Anglia uniknęła powtórki z Islandii
Mina Garetha Southgate’a najlepiej oddawała to, co działo się w tym spotkaniu. Do samego końca meczu, gdy utrzymywało się prowadzenie Słowacji, angielski selekcjoner wyglądał tak, jakby właśnie zobaczył ducha. Był wystraszony, nieobecny i nawet kiedy jego asystent Jimmy Floyd Hasselbaink tłumaczył mu coś, nerwowo gestykulując, Southgate pozostawał blady jak ściana. Wydawało się, że nawet nie słucha, co się do niego mówi. Po golu Jude’a Bellinghama w doliczonym czasie na jego twarzy wymalowała się gigantyczna ulga, a gdy Harry Kane na początku dogrywki dał prowadzenie, pojawił się nawet uśmiech. Huk kamienia, który spadł Southgate’owi z serca, słychać było chyba nawet w Londynie.
Dla trenera Anglików to mógł być jego koniec. Napoleon miał Waterloo, Roy Hodgson mecz z Islandią na Euro 2016, a dla Southgate’a tym odpowiednikiem stałaby się Słowacja. Nawet okoliczności były podobne do tych sprzed ośmiu lat – wyjście z grupy w słabym stylu, lament angielskich mediów, a potem przeświadczenie, że choćby nie wiadomo, jak słabo ta drużyna grała, to przynajmniej w 1/8 finału dostała łatwego przeciwnika. Nawet koszulki Słowaków przypominały nieco te Islandczyków. Finał też mógł być taki sam, jednak faworyci uniknęli zderzenia z górą lodową. Anglia gra dalej, choć jej postawa tylko dołożyła znaków zapytania.
Odwrócone role
W zasadzie o żadnym z czterech dotychczasowych występów Anglików nie można powiedzieć, że był dobry, ale mecz ze Słowacją mógł być najgorszym z dotychczasowych. Bojaźliwy był już sam początek spotkania, kiedy Ivan Schranz i Lukas Haraslin zrobili wiatraki z Kyle’a Walkera i Kierana Trippiera, a prawy obrońca Manchesteru City przy straconym golu totalnie się pogubił, łamiąc linię spalonego o kilka metrów.
Szybkie żółte kartki dla Marca Guehiego i Kobbiego Mainoo również sprawiły, że stoper i środkowy pomocnik grali bardziej zachowawczo, bez odpowiedniego doskoku, przez co 40 metrów od bramki Jordana Pickforda pojawiała masa wolnej przestrzeni, z której umieli korzystać Słowacy. Ich bramka była zasłużona i w pełni potwierdziła przewagę. Spełniły się słowa angielskiego bramkarza, który przed pierwszym gwizdkiem mówił, iż spodziewa się, że Słowacy na nich ruszą. Wypowiedź ta jednocześnie stanowiła symbol tego, jak na mecze nawet z dużo niżej notowanymi i dysponującymi mniejszym potencjałem ekipami nastawia się ich trener.
Dla Anglików to było odwrócenie scenariusza. Dotychczas to oni pierwsi strzelali gole, a później – z Serbią i Danią – oddawali pole, broniąc skromnego prowadzenia od 20. minuty. Tym razem musieli rzucić się do odrabiania strat i pokazać, że mają pomysł na okopanego w swoim polu karnym rywala. Do przerwy szło im jednak bardzo opornie – parę rajdów Bukayo Saki, kilka wrzutek Trippiera i tyle. Martin Dubravka i jego obrońcy nawet nie musieli się wysilać, a znów nieobecny w grze Anglików był Harry Kane.
Prosiło się o to, żeby od razu na drugą połowę wysłać na boisko kilku zmienników, ale Southgate ponownie bardzo ociągał się ze zmianami. Cole’a Palmera wpuścił za kontuzjowanego Trippiera i choć gwiazdor Chelsea rozruszał grę, to ucierpiał na tym Saka, zesłany na lewe wahadło. Później, gdy na boisku pojawił się jeszcze Eberechi Eze, to on zamienił się z Saką, a w efekcie Anglicy mieli na boisku… cztery dziesiątki, z czego jedna grała praktycznie w obronie. Owszem, zmiennicy odegrali ważne role – szczególnie Eze i Ivan Toney przy bramce w dogrywce – ale nie wyglądało to jak przemyślane zmiany, a raczej wrzucanie dobrych technicznie piłkarzy na boisko z nadzieją, że coś zrobią.
