Puchary to zbyt mało
Nad głową Davida Moyesa znów zbierają się ciemne chmury. Seria ostatnich sześciu meczów, z których jego drużyna wygrała tylko jedno, przypomniała wszystkim o tym, dlaczego mimo że doświadczony Szkot ma na swoją obronę wiele argumentów, to tak wielu kibiców West Hamu liczy na zmianę. Moyesowi kończy się umowa i wszystko wskazuje na to, że po zakończeniu sezonu klub znów stanie na rozdrożu.
Kończący niebawem 61 lat menedżer od pewnego czasu musi mierzyć się z krytyką i głosami zmęczonych fanów, choć obiektywnie osiągnął we wschodnim Londynie wiele. Nawet jeśli Młoty nie będą w stanie odrobić straty z pierwszego meczu ćwierćfinału Ligi Europy z Bayerem Leverkusen (0:2), to i tak ostatnie lata są ich najlepszymi od dawna. Patrząc tylko przez pryzmat pucharów, nie będzie przesadą powiedzieć, że najlepszymi w ogóle.
West Ham nigdy wcześniej nie grał w Europie przez trzy sezony z rzędu, a za Moyesa stał się tam poważną siłą. Trzeci raz z rzędu awansował przynajmniej do najlepszej ósemki w rozgrywkach pucharowych. Rok temu wygrał przecież Ligę Konferencji, a sezon wcześniej był w półfinale Ligi Europy, eliminując po drodze m.in. Sevillę czy Olympique Lyon. W międzyczasie Młoty ustanowiły też nowy rekord dla angielskiej drużyny w liczbie meczów z rzędu bez porażki w pucharach (17 kolejnych spotkań). Z Bayerem nie były faworytem przed dwumeczem, więc nikt się po odpadnięciu nie obrazi – szczególnie, że czwarty z rzędu awans do pucharów jest jeszcze możliwy poprzez miejsce w lidze. To wyniki, których zazdrościć West Hamowi może wiele innych angielskich klubów z ambicjami.
Rok na kredyt
Mimo tego Moyes nie jest przesadnie ceniony, a niektórzy kibice mają go zwyczajnie dość. W niedawno przeprowadzonej ankiecie aż 75% kibiców londyńskiego klubu wskazało, że najlepszym rozwiązaniem będzie zmiana menedżera po sezonie. Wielu było podobnego zdania już po poprzednich rozgrywkach, ale słabą postawę w Premier League, gdzie West Ham finiszował na 14. miejscu, przykryło zdobycie pierwszego trofeum w historii klubu od czasu sięgnięcia po FA Cup w 1980 roku. Triumf w Lidze Konferencji dał również bilet do fazy grupowej Ligi Europy i wydłużył serię lat w pucharach.
Władze klubu nie chciały żegnać się z trenerem w takich okolicznościach. Niektórzy twierdzili wprawdzie, że lepszych nie będzie – w końcu Moyes odszedłby na szczycie i zostawiając po sobie wyłącznie dobre wspomnienia – ale właściciele West Hamu uznali taki ruch za bezduszny. Teraz, mimo że Młoty są w tabeli Premier League tylko dwa punkty za szóstym Newcastle i znów dobrze poradziły sobie w Europie, sentymentów może nie być. Można odnieść wrażenie, że Szkot dostał kolejny rok na kredyt, a skoro i tak miał kontrakt do czerwca 2024 roku, to lepiej było mu pozwolić pracować niż zrywać zobowiązanie i wypłacać odprawę.
Przeciąganie liny w gabinetach
Ten temat od początku sezonu 2023/24 wracał jednak bardzo często. W końcu w lutym Moyes zdradził nieco więcej szczegółów. – Umowa na mnie czeka. Dostałem propozycję ze strony klubu, kontrakt leży na stole i to ja uznałem, że poczekam z decyzją do końca sezonu. Najpierw chcę się skoncentrować na finiszu, a potem zobaczę, czy wszystko się zgadza – mówił. Nie wszyscy wierzą jednak w to, że decyzja należy wyłącznie do niego. Sam przecież jest zadowolony z pracy w Londynie – dlaczego więc miałby zwlekać?
Powód może leżeć w gabinetach. Już latem słychać było doniesienia o tym, że menedżer nie dogaduje się z nowym dyrektorem sportowym. Tym został Tim Steidten, który w przeszłości pracował w Werderze i Bayerze i zasłynął tam z kilku udanych ruchów. W Bremie zapamiętają mu wypożyczenie Kevina De Bruyne i kupno Serge’a Gnabry’ego i Thomasa Delaneya, a do Leverkusen sprowadził np. Moussę Diaby’ego, Jeremiego Frimponga, Edmonda Tapsobę, Piero Hincapiego czy Patricka Schicka. On także z akademii FC Köln wyłowił Floriana Wirtza.
