PIERWIASTEK SZALEŃSTWA
To piłkarska prawda stara jak świat, że bramkarz musi być jednak wariatem, no bo w końcu kto normalny miałby ochotę rzucać się codziennie na trawie, by odbić piłkę mknącą z taką prędkością, że zawału od błyskania fleszem dostałyby fotoradary drogowe. Szczęsny w tę definicję zawsze wpisywał się znakomicie, na czym czasem oczywiście zyskiwał, ale też nierzadko tracił. Jest w tym wszystkim jednak drobny paradoks, bo przecież mowa o grupie piłkarzy grających na takiej pozycji, na której przede wszystkim powinna być wymagana stabilizacja. Skrzydłowy albo napastnik mogą sobie pozwolić na wcielanie w życie szalonych pomysłów, eksperymentowanie i kombinowanie – najwyżej brawurowy strzał z dystansu albo próba ośmieszania obrońcy nie wyjdą, trudno. Ale bramkarz margines błędu ma jednak niewielki. Lecącą w światło bramki piłkę musi po prostu złapać, używając do tego wytrenowanych technik, perfekcyjnie układając ciało, w odpowiednim momencie zamykając stworzony z rąk „koszyczek”.
A jednak jest wielu takich, którzy w obarczonym ogromną presją środowisku między słupkami znajdują przestrzeń do szaleństw. Jedni uwielbiają interweniować na notę, nawet najprostsze strzały, zbijając w sposób spektakularny. Inni lubują się w ganianiu przed polem karnym, regularnie opuszczając szesnastkę i próbując przecinak ataki rywala z dala od swojej świątyni. Szczęsnego nie zdołamy w ten sposób jednoznacznie zaszufladkować, umieszczając w roli przedstawiciela którejś z tych grup, co jednak nie oznacza, że nie miał swoich odpałów. Te przecież się zdarzały – czy to w klubie, czy w reprezentacji. Ale i poza boiskiem, a może nawet przede wszystkim, nowy piłkarz Barcelony uchodził zawsze za postępującego niekonwencjonalnie i wbrew schematom. Nic więc dziwnego, że akurat jemu przydarzyła się historia, która w ciągu kilku tygodni zaprowadziła go z piłkarskiej emerytury do jednego z największych klubów na świecie.
POŻEGNANIE Z KLASĄ
W całej tej letniej sadze z udziałem Szczęsnego wszystko było więc równie nieoczywiste. Już sam rozstanie z Juventusem dla wielu wydawało się niezrozumiałe, no bo przecież mowa o sytuacji, w której klub sam wyszedł z inicjatywą, by Polak opuścił drużynę. A mowa przecież o bramkarzu z 252 występami w barwach „Starej Damy” w dorobku. O bramkarzu który w ostatnim sezonie ligowym zagrał w 35 meczach i utrzymał aż 15 czystych kont. Zresztą rok temu też było ich 15, wcześniej 12, 6, a przez kilka sezonów po 11. Na swojej pozycji 34-latek to światowa czołówka, zwłaszcza że w końcu stał się też kluczowym piłkarzem reprezentacji Polski, gdzie przecież nie zawsze układało mu się sielankowo. A to był jednym z negatywnych bohaterów meczu z Grecją na Euro 2012, a to nie popisał się na mundialu w 2018 roku, gdy wybiegł przed pole karne w starciu z Senegalem i dał się uprzedzić napastnikowi. Ale i w międzyczasie miewał gorsze chwile, długo rywalizując przecież o miejsce między słupkami z Łukaszem Fabiańskim, a popisy swoich kolegów podczas europejskiego czempionatu we Francji oglądając z ławki – po tym jak doznał kontuzji w spotkaniu z Irlandią Północną. Ostatnie lata były jednak znakomite – zagrał świetnie w Katarze, obronionym karnym z Walią wprowadził nas na ME w Niemczech, a i na samym tym turnieju pokazał się ze świetnej strony.
