepsza po rzutach karnych była prowadzona przez Roberto Di Matteo Chelsea.
– Mimo że było to bardzo bolesne i traumatyczne, to było też potrzebne, by wrócić na właściwe tory. Już w pierwszych rozmowach z Ulim Hoenessem zauważyłem, jak wielka jest w nim żądza odbudowania wielkiego Bayernu. Tuż po zakończeniu sezonu w klubie kwestionowano wszystkie stanowiska, złość szefów była tak wielka, że wszyscy mogli to odczuć na własnej skórze – opowiadał w rozmowie z tz.de Matthias Sammer, który tuż po feralnym sezonie został ściągnięty do klubu. Zatrudnienie go nie było jedyną zmianą. Bayern wprawdzie pozostawił na stanowisku trenera Juppa Heynckesa, ale nie tylko nikogo istotnego z zespołu nie sprzedał, co jeszcze wydał sporo kasy na nowych piłkarzy. Tym sposobem do Monachium zawitali Javi Martinez, Mario Mandzukić, Xherdan Shaqiri i Dante. Owocem bawarskiego wstrząsu była wiosna 2013 roku, gdy drużyna sięgnęła po tryplet – Bundesligę wygrała z 25 punktami przewagi, w finale PN ograła Stuttgart, a na Wembley Borussię Dortmund.
BRAK IMPULSÓW
Potrzebę poszukiwania bodźców do rozwoju w ostatnich latach dostrzegli jednak – mimo kolekcjonowanych przecież regularnie mistrzostw – w samym Bayernie. Gdy kilkanaście miesięcy temu przez Niemcy przetaczała się więc dyskusja o sensie utrzymywania zasady 50+1, nieoczekiwanie jednym z głównych entuzjastów zmian był pracujący wówczas w monachijskim zespole Oliver Kahn. Przedstawiciele klubu w ciepłych słowach wypowiadali się również o dość kuriozalnym pomyśle, który zakładał wprowadzenie barażów o mistrzostwo Niemiec. Kuriozalnym bo przecież w takim układzie Bayern mógłby w sezonie uzyskać 30 punktów przewagi nad czwartym zespołem, a tytuł przegrać w jednym meczu. To tylko pokazuje, jak wyraźnie w Monachium dostrzegali potrzebę mocniejszej konkurencji wewnątrz kraju. Owszem, fajnie wygrywa się kolejne trofea i odjeżdża ligowej stawce, ale to jednak nie stymuluje do rozwoju. Kibice lata temu mogli się zżymać na Borussię Kloppa, przeklinać przeciwnika, ale to właśnie koniec końców Borussia Kloppa sprawiła, że Bayern stał się w kolejnej dekadzie swojego istnienia tak mocny.
Sytuacja z 2012 roku nie jest oczywiście jedyną w historii klubu, która pokazuje, że po porażkach Bawarczycy potrafią zareagować i powrócić ze zdwojoną siłą. W sporym kryzysie był też przecież Bayern w 2007 roku, gdy sezon ligowym zakończył dopiero na czwartym miejscu w tabeli, nie awansował do Ligi Mistrzów, w samej LM dostał w ćwierćfinale bęcki od Milanu, a walkę o Puchar Niemiec zakończył już w trzeciej rundzie po porażce 2:4 z Alemannią Aaschen. Wtedy odpowiedziano na te porażki szaleństwem na rynku transferowym, kontraktując w jednym okienku między innymi Miroslava Klose, Lucę Toniego i Francka Ribery’ego, a na wzmocnienia wydając wówczas ponad 90 milionów. W efekcie w kolejnym sezonie udało się szybko powrócić na tron. W sezonie 2003/04 nosa z kolei utarł Bayernowi Werder Brema, co poskutkowało zatrudnieniem Feliksa Magatha w roli szkoleniowca i pozyskaniem dwóch ligowych gwiazd (Lucio oraz Torstena Fringsa). Zgodnie z oczekiwaniami już 12 miesięcy później w Monachium świętowali mistrzostwo kraju. Zresztą 24 miesiące później również.
WIELKA PRZEBUDOWA
To że w Bayernie dojdzie w lecie do wielu poważnych zmian wiadomo już teraz, na przełomie marca i kwietnia, a rozstrzygnięcia – jakie zapadną w najbliższych miesiącach – nie mają na to wpływu. Mogą mieć jednak wpływ na skalę tych zmian. Na pewno w Monachium pojawi się nowy trener, ponieważ już kilka tygodni temu klub ogłosił rozstanie z Thomasem Tuchelem. Byłoby to oczywiście troszkę niezręczne rozstanie, gdyby Tuchel zdołał sięgnąć choćby po jedno trofeum, ale jednak w pełni uzasadnione. Przez ponad rok pracy z zespołem nie rozwinął drużyny, nie nadał jej konkretnej tożsamości na boisku, przegrał wiele kluczowych spotkań i kilka razy wręcz się skompromitował. Od początku marca w klubie pracuje nowy dyrektor sportowy w osobie Maxa Eberla, który z kolei wspierany jest przez Christopha Freunda – ten z kolei dołączył do ekipy mistrza kraju jesienią. Pod znakiem zapytania stoi więc rozmach zmian personalnych do przeprowadzenia już w samym zespole. Na finiszu sezonu większość zawodników będzie grała o swoją przyszłość, a jeśli wierzyć niemieckiej prasie, spokojni o swój byt mogą być co najwyżej czterej gracze – jak Harry Kane, Jamal Musiala, Thomas Mueller i Manuel Neuer.
Od dłuższego czasu kwestionowany jest sens płacenia tak wielkich pieniędzy nierównemu i wiecznie nabzdyczonemu Leroyowi Sane, wielkiego pożytku nie będzie też już raczej z Serge’a Gnabry’ego, z Realem Madryt flirtuje Alphonso Davies, a skłonność do kosztownych błędów każe się zastanowić nad przydatnością Dayota Upamecano. Ale nawet i kluczowi dotychczas piłkarze mogę otrzymać zielone światło na transfer. Od dłuższego czasu toksyczna atmosfera panuje wokół Joshuy Kimmicha, a klubowym działaczom skończyła się też cierpliwość wobec notorycznych problemów zdrowotnych Kingsleya Comana.
Można więc sobie wyobrazić letnią rewolucję na całego. Nie pozbędzie się Bayern połowy kadry, ale już te siedem czy osiem elementów może w niej spokojnie wymienić. To oczywiście żadna gwarancja tego, że nowi piłkarze zostaną idealnie dopasowani do zespołu, a sukcesor Tuchela sprawnie odnajdzie się w tak wymagających realiach piłkarskich. Historia pokazuje jednak, że wielkie porażki owszem, są fatalną wiadomością – ale przede wszystkim dla ligowych rywali Bawarczyków.