CZARNO-ŻÓŁTA BVB. SEZON JAK DWUMECZ
Borussia Dortmund jest jak jej barwy – czarna w lidze i żółta w Europie (wczoraj nawet złota!). Raz mroczna, a raz radosna. Słodko-gorzka. W dwumeczu z Atletico było to widać jak w soczewce. To był dwumecz, jak cały sezon. Od zażenowania po euforię. Początek meczu na Metropolitano tak na 0:5, a niewiele zabrakło, by skończyło się na 2:2. W rewanżu zaczęło się dobrze, potem było bajecznie, dalej zrobiło się źle, następnie tragicznie, znowu optymistycznie, a na końcu niebiańsko. Kibice Borussii raczej nie mają problemów z krążeniem, za to tachykardii nie wykluczałbym u nikogo z nich.
A może Borussia jest jak Niclas Fuellkrug, marnujący najprostsze sytuacje, by arcytrudną główkę zamienić na gola wartego dziesiątki milionów €? Albo jak Mats Hummels, dający kapitalnego zewniaka przy golu Brandta, a potem pakujący piłkę w niegroźnej sytuacji do własnej bramki. Albo jak jej kapitan, który to raz can, a innym razem can’t. Albo noże najbardziej jak Julian Brandt, który potrafi wszystko. Tylko nie zawsze.
Od 2:3 z Hoffenheim, po 4:2 z Atletico. Od piątego miejsca w lidze i drżenia o kwalifikację do Ligi Mistrzów, po półfinał tejże. Najważniejsze, że Borussia znów wreszcie jest jakaś. Znów zaczyna generować emocje także i u tych, którzy przyglądają się jej z neutralnej perspektywy. Takie mecze, jak ten z Atletico, mają siłę przyciągania. Zakładam, że społeczność kibicowska BVB powiększyła się wczoraj o wielu młodych Michaelów, Michałów, Mike’ów a może nawet i Migueli. którzy dostawali wypieków na twarzy, oglądając to, co działo się przez te 90 minut na Signal Iduna Park i już pewnie marzą o tym, by doświadczyć tych emocji w sposób namacalny, będąc tam, na miejscu, w Dortmundzie. To są mecze, które przechodzą do historii klubu. To była druga Malaga. Totgesagte leben länger, jak mawia popularne niemieckie powiedzenie [Ci, o których się mówi, że umarli, żyją dłużej]. I to faktycznie był taki powrót z zaświatów, tym cenniejszy i ważny, że Borussii ciągle wypomina się to, że mentalnie klęka w trudnych chwilach. A wczoraj nie uklękła. Wczoraj była niezłomna. Uważna i odważna, twarda i konsekwentna, pewna siebie i świadoma własnej wartości. Była tą Borussią, którą oglądaliśmy w ostatnim Klassikerze. Nawet ta niewykorzystana sytuacja Sabitzera, który – notabene – zagrał fenomenalny mecz, została wykreowana po niemal identycznej akcji, jak ta z meczu przeciwko Bayernowi, kiedy to Adeyemi dał gościom prowadzenie w meczu.
No i co tu teraz zrobić z tym Edinem Terziciem? On też jest jak Borussia. Potrafi ustawić zespół pod konkretnego rywala, zwłaszcza gdy jego drużyna nie musi się męczyć w ataku pozycyjnym, ale kiedy ma dominować i kreować, to dociera do swoich granic. Nie jest zatem chyba przypadkiem, że przez tę najtrudniejszą część terminarza BVB przechodzi jak na razie względnie suchą stopą – 2:0 z Bayernem w Monachium, 5:4 z Atletico w dwumeczu i 0:1 ze Stuttgartem u siebie, choć wynik jest w tym przypadku bardzo mylący. Za chwilę Bayer i Lipsk, a w międzyczasie PSG. Jak będzie? Pewnie dobrze. Schody zaczną się później, kiedy przyjdzie rywalizować ze słabiakami. Niemożliwe? Nie dla Borussii. Dla niej niemożliwe faktycznie nie istnieje, zarówno w dobrym, jak i złym tego słowa znaczeniu.
Idąc tym tropem – nie zdziwcie się, jeśli BVB okaże się pierwszym zespołem w Europie, który pokona w tym sezonie Bayer Leverkusen, a potem znowu połamie sobie zęby na tych wszystkich Mainzach czy innych Augsburgach i przegra walkę o top 4 w lidze. To byłoby tak typowe dla tej drużyny…
A z drugiej strony – może Borussia znów będzie piękna nocą? Może odprawi z kwitkiem Kyliana Mbappe i jego kolegów? A potem finał, jeden mecz. Znacie tę wyświechtaną śpiewkę. Chyba nikt nie bierze pod uwagę scenariusza, w którym Borussia kwalifikuje się do przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów nie przez ligę i nie przez europejski ranking federacji, a przez wygraną w Lidze Mistrzów. Ale a nuż? To w końcu Borussia, za nią nie trafisz.
Abstrakcyjne? Absurdalne? Nierealne? Borussio, co Ty na to?