Wydawać by się zatem mogło, że tak doświadczonego golkipera w życiowej formie nie ma sensu pozbywać się z klubu i z perspektywy czysto sportowej ten ruch mógł dziwić. Juventus chciał jednak zacisnąć pasa, a że pod ręką był sporo młodszy Włoch w fantastycznej dyspozycji – to ucierpiał na tym Polak. I pewnie niejeden piłkarz taki scenariusz by odrzucił albo zapierając się nogami i rękami futryny, albo chociaż finansowo wyciskając z tego rozwodu maksa. Szczęsny jednak wykazał się klasą, idąc na rękę Juventusowi i przytomnie stwierdzając, że choć klub zawdzięcza mu wiele, to on klubowi również. Dogadał się więc na mniejszą od pensji rekompensatę, którą zresztą rozłożył na raty, by byłemu pracodawcy ułatwić operowanie liczbami w księgach.
CZAS NA REFLEKSJĘ
Kiedy zresztą już w lecie było wiadomo, że przygoda wychowanka Legii ze „Starą Damą” dobiegnie końca, można było żałować tylko jednego – braku ciekawych perspektyw. Tak się bowiem złożyło, że największe europejskie kluby nie szukały bramkarzy, były na tej pozycji obsadzone co najmniej solidnie. Dlatego też jeżeli pojawiały się jakieś spekulacje na temat jego przyszłości, to z perspektywy takiego zawodnika – niespecjalnie atrakcyjne. To znaczy łączenie go z przeprowadzką do Arabii Saudyjskiej było pewnie piekielnie atrakcyjne, zwłaszcza dla portfela, ale piłkarsko rozczarowujące. Podobnie jak i nazwy innych klubów potencjalnie zainteresowanych Polakiem – jak choćby Monza. Dlatego też już przed oficjalnym ogłoszeniem swojej decyzji przez samego zainteresowanego, można było zacząć się zastanawiać: a co jeśli rzeczywiście skończy karierę?
No i skończył. Dokładnie 27 sierpnia, ogłaszając na Instagramie: „Dziś moje ciało wciąż czuje się gotowe na kolejne wyzwania, ale serce już nie. Czuję, że to idealny moment, by poświęcić swoją uwagę rodzinie – mojej cudownej żonie Marinie i dwójce wspaniałych dzieci. Dlatego też zdecydowałem się zakończyć profesjonalną karierę. Ta historia dobiegła końca, czas na refleksję i wdzięczność”.
Tak skonstruowane pożegnanie rzeczywiście dawało do zrozumienia, że dla Szczęsnego nie ma odwrotu. Bo skoro sam przyznał się do tego, że iskra wygasła, że nawet jeśli fizycznie czuje się dobrze, to po prostu nie ma zapału do uprawiania sportu na poziomie profesjonalnym, to koniec jest nieodwracalny.
OFENSYWA POLSKICH KIBICÓW
Przejście na piłkarską emeryturę w takim momencie pozostawiało jednak niedosyt – może nawet przede wszystkim dla kibiców. Nic więc dziwnego, że gdy tylko pojawiły się informacje o wielomiesięcznej pauzie Marc-Andre ter Stegena, internet zasypał apele polskich fanów o to, by przywrócić 84-krotnego reprezentanta Polski na boisko. Proces decyzyjny w gabinetach działaczy „Blaugrany” nie trwał długo – kolejne kostki domina upadały bardzo szybko i właściwie już przed weekendem stało się jasne, ze jeżeli nie wydarzy się nic spektakularnego, Szczęsny będzie musiał wstrzymać się jeszcze z realizacją swoich pozapiłkarskich planów. W poniedziałkowy poranek bramkarz przyleciał więc do Katalonii, by już kilka godzin później stawić się w klubie na podpisaniu kontraktu.
Zwrot akcji w życiu 34-letniego bramkarza już sam w sobie nadaje się na film, a przecież mamy dopiero początek jesieni, sezon nabiera rozpędu, nie wiadomo, jak to się wszystko skończy. Być może Polak zdoła jeszcze swoją karierę spiąć piękną klamrą, dorzucając do gabloty kolejne trofea, być może ta przygoda potrwa dłużej niż tylko do końca maja. Oczywiście najpierw musi wrócić do wysokiej formy, lekko odgruzować się po miesięcznej emeryturze, wygrać rywalizację o miejsce w składzie. Ale jeżeli to się uda, to biorąc pod uwagę, jak nieoczywiste są jego losy, trudno wykluczyć każdy scenariusz. Nawet taki, w którym ta historia miałaby potrwać znacznie dłużej.