Podwójna stawka na Hampden Park
Przed pierwszym meczem w Lidze Narodów kibice polskiej kadry mogli mieć dwojakie odczucia. Hampden Park i tamtejsza atmosfera zawsze są gwarancją trudnej przeprawy, czego przykład widzieliśmy chociażby w 2015 roku, gdy Robert Lewandowski wyrównał w samej końcówce na wagę remisu. Z drugiej strony, niedawne Euro 2024 pokazało, że Szkocja nie jest tą samą drużyną co jeszcze kilka lat temu.
Reprezentacja Polski niejako miała przed sobą dwa odrębne zadania. Pierwsze – oczywiste, polegające na zdobyciu trzech punktów. Drugie – i być może ważniejsze – dotyczyło ogólnych odczuć z oglądania w akcji polskich piłkarzy. Po Euro 2024 nastroje kibiców były dalekie od optymizmu, choć jeszcze na początku kadencji Michała Probierza mogło się wydawać, że wszystko idzie w odpowiednią stronę.
Polacy nie wystraszyli się Szkotów
Chyba najważniejszą kwestią w kontekście przedmeczowym obaw był fakt, że po piłkarzach polskiej kadry wcale nie było widać strachu, przynajmniej w pierwszej połowie. Szybki gol Sebastiana Szymańskiego i bramka Roberta Lewandowskiego do szatni w pewnym sensie oddały to, jak wyglądała gra w pierwszej części. Co istotne, biało-czerwoni wcale nie nastawiali się na rozegranie piłki, które nie wychodziło im zbyt dobrze, a zamiast tego postawili na odbiór na połowie rywali. Pod tym względem radzili sobie zdecydowanie lepiej.
Kwestia skutecznej gry w odbiorze była o tyle istotna, że przecież o Szkotach mówi się, iż są nieustępliwi i trudni do przejścia, wskazując często ten aspekt jako ich największy walor. Co prawda od początku drugiej połowy pokazywali również inne zalety, które dały im remis 2:2, ale w gruncie rzeczy podopieczni Probierza wygrali to spotkanie między innymi właśnie dzięki dobrej grze w tym aspekcie.
W defensywie wciąż jest źle
Od dłuższego czasu panuje (z resztą całkiem słuszne) przekonanie, że największą zmorą polskiej kadry jest gra w obronie. O ile jeszcze przed przerwą nie skutkowało to utratą gola, tak po zmianie stron defensywa posypała się niczym domek z kart. Błędy Jakuba Kiwiora, złe ustawianie się Pawła Dawidowicza czy brak niepewne interwencje Jana Bednarka sprawiły, że praktycznie każda akcja jawiła się jako ta, która może dać Szkotom gola.
Trudno również uznać, że był to dobry mecz Marcina Bułki. Po znakomitym sezonie w Nicei i pokładaniu w nim dużych nadziei. Wciąż nie jest powiedziane, kto będzie absolutnym numerem jeden w bramce po przejściu na emeryturę Wojciecha Szczęsnego. Bułka tym meczem nie pokazał, że jest zupełnym pewniakiem do tej roli.
Zalewski w końcu dał coś od siebie
Wcale nie będzie przesadzonym stwierdzenie, że prawdopodobnie był to najlepszy mecz Nicoli Zalewskiego w narodowych barwach. Ba, istnieje całkiem słuszne przekonanie, że był to jeden z lepszych występów któregokolwiek z reprezentantów w ostatnich miesiącach. Gdyby nie jego efektowne akcje, zwłaszcza ta z doliczonego czasu gry, trzy punkty byłyby tylko w sferze marzeń.
Dotychczas Zalewski nie pokazywał w kadrze tego, do czego w rzeczywistości jest zdolny. Jego przypadek niejako przypomina postawę Piotra Zielińskiego w reprezentacji. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby uznać, że występ zawodnika Romy nie był dziełem przypadku, a niebawem będzie to norma.
Są pozytywy, ale również pole do poprawy
Wyciągnięcie daleko idących wniosków po tym spotkaniu nie byłoby rozsądne, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co mówił sam selekcjoner. Otwarcie przyznał, że Liga Narodów będzie czasem na sprawdzenie pewnych rozwiązań, powołanie wyróżniających się piłkarzy i sprawienie, aby “nowy rozdział” w grze reprezentacji faktycznie miał miejsce, pod każdym tego słowa znaczeniem.
Głównym pozytywem po starciu na Hampden Park z pewnością mogą być postawa Zalewskiego, kolejne udane minuty Kacpra Urbańskiego czy fakt, iż reprezentację stać na odniesienie zwycięstwa w trudnych warunkach. Co z tych korzystnych aspektów uda się utrzymać na dłuższy czas – to już rola Michała Probierza.