Statyczna, nieefektywna gra
Tym razem Anglikom się to udało i Southgate mógł odetchnąć z ulgą, jednak więcej było w tym szczęścia niż rozumu. Znów obejrzeliśmy mecz, w którym od początku dało się dostrzec wzajemne pretensje. Obrazek któregoś ze stoperów lub Declana Rice’a z piłką przy nodze blisko własnego pola karnego i pokazującego z pretensjami do kolegów, że żaden nie wychodzi na pozycję, jest ilustracją dotychczasowych poczynań Synów Albionu. To sprawia, że piłka najczęściej krąży na połowie Anglików, a jej posiadanie nie przekłada się na tworzenie sytuacji.
Dowód? Drużyna Southgate’a w pierwszej połowie była przy piłce przez 77% czasu i wymieniła 345 podań. To przełożyło się na stworzenie sześciu sytuacji, przy czym żaden strzał nie był celny i Anglicy mieli do przerwy tylko 15 kontaktów z piłką w polu karnym Słowaków. W drugiej połowie celnych podań było nieco mniej, liczba kontaktów w szesnastce wzrosła do 18 i w końcu pojawił się strzał celny – oczywiście ten Bellinghama z przewrotki na remis w 95. minucie.
Euforia po wyrównaniu poniosła ich jeszcze po gola na 2:1, ale dogrywka to znów była powtórka z meczów z Serbią i Danią, czyli oddanie inicjatywy po wyjściu na prowadzenie. Statystyki samych dodatkowych 30 minut korzystniejsze są dla Słowaków, którzy posiadali piłkę przez 70% czasu dogrywki, wymienili o 100 celnych podań więcej i przebili Anglików w strzałach 7:3. Ci, którzy spodziewali się, że po golu Kane’a pęknie tama i będzie to dogrywka na miarę tej z finału Ligi Mistrzów w 2014 roku, srogo się zawiedli.
Obawy przed Szwajcarią
W ćwierćfinale na Synów Albionu czekają już Szwajcarzy i wydaje się, że muszą zacierać ręce. Imponujące występy z Niemcami i Włochami każą im wierzyć, że z Anglią też ograniczą zapędy wyżej notowanego rywala, a drużyna Southgate’a będzie często się bronić. Jak dotąd Euro 2024 pokazuje, że Murat Yakin potrafi dobrze ustawić swoich zawodników i sprawia wrażenie trenera zaawansowanego taktycznie. O selekcjonerze Anglików nie da się tego powiedzieć, choć kadrę prowadzi od 8 lat.
To będzie ciekawe starcie pod tym kątem, że Szwajcarzy nie mają w składzie wielkich gwiazd, a mimo tego tworzą niesamowity kolektyw. Pewnie gdyby oceniać pozycja po pozycji, Anglicy wzięliby od nich Manuela Akanjiego z racji na problemy na środku obrony. W dodatku w ćwierćfinale nie zagra Guehi, który wprawdzie zawinił przy golu Słowaków, ale jest najlepszym stoperem swojej drużyny na Euro 2024. Do tego jeszcze Granita Xhakę, by sparować go z Rice’em.
Yakin ma zatem drużynę, której suma składowych jest lepsza, niż wskazywałaby analiza każdego piłkarza z osobna. U Southgate’a jest całkowicie na odwrót i to wciąż największy zarzut wobec niego. – Pytacie mnie o indywidualności, a to zespół nie funkcjonował – mówił już po Danii, jakby nie zdawał sobie sprawy, że wymierza cios w samego w siebie i po Słowacji można by w zasadzie powiedzieć to samo.
Anglia gra jednak dalej, a podobno zwycięzców się nie sądzi, tym bardziej, że teraz każdy kolejny mecz przybliża już do medalu. Jednocześnie każdy kolejny występ reprezentacji Trzech Lwów zwiększa poczucie, że z tym selekcjonerem ta drużyna doszła do ściany. Ze Słowacją udało się uniknąć katastrofy, ale w ćwierćfinale słaby występ już nie przejdzie. Jeśli Southgate nie wierzy, może zapytać Luciano Spalettiego.