HomePiłka nożnaMotor Lublin uratował mu karierę. Ceglarz: Inaczej już dałbym sobie spokój. Za coś trzeba żyć [WYWIAD]

Motor Lublin uratował mu karierę. Ceglarz: Inaczej już dałbym sobie spokój. Za coś trzeba żyć [WYWIAD]

Źródło: Własne

Aktualizacja:

– Myślałem wtedy: “Albo trafię do klubu, który będzie sensowny i wypłacalny, albo sobie dam spokój”. Piłka to fajne hobby, lecz za coś trzeba żyć. Czas pokazał, że wreszcie właściwie wybrałem. Wcześniej różne moje decyzje bywały dziwne – mówi Piotr Ceglarz, legenda Motoru Lublin, w rozmowie z „Kanałem Sportowym”.

Piotr Ceglarz

Łukasz Sobala / PressFocus

Można zakładać, że gdyby nie Motor Lublin, Piotr Ceglarz mógłby porzucić piłkę. Dlaczego w pewnym momencie zwątpił? Co odstraszało go od wielu klubów? Jaki kluczowy błąd popełnił w swojej karierze? Jak Jakubas oraz Feio odmienili Motor? Dlaczego w pewnym momencie myślał, by z niego odejść? Jak ocenia trenera Saganowskiego? Jaki duży błąd przed laty popełnili Żółto-Biało-Niebiescy? O czym często rozmawia z trenerami, gdy wizytuje w ich gabinetach? Czy Goncalo Feio był większy niż Motor? Co jest nienegocjowalne u trenera Stolarskiego? Dzięki czemu odzyskał radość z gry w piłkę? Zapraszamy do lektury.

Ceglarz potrzebował Motoru

W jakich okolicznościach trafiłeś do Lublina?

W 2019 roku zrobiłem awans ze Stalą Rzeszów z III do II ligi, ale odszedłem, bo nie mogłem dogadać się z trenerem.

Wtedy pomyślałem, że chciałbym iść do klubu, który będzie miał bardzo dobre warunki treningowe, atrakcyjny stadion oraz poukładane sprawy organizacyjne i finansowe. Odezwał się Motor, a w tym samym czasie miałem jeszcze opcje z II czy nawet I ligi, ale to były takie kluby…

(Machnięcie ręką)

Rozumiem, co chcesz powiedzieć. II liga bywa specyficzna.

Poszedłbym gdzieś na rok, a po sezonie znowu byłoby to samo. Kolejny raz musiałbym szukać nowej drużyny, zmieniać swoje życie… Ja już potrzebowałem więcej stabilizacji. Fajnie, że w II lidze możesz sobie nabić występów, postrzelać gole, ale robienie tego w klubie, gdzie co miesiąc trzeba się martwić o wypłatę – to nie miało sensu. Miałem wówczas 27 lat.

To taki moment, kiedy człowiek faktycznie chciałby sobie poukładać życie.

Wcześniej już zdarzyło mi się trafić w dziwne miejsca, skakałem po klubach. Motor się wtedy odezwał, a konkretnie trener Mirosław Hajdo. Zadzwonił, że bardzo mnie chce, lecz na początku było trochę zawirowań. Nie mogliśmy dogadać się z kontraktem. Później nastąpiła zmiana prezesa. Leszka Bartnickiego zastąpił pan Majka, a on stwierdził: “Przyjeżdżaj. Podpisujemy umowę na twoich warunkach”.

Jakim klubem był trzecioligowy Motor, zanim przejął go Zbigniew Jakubas?

Przyszedłem tuż przed tym wydarzeniem. Już wtedy jednak wiedziałem, że Motor jest poukładany. Wiadomo, nie ma porównania między tym, jak jest teraz, a jak było wtedy, aczkolwiek pod względem infrastruktury, warunków do treningu czy stadionu nie miałem na co narzekać. Zobaczyłem, jak Motor wygląda od zaplecza i uznałem, iż to kwestia czasu, gdy zrobimy jeden czy drugi awans. 

Kiedy pan Jakubas przejął Motor, w zasadzie stałem się pewny, że to nie będzie klub ze środka tabeli II ligi, który nie walczy o nic więcej. Pan Jakubas stawiał poprzeczkę coraz wyżej, a mi to odpowiadało. 

