Dino Floppmoeller
Tak, odetchnąć. To nie pomyłka. Jego posada jest wreszcie bezpieczna, co latem wcale nie było takie pewne. Wprawdzie zajął on w poprzednim sezonie 6. miejsce w lidze i wypełnił plan, który zakładał zakwalifikowanie się do europejskich pucharów, ale nic ponadto. Niektóre media, lubujące się w grze słowem, zmieniały jego nazwisko z Toppmoeller na Floppmoeller, co chyba nie wymaga tłumaczenia. Zarzucano mu, że prowadzi Eintracht donikąd, że drużyna gra nudną piłkę, na którą nie da się patrzeć. W większości meczów jego zespół trzymał piłkę przy nodze i nie za bardzo wiedział, co z nią zrobić. Rozkochanym w europejskich wojażach kibicom nie w smak była też porażka z belgijskim Unionem St.-Gilloise na dość wczesnym etapie Ligi Konferencji. Co więcej, Markus Kroesche, a więc szef sportu w klubie, nie chciał latem składać żadnych wiążących deklaracji odnośnie do przyszłości Toppmoellera. Chował się za parawanem konieczności przeprowadzenia dogłębnej analizy poprzedniego sezonu, ale nie brzmiał przy tym jak ktoś, kto jest przekonany, że chce kontynuować obrany przed rokiem kurs. Presja ze strony kibiców też była dość spora, by jednak poszukać nowej ścieżki. Ostatecznie Kroesche postanowił jednak raz jeszcze zaufać obecnemu szkoleniowcowi i dzisiaj już wie, że mogła to być jedna z najlepszych decyzji w jego menedżerskiej karierze.
Praca nad Marmoushem
Kroesche wziął pod uwagę okoliczności, w jakich znalazł się Toppmoeller po przyjściu do klubu. W ostatnim dniu okienka zabrano mu w zasadzie jedynego klasowego napastnika – Randala Kolo Muaniego. Na reakcję i pozyskanie kogoś w zastępstwie zabrakło już czasu. Nowy trener musiał więc poradzić sobie w inny sposób. Musiał kogoś wymyślić lub wykreować. Postawił na uważanego za arcyciekawego, ale też i arcy-nieskutecznego Omara Marmousha, którego tydzień po tygodniu szlifował i uczył nawyków gry na najbardziej wysuniętej pozycji na boisku. Pracował też mocno nad techniką jego strzału. Tłumaczył cierpliwie, że lepiej uderzyć lżej wewnętrzną częścią stopy w dalszy róg, niż mocno z prostego podbicia byle gdzie. Pokazywał przykłady, przygotowywał prezentacje wizualne, odnosił się do konkretnych piłkarzy i sytuacji. Egipcjanin zaliczył dzięki temu najlepszy sezon w swojej karierze, co i tak okazało się być ledwie namiastką tego, co widzimy dzisiaj. Toppmoellerowi można też przypisać wypromowanie Williama Pacho, którego po zaledwie roku gry sprzedano z trzykrotną przebitką (przychodził z Antwerpii za 13 mln €, a sprzedano go do Paryża za 40) oraz płynne wprowadzenie do zespołu niezwykle utalentowanego Hugo Larssona. Dzisiaj 20-letni Larsson to już niekwestionowany gracz pierwszego składu Eintrachtu, który ma ogromny potencjał sprzedażowy i piłkarsko rośnie w oczach niemal z tygodnia na tydzień.
Dino Toppmoeller to nie jest postać anonimowa dla polskiego kibica, bo to przecież on poprowadził F91 Dudelange do wiktorii nad Legią w kwalifikacjach do Ligi Europy. Potem jeszcze jego zespół odprawił z kwitkiem rumuńskie Cluj i jako pierwszy luksemburski zespół w historii zakwalifikował się do fazy grupowej europejskich rozgrywek. Tam schody okazały się już zbyt strome, bo przyszło mu rywalizować z Milanem, Olympiakosem i Betisem, tym niemniej remis z Hiszpanami na zakończenie przygody z Europą należy bezwzględnie docenić. Po powrocie do Niemiec dołączył do sztabu Juliana Nagelsmanna, z którym współpracował przez blisko 3 lata zarówno w Lipsku, jak i w Bayernie (był odpowiedzialny za stałe fragmenty gry), by wreszcie dojrzeć do decyzji o podjęciu pracy na własny rachunek.
