Ostatnia kolejka Ekstraklasy dowiodła, że sędziowie mają poważne problemy z interpretacjami zarówno kontaktów piłki z ręką, jak i sytuacji, w których zawodnik kopie piłkę, a bezpośrednio po jej zagraniu w jednym tempie trafia korkami w nogę rywala.
Ręka nastrzelona z metra? Rzut karny
Mecz ŁKS Łódź – Śląsk Wrocław. W 52. minucie Michał Mokrzycki z ŁKS w polu karnym Śląska kopnął piłkę w taki sposób, że trafił nią w rękę Simeona Petrowa, która znajdowała się zaledwie metr dalej. Ta ręka była odchylona od ciała w następstwie ruchu podczas akcji, czyli naturalnie. Była odchylona, ale w taki sposób, że nie miałoby to żadnego znaczenia, gdyby Mokrzycki chciał oddać strzał lub dośrodkować lub podać piłkę do któregoś z partnerów.
Ręka Petrowa nie powiększała obrysu ciała Petrowa w świetle bramki ani nie zagrodziła piłce drogi do innego zawodnika ŁKS. Było widać wyraźnie, że to piłka trafiła w rękę Petrowa, a nie że on ją zagrał. Możliwe nawet, że Mokrzycki celowo nastrzelił rękę rywala. W każdym razie jest jasne, że ze strony Petrowa kontakt piłki z ręką był przypadkowy, a to w kontekście „Przepisów gry” jest najważniejsze. Bo do przewinienia dochodzi przede wszystkim wtedy, gdy zawodnik „rozmyślnie dotyka piłkę ręką lub ramieniem, np. poprzez ruch ręki/ramienia w kierunku piłki”.
A jednak sędzia Karol Arys gwizdnął i podyktował rzut karny dla ŁKS.
VAR nie służy do składania poklasku
Gdyby ta decyzja była słuszna, VAR nie powinien interweniować, czyli nie powinien wzywać sędziego głównego do monitora. Tymczasem sędzia wideo Paweł Raczkowski uznał, że sędzia główny powinien zobaczyć powtórki tej sytuacji zanim ewentualnie rzut karny zostanie wykonany.
Czy Raczkowski chciał upewnić Arysa, że ten podjął dobrą decyzję? Nonsens. VAR nie służy do składania poklasku. Raczkowski interweniował, bo sens działania systemu VAR polega na naprawianiu błędów albo przynajmniej na dawaniu sędziemu głównemu szansy na naprawienie błędu. To właśnie Raczkowski zrobił – dał Arysowi możliwość zmiany decyzji, natomiast Arys niestety z danej mu szansy nie skorzystał. Z karnego ŁKS strzelił gola na 1:0.
Ręka nastrzelona z trzech metrów? Gramy dalej
Minął jeden dzień. Mecz Korona Kielce – Piast Gliwice. W 87. minucie po strzale Mariusa Briceaga z Korony piłka leciała około trzy metry i trafiła w rękę albo w obie ręce Michaela Ameyawa z Piasta. Piłka leciała mniej więcej w światło bramki i nawet jeśli minęłaby ją obok słupka, to Ameyaw nie mógł tego przewidzieć. W momencie strzału Briceagi, Ameyaw lewą rękę miał przed sobą zgietą w łokciu pod kątem około 90 stopni, a prawą miał uniesioną w taki sposób, że dłoń była tuż obok twarzy, lecz jej nie zasłaniała.
Próbując uniknąć trafienie piłką w twarz, Ameyaw odwrócił się, lecz zrobił to w taki sposób, że piłka być może otarła się o jego korpus i z pewnością odbiła się co najmniej od jednej z rąk. Sędzia Szymon Marciniak nie gwizdnął i była to prawidłowa decyzja, ponieważ nie można tu było stwierdzić celowego zagrania piłki ręką, a do odbicia piłki ręką doszło w naturalny sposób – zawodnik odwracał się chcąc uniknąć trafienia w twarz. Rękę miał blisko ciała i być może odbiłby piłkę tułowiem, gdyby wcześniej nie trafiła ona w rękę.
Skoro to jest dobra decyzja, to tamta musiała być zła
O sytuacji z Kielc można dyskutować, można próbować zważyć poszczególne argumenty – dystans pomiędzy miejscem kopnięcia piłki i miejscem trafienia w rękę obrońcy, odchylenie ręki od ciała, czas obrońcy na reakcję, kwestię czy piłka była dla niego „oczekiwana” itd. – jednak żaden z nich w tej sytuacji raczej nie pozwala stwierdzić błędu arbitra. Tym bardziej, że wszelkie wątpliwości należy rozpatrywać na korzyść sprawcy domniemanego przewinienia.