Wierzyłem, że z takim zapleczem Motor nie będzie klubem, który utknie na czwartym poziomie rozgrywkowym. Świadczyły o tym ruchy dotyczące trenerów, transferów czy po prostu naszej gry. To musiało ruszyć.

Grając w niższych ligach chyba trudno jest trafić do miejsca, gdzie faktycznie jest jakiś określony pomysł i realizuje się określony projekt.

Słuszna obserwacja. Mało klubów na poziomie II ligi ma zaplanowane, co zrobi po ewentualnym awansie, jakie ruchy poczyni i tak dalej. Jak już wspomniałem – po awansie do II ligi czy potem do I też miałem propozycje transferowe. Po pierwsze jednak obowiązywał mnie kontrakt, a po drugie widziałem, iż Motor idzie cały czas do przodu, a my jako zawodnicy się w nim rozwijamy. 

Kluczowy moment w karierze

Jak wygląda życie piłkarza na półprofesjonalnym poziomie?

Nam trudno było to odczuć, dopóki nie ruszyliśmy na jakiś mecz wyjazdowy. Z drugiej strony my wyjeżdżaliśmy gdzieś, a tam zamiast sensownego stadionu tylko boisko z jedną trybuną. Wtedy czułem tę III ligę, w samym Motorze na szczęście nie. Natomiast gdy ktoś do nas przyjeżdżał, na boisku zachowywał się, jakby grał o życie.

Nie da się ukryć – przychodząc do Lublina zależało mi zarówno na dobrych warunkach do pracy, ale też odpowiednim zarobku. Wcześniej grałem w Polonii Bytom czy Nadwiślanie Góra i cóż… Z tego, co sobie dawniej odłożyłem dzięki grze w I lidze, trzeba było podbierać pieniądze. To nie jest fajne życie w takiej sytuacji.

Ciągły stres – co będzie dalej?

Tak, właśnie dlatego wybrałem Motor, aby poczuć spokój. To był jedyny konkretny klub, w którego drogę do góry mocno wierzyłem.

Miałeś na siebie jakiś plan B, gdyby jednak nie udało się uciec z futbolowych peryferii? Nawet nie mówię o czasach Motoru, lecz też wcześniejszych.

Był taki moment, kiedy poszedłem wraz z kolegą wykańczać apartamenty. Nie boję się żadnej pracy, a trzeba było jakoś sobie radzić. 

Z drugiej strony nie uważałem bynajmniej, iż nie zasługuję na to, by występować w wyższej lidze. Cały czas miałem to z tyłu głowy. 

Tuż przed tym, jak trafiłem do Stali Rzeszów z Polonii Bytom też miałem propozycje z samych niestabilnych miejsc. Odrzuciłem je i nic konkretnego się nie trafiało. Wówczas myślałem: “Kurde, albo trafię do klubu, który będzie sensowny i wypłacalny, albo sobie dam spokój”. Piłka to fajne hobby, lecz za coś trzeba żyć.

Czas pokazał, że wreszcie właściwie wybrałem. Wcześniej różne moje decyzje bywały dziwne.

Analizowałeś je?

Największy punkt zwrotny nastąpił wówczas, gdy Termalica chciała ze mną przedłużyć kontrakt o 2 lata już po moich 3 latach gry tam. Prowadził ją Piotr Mandrysz i bardzo chciał, abym został. Dobrze go wspominam. Bardzo się u niego rozwinąłem jako zawodnik i człowiek. Przekonywał mnie, że zrobimy awans za chwilę, lecz skusił mnie Kazimierz Moskal, bym przyszedł do GKS-u Katowice. Dzwonił od kwietnia, aż w końcu uznałem, że chcę zmienić otoczenie. Nawet abstrahując od faktu, że po moim odejściu Termalica faktycznie zrobiła awans w tym sezonie, to był punkt zwrotny.

Wtedy nad GieKSą to jakby klątwa ciążyła…

Dzisiaj nie ruszałbym się z klubu, który jest poukładany. Wówczas względem Termaliki powinienem dokonać takiego wyboru, jak później, gdy zdecydowałem się na Motor. Należało zostać w miejscu, gdzie jest stabilnie, a do tego można osiągnąć konkretny sportowy cel. 

