Marcin Piechota: Najlepszy piłkarz, z którym grałem.
Tomasz Łapiński: Marek Citko ze swojego najlepszego okresu, gdy strzelał gole w Lidze Mistrzów i chciały go kluby z Anglii. Na treningach, grając przeciwko niemu, naprawdę czuć było dużą jakość.
Najlepszy piłkarz, przeciwko któremu grałem.
Miałem okazję grać przeciwko Davidowi Beckhamowi, Paulowi Scholesowi, Matthiasowi Sammerowi, Zinedine’owi Zidane’owi czy Christo Stoiczkowowi… Scholes strzelił naszej reprezentacji trzy gole. On był specyficzny – mały, ruchliwy, wyrastał spod ziemi. Przeciwko Sammerowi grałem w roku, w którym sięgnął po Złotą Piłkę. Ta dwójka wypadła najlepiej w meczach, w których się zmierzyliśmy, więc to ją typuję.
Najlepszy trener, z którym pracowałem.
Postawię na Franciszka Smudę. Był swego rodzaju prekursorem w polskiej piłce. Wcześniej nikt w Polsce nie chciał grać tak odważnie, nie wymagał od obrońców ofensywnej gry, nie pracował na takiej intensywności na treningach. Dzięki Smudzie graliśmy jak równi z równymi z mocnymi drużynami, choćby z Borussią Dortmund. Później obraz Franka w mediach był różny, ale wtedy w Widzewie idealnie wkomponował się w zespół.
Najlepszy drużyna, w której kiedykolwiek grałem.
Nie mam tu żadnych wątpliwości – Widzew Łódź z sezonu 1995/96. To były początki pracy Smudy. Graliśmy wtedy cały sezon praktycznie jedną jedenastką i nie przegraliśmy ani jednego meczu. To była drużyna, w której kapitalnie grało się w piłkę. Przez całą karierę nienawidziłem posyłać długich piłek – to był dla mnie sygnał, że coś w drużynie nie działa. W tamtym Widzewie zawsze miałem 2-3 chętnych do piłki, nikt się nie chował za rywalem, nie grał na alibi.
Najlepsza drużyna, przeciwko której grałem.
Borussia Dortmund w sezonie 1996/97. Zwłaszcza na wyjeździe mieliśmy z nimi ciężko, przegraliśmy 1:2. W tamtym sezonie wygrali Ligę Mistrzów.
Najlepsi kibice, dla których grałem.
Kibice Widzewa. Na dowód przypomnę jedno wydarzenie – przegrywamy 0:9 z Eintrachtem Frankfurt w Pucharze UEFA, a przed kolejnym spotkaniem, z Legią Warszawa w lidze, dostaliśmy ogromne wsparcie od kibiców. To się w polskiej piłce praktycznie nie zdarza. Kibice często nie rozumieją, że wsparcie jest ich największą bronią. Zamiast tego mamy “rozmowy motywacyjne”, które dają odwrotny efekt od zamierzonego.
Najlepszy prezes, z którym pracowałem.
Paradoksalnie bardzo lubiany był Andrzej Pawelec z Widzewa, choć mówiło się o nim: “Nikt ci tyle nie da, ile Pawelec obieca”. Był zawsze miły, uśmiechnięty, kontaktowy. Miał gest, potrafił na przykład zaprosić nas do siebie na strzelanie do rzutków, bo był zapalonym myśliwym. Odbierano go w drużynie zupełnie inaczej niż Andrzeja Grajewskiego.
Najlepszy stadion, na którym grałem.
Camp Nou. Wystąpiłem na nim w finale igrzysk olimpijskich w 1992, był wypełniony po brzegi. Niesamowity był doping, ale kiedy zapadała cisza, to też robiła duże wrażenie.
Najlepszy występ w karierze.
Postawię na mecz Widzewa z Legią pod koniec sezonu 1995/96, który wygraliśmy na Łazienkowskiej 2:1 i de facto rozstrzygnęliśmy losy tytułu. Miałem w nim zresztą spory udział przy golu Marka Koniarka.
Najgorszy występ w karierze.
Eintracht – Widzew 9:0. Juniorskie spotkanie w naszym wykonaniu. Zmylił nas pierwszy mecz, zremisowany 2:2, a prawie wygrany, bo sędzia nie uznał raczej prawidłowego gola “Koniarowi”. Później źle oceniliśmy potencjał – i swój, i rywali. Pomyśleliśmy sobie: “Dobra, na nich, jedziemy!”. A to była jedna z najmocniejszych drużyn w Niemczech.
Największy sukces w karierze.