Przed sezonem pojawiały się informacje o tym, że Steidten miał gotową listę piłkarzy pod kątem West Hamu, ale często jego opinie podważał Moyes. Trzeba było zastąpić sprzedanego do Arsenalu Declana Rice’a i menedżer, który sam jest znany z niezłego oka do piłkarzy, nadal chciał mieć decydujące zdanie. Rzekome tarcia ostatecznie nie zahamowały zakupów. West Ham działał szybko, a środki z Rice’a przeznaczył na kilku klasowych piłkarzy. Edson Alvarez i James Ward-Prowse mieli komisyjnie zastąpić reprezentanta Anglii, Konstantisos Mavropanos przyszedł ze Stuttgartu, by wzmocnić konkurencję w defensywie, a Mohamed Kudus miał oferty z innych klubów z Anglii, ale West Ham przebił je, płacąc Ajaksowi 40 milionów funtów. Jego ściągnięcie od początku zapowiadało się na sukces i takim się okazało.
Niskie noty za styl
Zarzut wobec Moyesa nie dotyczy więc ani nosa do transferów, ani tak do końca wyników. Sprawa rozbija się o to, że Szkot to jeden z ostatnich menedżerów w Premier League, który wyraźnie stawia na defensywę, przez co wielu kibiców ma poczucie marnowania potencjału.
Młoty są trzecie od końca pod względem średniego posiadania piłki. W liczbie oddanych strzałów są dopiero na 14. miejscu w stawce, za to tylko trzy zespoły przyjmują na własną bramkę więcej strzałów. Gra drużyny bazuje na zorganizowanej obronie, kontrach i stałych fragmentach. Ratuje ją niezła skuteczność, bo West Ham z niewielkiej liczby sytuacji zdobywa ósmą największą liczbę bramek w Premier League. Są mecze, gdy takie podejście przekłada się na zwycięstwa z silniejszymi ekipami – jak wygrane z Arsenalem 2:0 w lidze i 3:1 w Pucharze Ligi, 2:0 z Manchesterem United lub 2:1 na wyjeździe z Tottenhamem – ale nieraz kończy się wysokimi porażkami, np. 0:5 z Fulham, 1:4 z Aston Villą, 1:5 w Pucharze Ligi z Liverpoolem czy 0:6 z Arsenalem, gdy kibice wygwizdali zespół i po 60 minutach w większości opuścili stadion.
To wszystko Moyes robi ze składem, w którym są zawodnicy pokroju Lucasa Paquety, Jarroda Bowena, Mohameda Kudusa, Jamesa Ward-Prowse’a czy Michaila Antonio. Jest też duet dobrych w ofensywie bocznych obrońców, czyli Emerson i Vladimir Coufal. Owszem, West Ham ma silnie obsadzoną bramkę za sprawą Łukasz Fabiańskiego i Alphonse’a Areoli, dzięki czemu Polak w tym sezonie częściej gra w pucharach, a Francuz w lidze (we wcześniejszych latach było na odwrót, a teraz Fabiański broni wszędzie, bo Areola się leczy), a w środku pola Tomaš Souček i Edson Alvarez świetnie czują się w tzw. „meczach walki”, ale trudno nie odnieść wrażenia, że wielu menedżerów osiągałoby tak samo dobre lub lepsze wyniki, proponując jednocześnie ładniejszą grę.
Przestroga z przeszłości
Związek Moyesa z West Hamem to przykład relacji, w której obie strony dużo sobie zawdzięczają, jednak coraz więcej w nim frustracji. Szkot w Londynie wrócił na karuzelę po latach tułaczki po nieudanym przejęciu Manchesteru United po sir Aleksie Fergusonie, choć potrzebował do tego dwóch podejść. Najpierw zastąpił zwolnionego w trakcie sezonu Slavena Bilicia i uspokoił sytuację. Później przyszedł Manuel Pellegrini, ale przetrwał tylko półtora roku i pozostający na bezrobociu Moyes znów ratował West Ham, choć tym razem dostał już długoterminową umowę.
Na ich tle Moyes ma lepsze wyniki. Wygrywa z Młotami ponad 43% spotkań i ma średnią punktów na mecz wyższą nawet niż podczas długiego pobytu z Evertonem. Dla porównania Pellegrini wygrywał 37,5% meczów, a Bilić 38,5%. Sięganie po znane nazwiska wyszło West Hamowi bokiem, więc pojawiają się również głosy, że lepszy jest sprawdzony doświadczony Szkot niż kolejny zagraniczny wynalazek, jednak z drugiej strony klub mocno się zmienił. Ewentualny następca objąłby silniejszą drużynę niż jego poprzednicy w 2015 i 2018 roku, a cały klub jest w bardziej stabilnej sytuacji finansowej i stawia sobie ambitne cele.
Mimo wszystko przykłady Bilicia i szczególnie Pellegriniego służą jako przestroga. Ostatnie lata pokazują, że lepszy Moyes w garści niż menedżer z bogatym CV na dachu. Jeśli faktycznie sam będzie decydował o swojej przyszłości, kibice West Hamu mogą się o tym przekonywać jeszcze w kolejnym sezonie.