Byłem młody, kombinowałem – a bo będę bliżej domu, bo to, bo tamto. Niepotrzebnie tak podchodziłem do sprawy, skoro w Niecieczy chciał mnie trener, a właściciele proponowali przedłużenie umowy.

Teraz zachowałbym się inaczej. Z Motoru też mogłem odejść gdzieś po drodze.

A ostatnio przedłużyłeś z nim kontrakt o 2 lata.

Bo widzę, jak się tu funkcjonuje, jak klub idzie do góry. Mamy dobre warunki do pracy i nie ma sensu szukać kwadratury koła, niczym przed laty. Odejście z Termaliki to punkt zwrotny. Myślę, że przez tę decyzję uciekło mi z 5 lat gry na wyższym poziomie. 

Jak wspominasz awans z III do II ligi, o którym mówiło się, że został zrobiony “przy zielonym stoliku”?

Ja to pamiętam tak, że mieliśmy wystarczająco mocny zespół i gdyby nie pandemia, gdybyśmy normalnie rozegrali rundę wiosenną, to zdominowalibyśmy całą ligę. Na jej start zmierzyliśmy się z Chełmianką Chełm i wygraliśmy 7:0. Wiedziałem, że każdy będzie miał problem z nami i zrobimy bezpośredni awans. Odebrałem to tak, iż z wyprzedzeniem stało się coś, co i tak by się wydarzyło po normalnym sezonie, gdyby nie przerwa z powodu pandemii.

Czy Saganowski miał rację?

Jak z perspektywy czasu oceniasz Marka Saganowskiego jako trenera? Opinie na jego temat są mocno podzielone.

Na pewno on i jego sztab przyszli tutaj z konkretnym planem na zespół i to już samo w sobie było dobre.

Chcesz powiedzieć, że w niższych ligach to nie jest powszechne?

No niestety, nie jest to codzienność, że ktoś bierze drużynę i dokładnie wie, jak chce grać w pressingu, co robić w niskiej obronie, kto jakie zadania dostaje… Trener Saganowski miał pomysł, dlatego całkiem nieźle graliśmy za jego kadencji. Niewiele brakowało nam, by zrobić awans. 

Ja generalnie pozytywnie go oceniam, mimo że później w barażach z Wigrami Suwałki mnie nie wystawił. Do dziś nie wiem, o co chodziło, że wtedy nie zagrałem, a z Ruchem wszedłem na 17 minut przy wyniku 0:3. Do tej pory nie porozmawiałem o tym z trenerem Saganowskim… Ale jeśli chodzi o całościowy obraz – dobrze go wspominam.

Dużo było głosów, według których nie rozwijaliście się pod jego wodzą.

Na pewno początek pracy trenera Saganowskiego był lepszy niż jego końcówka – tak bym to podsumował. 

On sam twierdził, że dostał w Motorze za mało czasu. Zgadzasz się z tym?

W sumie się nie dowiemy tego nigdy. 

Trochę gdybologia, wiadomo.

To, jak wszystko wyglądało za czasów trenera Saganowskiego, a jak potem było za trenera Szyprki… Przepaść pod względem organizacji. Nie chcę nic nikomu ujmować, trenerowi Szyprce także, ale zmieniło się sporo w krótkim czasie. Być może rzeczy działy się za szybko. Trener Szpyrka przyszedł, a nie miał jeszcze skompletowanego sztabu.

Improwizacja?

Tak to trochę wyglądało.

Jedna rzecz a propos tego, dlaczego nie udało wam się awansować z trenerem Saganowskim. On sam stwierdził w rozmowie z “Weszło”, że niektórym zawodnikom kończyły się umowy, byli już dogadani z zespołami z I ligi, więc nie zależało im odpowiednio mocno na wygraniu baraży. Bo i tak trafiliby do lepszej ligi, i tak. Co o tym sądzisz?

Ja jeszcze miałem obowiązujący kontrakt, więc mógł mnie wystawić (śmiech). 