Medal olimpijski. Można sobie umniejszać, że to była piłka młodzieżowa, ale tak naprawdę – jaka piłka młodzieżowa? Wystarczy spojrzeć na składy. U Hiszpanów: Luis Enrique, Pep Guardiola czy Kiko. To byli ważni zawodnicy silnych klubów.
Największa porażka w karierze.
Można tak traktować mój brak wyjazdu za granicę. Miałem mnóstwo ofert, ale pokonywał mnie strach przed lataniem.
Najlepszy kumpel wśród piłkarzy.
Wymienię dwóch – Rafał Siadaczka i Jacek Zieliński. Kontrakt pozostał po zakończeniu kariery. Połączyły nas sandacze, czytaj: wspólne łowienie ryb.
Najlepszy kontrakt, jaki wynegocjowałem.
Najlepszy był w Widzewie, choć generalnie nasze zarobki były śmieszne w porównaniu z tym, co jest teraz. Pamiętam, że przychodząc do Widzewa podpisałem pięcioletni kontrakt i przez te 5 lat, mimo że szybko wywalczyłem miejsce w składzie, to grałem za “frytki”. Występowałem w Widzewie, w reprezentacji młodzieżowej, pojechałem na igrzyska, ale – w porównaniu do innych zawodników – grałem wtedy za darmo. W kontrakcie miałem zagwarantowany talon na dużego fiata, powinienem go otrzymać na samym początku. Skończyło się na małym fiacie w czwartym sezonie gry (śmiech). Pamiętam, jak na początku mieszkałem w hotelu i raz wróciłem ze zgrupowania kadry młodzieżowej. W recepcji usłyszałem: “Pan tu nie mieszka”. Dzwonię do kogoś z klubu i słyszę: “Aaaa, bo was przenieśliśmy do Światowitu”. Potem wylądowałem w mieszkaniu klubowym, więc chociaż nikt mnie nie przeprowadzał bez mojej wiedzy.
Największy żartowniś, którego poznałem w piłce.
Piotr Szarpak, mistrz szydery. Nawet z Franka Smudy darł łacha, i to w żywe oczy. Ale Smuda w tamtym okresie miał duży dystans do siebie. Wyjątkiem było boisko, tam zasady były inne, na dowcipy nie było miejsca.
Największy bajerant, którego poznałem w piłce.
Jacek Bayer! Nie dość, że najwyższy, to jeszcze nazwisko pasuje (śmiech). A poważnie – postawię na Grześka Latę. To był trener, który opierał się na ciągłych żartach, gadulstwie, mniej było w tym wszystkim merytoryki. Szatnia dość szybko się zorientowała, że Grzesiek przykrywa swoim zachowaniem pewnie niedostatki.
Osoba, której najwięcej zawdzięczam.
Mój ociec, który zmarł kilka tygodni temu. To jemu zawdzięczam to, że grałem w piłkę, że konsekwentnie się tego sportu trzymałem. W domu w Łapach mam całe tomy kronik poświęconych mojej karierze piłkarskiej. Wycinki artykułów, zdjęcia, wszystko. Są też komentarze taty, polemiki z dziennikarzami, np. “Tutaj dziennikarz plecie bzdury, Tomek zagrał zupełnie inaczej”, i tym podobne (śmiech).
Osoba ze świata piłki, której nigdy nie podam ręki.
Każdy zasługuje na podanie ręki. Taki gest bardziej świadczy o mnie niż drugiej osobie. Wrogów zresztą chyba żadnych nie mam.
Klub, od którego nigdy nie przyjąłbym oferty.
Nie ma takiego. Wypominano mi, że jako zawodnik z największą liczbą występów w Widzewie poszedłem do Legii, ale nigdy nie rozumiałem tych pretensji. Nie jestem fanem sztucznych deklaracji, całowania herbów, to wszystko jest na pokaz.
Dziennikarz sportowy, którego niezmiennie cenię od lat.
Jarosław Bińczyk, który w czasach mojej gry w Widzewie był korespondentem “Gazety Wyborczej” z Łodzi. Nigdy mnie nie zawiódł, nie przekręcił moich słów, nie powoływał się w tekstach na prywatne rozmowy. Do dziś mamy zresztą kontakt.
ROZMAWIAŁ: MARCIN PIECHOTA
Ankieta powstała w ramach współpracy Kanału Sportowego z Usiądź, opowiem ci o piłce.
Tomasz Łapiński to 36-krotny reprezentant Polski, srebrny medalista igrzysk olimpijskich oraz legenda Widzewa Łódź. W latach 90. uchodził za jednego z najlepszych polskich obrońców. W szczytowym okresie kariery interesowały się nim między innymi Liverpool, Roma oraz West Ham United, jednak nigdy nie zdecydował się na zagraniczny transfer z uwagi na lęk przed podróżami samolotem. Obecnie jest ekspertem telewizyjnym.