KROPLÓWKA OD KONCERNU
Żeby dobrze zrozumieć położenie Wolfsburga w dość złożonym niemieckim systemie piłkarskim, trzeba zacząć od tego, że to klub zakładowy. A co to w praktyce oznacza? Ano po prostu tyle, że – podobnie jak choćby Bayer Leverkusen – drużyna piłkarska została utworzona jako odnoga wielkiego biznesu, jest ściśle z nim powiązana i dzięki niemu żyje. Tak jak piłkarze aktualnego mistrza Niemiec kojarzeni są z przemysłem chemiczno-farmaceutycznym, tak „Wilki” z koncernem samochodowym. To dlatego więc stadion nazywa się Volkswagen-Arena, a na koszulkach widnieje wielkie logo Volkswagena (czasami tylko wymieniane na logo konkretnego modelu, który akurat VW chce zareklamować). W obu przypadkach symbioza ma już tak długą historię, że Bundesliga przymyka więc oko na omijanie przepisów. Zasada 50+1 nie pozwala przecież w Niemczech na to, by zewnętrzny inwestor miał większość udziałów w klubie. Trzeba jednak przyznać, że są to przypadki nieco inne niż te znane z Francji, Anglii czy Włoch, gdzie zamożni Amerykanie, Katarczycy lub Arabowie po prostu z dnia na dzień wchodzili do klubów i zaczynali nimi rządzić. Nawet jeśli w Leverkusen i Wolfsburgu piłka jest tylko rozrywkowym dodatkiem do pracy, to jednak nieco mocniej związanym z lokalną społecznością niż w PSG, Newcastle czy Romie.
To jednak daje sporą przewagę, którą zresztą zna też choćby wspierany przez Red Bulla RB Lipsk. Gdy bowiem któryś z tych klubów wpada w spiralę nieszczęść i przechodzi przez gorszy piłkarsko okres, co wiąże się z gorszymi wynikami finansowymi, koncern zawsze może go wesprzeć. Już sama współpraca daje spore możliwości ekonomiczne, ale poduszka bezpieczeństwa jest równie ważna. Kilka tygodni temu w niemieckich mediach pojawiła się choćby informacja dotycząca tego, iż w Volkswagenie dostrzegli malujące się na czerwono słupki w Excelu i postanowili podwyższyć roczną dotację dla klubu o 10 milionów euro. Niby niedużo, ale pewnie gdyby było potrzeba, to można by też podwyższyć ją o 15, 20 lub 25 milionów. W Eintrachcie Frankfurt, Mainz, Freiburgu czy wielu innych klubach mogą tylko o tym pomarzyć.
FINANSOWO TUŻ ZA CZOŁÓWKĄ
Trzeba więc wiedzieć, że Wolfsburg ma ogromne – jak na warunki niemieckie – możliwości finansowe. Co roku spółka zarządzającą rozgrywkami (DFL) publikuje oficjalne raporty finansowe, które szczegółowo przedstawiają wydatki i zarobki klubów na wielu płaszczyznach. Bilanse są przedstawiane z rocznym poślizgiem, więc gdy na koniec maja poznaliśmy najświeższy, dotyczył on sezonu 2022/23 lub roku rozliczeniowego 2023 (w zależności od tego jak informacje agreguje klub). Tak czy owak na przestrzeni kolejnych miesięcy doszło co najwyżej do kosmetycznych zmian, więc śmiało może się tym podsumowaniem posiłkować. A z niego wynika że rocznie „Wilki” wydają na pensje piłkarzy i trenerów około 75 milionów euro (około ponieważ podawana jest kwota wypłacana wszystkim pracownikom w klubie i przyjęło się, że mniej więcej jej 2/3 idzie na zawodników i sztab). Więcej wydaje tylko Bayern Monachium (274), Borussia Dortmund (156), RB Lipsk (127) oraz Bayer Leverkusen (100).
Gdyby więc sugerować się wyłącznie tym raportem, Wolfsburg jest obecnie piątym najzamożniejszym klubem w Niemczech. Zresztą inne liczby też na to wskazują – w ostatnim okienku na nowych piłkarzy wydano tam 75 milionów, rok wcześniej 36, w poprzednich latach z kolei 81, 22, 35 czy 73… Gdybyśmy z kolei spojrzeli na wartość poszczególnych kadr według portalu Transfermarkt, Wolfsburg jest w takim zestawieniu siódmy, choć trzeba wziąć pod uwagę to, że na początku tygodnia portal aktualizował wartości zawodników na bazie wyników z ostatniego sezonu. A te w przypadku „Wilków” były beznadziejne, co rzutuje na ich pozycję. Aktualnie wszyscy piłkarze są szacunkowo warci 202,5 miliona, ale na starcie sezonu było to kilkanaście milionów więcej (szósta lokata w lidze).