Zrządzenie losu
Zgłosił się do niego Eintracht, co z jednej strony nie mogło być zaskoczeniem, bo duet dyrektorski Markus Kroesche – Timmo Hardung świetnie znał warsztat trenerski Toppmoellera ze wspólnej w Lipsku. Z drugiej strony jednak – Eintracht był dla niego prawdziwym zrządzeniem losu. Dostać na dzień dobry tak wielki i emocjonalny klub, który na dodatek ma spore ambicje, to duża sprawa ale i wielkie wyzwanie. Tym bardziej, że sam klub i samo miasto zajmują w jego sercu szczególne miejsce. Po pierwsze – Dino jest synem Klausa, którego starsi kibice z pewnością pamiętają z pracy w Bayerze Leverkusen, Kaiserslautern czy właśnie w Eintrachcie. Toppi senior wyróżniał się na tle pozostałych szkoleniowców z tamtego okresu wysłużony prochowcem i popularnym „barankiem” na głowie. Po drugie – Dino sam był piłkarzem Eintrachtu i choć nigdy nie dorobił się w nim statusu kluczowego gracza, to jednak w sezonie 2002/2003 strzelił dla „Orłów” trzy ważne gole, które w końcowym rozrachunku okazały się być kluczowe w kontekście awansu do 1. Bundesligi.
Toppi poliglota
Toppmoeller pokazał w bieżącym sezonie, że jest trenerem elastycznym i kreatywnym. Nie upiera się na siłę przy jednej koncepcji. Eintracht porzucił posiadanie piłki na rzecz faz przejściowych. Zespół do maksimum chce wykorzystywać nieprawdopodobne tempo obu napastników (obaj są wśród 25 najszybszych piłkarzy w całej lidze). Obaj są do tego bardzo zaawansowani technicznie, a Ekitike może też funkcjonować w ataku pozycyjnym jako klasyczna 9. Eintracht ma więc w ofensywie pełen wachlarz możliwości, choć w grze z przeciwnikami stojącymi kompaktowo w niskim bloku, wciąż uwidaczniają się jeszcze duże problemy (vide mecz z Unionem). Na duży plus należy mu tez zaliczyć to, jak wprowadza młodych piłkarzy do zespołu. O Larssonie było wyżej, znakomite mecze z Gladbach Pucharze Niemiec i Bochum w lidze zaliczyli na bokach obrony Nathaniel Brown oraz Nnamdi Collins i z miejsca stali się dodatkowymi opcjami do składu. Igor Matanovic jest pełnoprawnym zmiennikiem Ekitike, Jean-Matteo Bahoya dostaje coraz więcej szans na skrzydle, a Kaua Santos w bramce zdążył pokazać, że Kevin Trapp musi się mieć na baczności, bo ma za plecami rywala o potencjale równie wielkim, jak zasięg jego ramion. Eintracht stał się dla młodych piłkarzy tym, czym kiedyś Borussia Dortmund, a więc trampoliną do największej piłki. We Frankfurcie wiedzą doskonale, jak obrabiać piłkarskie talenty. Istotnym narzędziem w jego warsztacie trenerskim jest też z pewnością ogłada językowa. Toppi płynnie mówi nie tylko po niemiecku, ale także po angielsku i francusku, co sprawia, że w zasadzie z każdym piłkarzem jest w stanie nawiązać bliski kontakt i bezpośrednio tłumaczyć mu swoje założenia. A to z kolei ma kluczowe znaczenie dla indywidualnego rozwoju piłkarza. Marmoush, o którym mowa wyżej, jest tego najlepszym przykładem.
Kariera Toppmoellera juniora ma wręcz modelowy przebieg. Najpierw sukcesy w mniejszym klubie i słabszej lidze, potem trzyletnia asystentura w wielkich klubach u boku znakomitego taktyka, wreszcie samodzielna praca w Bundeslidze w klubie ze średniej półki, który ma jednak aspiracje i możliwości do tego, by doskoczyć do klubów z ligowego topu. Kolejny krok w karierze byłby już atakiem szczytowym. Bayern? Borussia Dortmund? A może zagranica? Patrząc na dzisiejszy Eintracht, niczego można wykluczyć.