Decyzja Marciniaka dosyć zgodnie została uznana za prawidłową. Ale skoro ta decyzja w takich okolicznościach była słuszna, to znaczy, że decyzja sędziego Arysa o podyktowaniu rzutu karnego w meczu ŁKS – Śląsk nie mogła być dobra. Mogła co najwyżej zostać zaakceptowana przez władze sędziowskie, ewentualnie mogła przez wąskie grono zostać uznana za dobrą, ale taka „prosędziowska” interpretacja tej „ręki” kłóci się z podstawowymi zapisami „Przepisów gry”, logiką i kłóci się również z decyzją Szymona Marciniaka.
Nadepnął, bo nie widział? Karny odwołany
Na chwilę cofnijmy się w czasie do rundy wiosennej sezonu 2022/2023. Doszło wtedy do sytuacji bardzo ciekawej, szczególnie w kontekście zdarzeń późniejszych. Ta sytuacja rzuci ciekawe światło na kwestię skutków postępowania i ewentualnej winy… depczącego i zdeptanego albo kopiącego piłkę i trafionego korkami.
Jest 1 kwietnia 2023 roku, mecz Ekstraklasy Legia Warszawa – Raków Częstochowa. Sędzia Piotr Lasyk podyktował rzut karny dla Rakowa za nadepnięcie przez Bartosza Slisza na nogę Giannisa Papanikolaou. Zawodnik Legii wykopał piłkę czysto. Zrobił to zachowując rozwagę i ostrożność. Gdy już kopnął piłkę, rozpędzony w jednym tempie stawiał stopę na murawie. Raczej nie mógł przewidzieć, że zbliżający się zza pleców spóźniony rywal skróci swój krok i postawi nogę dosłownie pod lądującymi na murawie korkami Slisza. Tak się stało. Po interwencji sędziego wideo Pawła Malca rzut karny został odwołany.
Przeciwnika tu nie było? Czerwona kartka
Minął rok, jest 7 kwietnia 2024. Mecz Wisła Kraków – Motor Lublin w I lidze. W 4. minucie, po interwencji VAR, sędzia Marcin Szczerbowicz pokazał czerwoną kartkę Bartoszowi Jarochowi. Przyczyną było to, że zawodnik Wisły trafił rywala korkami w nogę w okolicy stawu skokowego, w sposób niebezpieczny. Szkopuł w tym, że w momencie robienia zamachu nogą w kierunku piłki i już w momencie kopnięcia piłki, nogi rywala nie było w tym miejscu, w którym po chwili „wylądowały” korki Jarocha. Noga zawodnika Motoru znalazła się tam w ostatniej chwili, dosłownie ułamki sekund przed „lądowaniem” korków zawodnika Wisły.
Najpierw w piłkę, potem w nogę? Czerwona kartka
27 kwietnia, mecz Ekstraklasy Widzew Łódź – Raków Częstochowa, sytuacja podobna jak w meczu Wisła – Motor. Tym razem w 15. minucie sędzia Paweł Raczkowski, również po interwencji VAR, pokazał czerwoną kartkę Markowi Hanouskowi z Widzewa. Hanousek najpierw trafił w piłkę i następnie w jednym tempie trafił w nogę rywala. Natura faulu jest podobna jak w meczu Wisła – Motor.
Najpierw w piłkę, potem w nogę? Bez żadnej kartki
28 kwietnia, mecz Ekstraklasy Stal Mielec – Legia Warszawa. Skaczący do górnej piłki Artur Jędrzejczyk po chwili opadając na murawę całym ciężarem ciała trafił korkami w tył nogi Ilji Szkurina w okolicy ścięgna Achillesa. Ta sytuacja skończyła się bez żadnej kartki dla zawodnika Legii.
5 maja, mecz Ekstraklasy Legia – Radomiak. W 89. minucie Radovan Pankov kopie piłkę i tuż po jej zagraniu trafia korkami w nogę Joao Peglowa w okolicy stawu skokowego w taki sposób, że noga zawodnika Radomiaka niebezpiecznie się wykręca. Efekt? Sędzia Jarosław Przybył nie odgwizdał faulu, przerwał grę dopiero na wniosek piłkarzy, którzy zauważyli, że Peglow zwija się z bólu.
Można dyskutować, czy żółta kartka w jednej lub drugiej sytuacji byłaby karą wystarczającą, czy może – szczególnie w kontekście natury fauli Jarocha i Hanouska – za stworzenie zagrożenia dla bezpieczeństwa rywala Jędrzejczyk i Pankov zasłużyli na kartkę czerwoną. W przypadku Pankova tak się składa, że w meczu z Radomiakiem miał już na koncie jedną żółtą kartkę, więc i tak musiałby opuścić boisko. Tymczasem dograł do końca.