KOLEJNY ZMARNOWANY ROK
Choć oczywiście w piłce nożnej pieniądze nie są wszystkim i nie zawsze decydują o tym, kto na boisku jest lepszy, to jednak w dłuższej perspektywie tendencja jest dość oczywista. Może i Bayer Leverkusen teraz sięgnął po mistrzostwo kraju, ale jednak nie bez kozery w poprzednich 11 sezonach trofeum wędrowało do Monachium. Dlatego też z takim rozczarowaniem można traktować to, co dzieje się w ostatnich latach w Wolfsburgu. Wprawdzie w 2009 roku niespodziewanie udało się zakończyć 34-etapowy wyścig na pierwszym miejscu, ale potem już nigdy nie było tak dobrze. Ba – rzadko kiedy było choćby porównywalnie dobrze. W kolejnych 14 latach „Wilki” tylko raz były na podium, za to aż sześć razy w drugiej połówce tabeli. Wystarczy tylko spojrzeć na ostatnie lata i zajmowane wtedy lokaty: 16., 16., 6., 7., 4., 12., 8. i znów 12. Czyli raz VfL zagrał powyżej potencjału, trzy razy mniej więcej na jego poziomie i aż czterokrotnie zdecydowanie poniżej niego.
Jeszcze 24 miesiące temu wierzono, że silny Wolfsburgu zbuduje Niko Kovac, który dostał do ręki wszystkie możliwe narzędzia, by tego dokonać. Sam też został jednym z najlepiej opłacanych trenerów w lidze, bo na cztery miliony rocznie – poza ścisłą czołówką – nikt nie ma prawa liczyć. Chorwat doprowadził jednak do kompletnej degrengolady i na kilka tygodni przed końcem rozgrywek stracił pracę. Jego miejsce zajął Ralph Hasenhuettl i wymagano od niego tylko jednego – utrzymania się w Bundeslidze. Utrzymał się, ale to najlepiej pokazuje, jak kiepski sezon rozgrywały „Wilki”, zwłaszcza że przecież w tym sezonie potrzeba było wyjątkowo niewiele pracy, by dostać się do pucharów.
KONKURENCJA Z ZAPLECZA
Kiepskie rezultaty posadą okupił jednak nie tylko Kovac. W klubie uznali również, że do zmian powinno dojść na poziomie gabinetów, gdzie wątłą pozycję miał Marcel Schaefer, który zbyt długo trzymał na stanowisku chorwackiego szkoleniowca i nie potrafił w porę zareagować. Poniekąd więc z nieba spadło „Wilkom” zainteresowanie dyrektorem sportowym ze strony Lipska, gdzie najprawdopodobniej trafi. Na Volkswagen-Arena od dawna jednak poszukują nowego menedżera i wygląda nawet na to, iż go znaleźli. Niemieckie media są bowiem zgodne – stery w zespole przejmie 49-letni Duńczyk Peter Christiansen. I tym sposobem można od razu przejść sprawnie do tematu szczególnie interesującego polskich kibiców, a więc tematu Kamila Grabary.
Grabara trafi na pewno do drużyny przebudowanej personalnie. Hasenhuettl już dawno zapowiedział bowiem, że będzie chciał przebudować kadrę i mocno ją okroić, bo ekipie niegrającej w pucharach nie będzie potrzebnych blisko 30 graczy. Celem w nowym sezonie będzie oczywiście awans do europejskich pucharów i wszystko zostanie pod niego podporządkowane. I „Wilkom” wcale nie przeszkadza to, że 25-latek z Rudy Śląskiej kosztował ich blisko 15 milionów euro. Od dawna i tak poszukiwano wymagającej „dwójki” do rywalizacji i znaleziono ją w osobie Mariusa Muellera z Schalke. Można oczywiście wzruszyć ramionami, uznając, że 30-letni bramkarz z 2. Bundesligi to żadna konkurencja dla Polaka, ale jednak był to golkiper, który w ubiegłym sezonie zrobił sobie na zapleczu znakomitą reklamę. Grabara będzie więc faworytem do miejsca między słupkami, ale jednak nikt mu go za darmo nie da. Podobnie jak i innym piłkarzom, wobec których podczas letnich przygotowań nie będzie litości – jeśli ktoś pokaże, że nie jest gotowy na granie o najwyższą stawkę, zostanie z zespołu usunięty.