Skutek nie powinien zasłaniać winy… ani niewinności
Rzut karny za „rękę” nastrzeloną z metra w meczu ŁKS – Śląsk kłóci się ze słuszną decyzją z meczu Korona – Piast, w którym piłkarz został trafiony z trzy razy większej odległości, miał więcej czasu na reakcję i jego ręka była odchylona od ciała mniej więcej w świetle bramki. Sędzia nie gwizdnął, VAR nie interweniował.
Dlaczego przywołałem kolejne sytuacje, sięgając nawet po jedną z poprzedniego sezonu? Otóż decyzja Piotra Lasyka podjęta w meczu Legia – Raków wiosną 2023 roku na wniosek sędziego wideo Pawła Malca pokazuje wyraźnie, że wprawdzie przy ocenie fauli czy potencjalnych fauli liczy się skutek, a nie intencje czy przypadkowość, ale pokazuje również – i to tutaj najważniejsze – że tak zwany skutek nie powinien być ważniejszy od kwestii winy albo niewinności (uwaga: nie mylić obu z intencjami).
Precedens: winnym nadepnięcia był nadepnięty
Uznanie Slisza za niewinnego nadepnięcia na stopę Papanikolaou i odwołanie z tego powodu rzutu karnego w hitowym meczu Ekstraklasy było precedensem w polskich rozgrywkach na tym poziomie. To był przypadek szczególny – sędziowie uznali, że winę za nadepnięcie ponosił… nadepnięty. Brzmi jak paradoks, ale w gruncie rzeczy ta sytuacja to klucz, który może pomagać zrozumieć inne sytuacje lub przynajmniej skłaniać do zastanawiania się, kiedy jeszcze zawodnik atakujący piłkę może być uznany za niewinnego skutków swojego postępowania względem przeciwnika.
Czerwone kartki dla Jarocha i Hanouska to zdarzenia podobne, poniekąd podobne również do sytuacji z meczu Legia – Raków, ale z tą istotną różnicą, że Slisz nie widział rywala, natomiast Jaroch i Hanousek widzieli rywala albo przynajmniej mogli go widzieć. Czy to powinno wystarczyć, aby uznać ich za winnych i zasługujących na czerwoną kartkę?
Jaroch i Hanousek a Jędrzejczyk i Pankov
Można się z tym zgodzić, a może nawet warto – szczególnie zważywszy na fakt, że jednym z podstawowych zadań sędziów jest ochrona zdrowia zawodników wyrażana między innymi poprzez odpowiednie do sytuacji wymierzanie kar indywidualnych w postaci żółtej albo czerwonej kartki.
Jednak jeżeli Jaroch i Hanousek zostali ukarani czerwoną kartką, to wyraźnie kłóci się to z brakiem jakiejkolwiek kartki dla Jędrzejczyka w meczu ze Stalą i dla Pankova w spotkaniu z Radomiakiem. Z kolei ich bezkarność nie pasuje do czerwonej kartki dla Bartosza Kapustki za faul przypadkowy i wybitnie nieszczęśliwy.
Stary problem stał się krytycznie aktualny
Gdy sędziowie podejmują takie decyzje, że sami sobie wzajemnie zaprzeczają, gdy na potrzeby obrony jednej decyzji używają wymówek, które podważają inne decyzje własne lub kolegów – staje się jasne, że z sędziowaniem coś jest nie tak. Skoro w interpretacjach „Przepisów gry” gubią się nawet arbitrzy, trudno dziwić się reakcjom piłkarzy, kibiców czy komentatorów.
Brak konsekwencji to jeden z największych problemów sędziowskich i zarazem jeden z tych, które najbardziej przeszkadzają piłkarzom i trenerów. Bo jak grać, skoro jeden sędzia pozwala, a drugi gwiżdże, jeden pokazuje czerwoną kartkę, a inny nawet nie przerywa gry i nie pokazuje żadnej kartki?
To problem, z którym władze sędziowskie zmagają się od zawsze. Tyle że nagromadzenie takich sytuacji w ostatnim czasie pokazuje, że stary problem stał się niezwykle aktualny i może być groźny w skutkach. Jeśli interpretacje nie zostaną szybko uporządkowane, nie zacznie w nich obowiązywać logika i właściwa gradacja kar, to w następnych kolejkach lub w przyszłym sezonie problem może narastać.
Rafał Rostkowski