Nie szukałbym drugiego dna w tej historii. Gdybym widział w szatni, że komuś nie zależy, by w ten sposób poprawić sobie jakość życia czy zgarnąć premię – a muszę powiedzieć, iż nie była mała – to byłoby dla mnie dziwne. Zawsze dobrze jest mieć awans w CV. Potem tacy piłkarze wzbudzają większe zainteresowanie na rynku transferowym. Nie patrzyłbym zatem na tę sprawę przez taki pryzmat.

Były też sugestie, że z jakiegoś powodu nie chcecie awansować.

Przeżyłem sporo momentów, kiedy ktoś próbował mi coś wmówić. W piłce nie ma czegoś takiego, że nie chcesz awansować, jeśli jesteś ambitny i profesjonalny. Naprawdę. Wyobraź to sobie – siedzisz z kimś w szatni i on ci mówi: “Ej, nie róbmy awansu, bo nas wyrzucą z klubu” czy coś takiego? Nie no, głupie gadanie. To tak nie działa.

Spory błąd Motoru

Po sezonie 2021/22 w Motorze doszło do rewolucji kadrowej. Odeszli: Błyszko, Fidziukiewicz, Swędrowski, Kiełpin, Dudziński, Kosecki, Polak, Moskwik, Madejski, Ryczkowski, Firlej… A to i tak nie wszyscy. Część z nich to były pierwszoplanowe postacie w ekipie. Faktycznie potrzebowaliście aż tak wielkich zmian?

Uważam to za błąd. Gdy wymieniasz połowę kadry, to nie jest potem takie proste, aby wszystko poukładać. Żeby drużyna miała swoje DNA i zmierzała w określonym kierunku. Takie rewolucje nie są dobre, chyba że w klubie dzieje się coś naprawdę złego.

Zobacz, od tamtego czasu zrobiliśmy dwa awanse i czy w tym czasie dochodziło u nas do równie wielkich zmian?

Nie.

No właśnie. Okej, teraz dołączyli do nas różni zawodnicy, ale nie było to 15 ludzi tylko 6. Trzon został utrzymany i o to chodzi. Uważam, że klub piłkarski powinien dbać o taką stabilizację, bo dużą różnicę w samej grze robią automatyzmy. Gdy grasz z kimś już dwa sezony, to wiesz o nim więcej i czego możesz się spodziewać – jak mu podać, jak on się porusza i tak dalej. Gdy na przykład co pół roku albo co rok dają ci na stronę kogoś innego, to nie jest takie proste. Każdy zawodnik potrzebuje czasu, by się dotrzeć z innym zawodnikiem.

Gdy Ruch Chorzów robił awanse jeden po drugim, to też u nich nie działało tak, że co sezon wymieniano po 10 piłkarzy. Dopiero w Ekstraklasie doszło do większych zmian. Dla mnie stabilizacja jest kluczowa.

Ciebie jednak oszczędzono podczas tamtej rewolucji.

Miałem wtedy na koncie trochę bramek i asyst, więc dziwne byłoby, gdyby ze mnie zrezygnowano. 

Ale też myślałeś o odejściu, prawda? Dopiero przyjście Goncalo Feio do Motoru zmieniło twoje nastawienie.

Za kadencji trenera Saganowskiego to była sensowna drużyna. Gdyby wtedy nie odeszło 15 graczy, tylko wymieniono z 5-6, a ci najważniejsi zostali… Przecież my graliśmy w barażach. Do końca walczyliśmy o awans do I ligi. A tu nagle odchodzi kilkunastu piłkarzy, jest zmiana trenera…

Nasza gra na początku następnego sezonu wyglądała fatalnie, trzeba to sobie jasno powiedzieć. Mieliśmy momenty, ale wszystkie były dziełem przypadku. Wkradła się wtedy stagnacja i wówczas nie widziałem żadnej iskierki, że za chwilę będzie lepiej. Był to moment zwątpienia. Gdy dwa lata walczysz o awans, a nagle lądujesz na ostatnim miejscu II ligi, to coś jest nie tak. Na szczęście wtedy pojawili się trener Feio i trener Stolarski, a dzięki nim wszystko się zmieniło.

Goncalo Feio odmienił klub

Gdy Portugalczyk podpisał kontrakt z Motorem, stwierdził, że to może być dla niego “projekt życia” – cytując dokładnie. Miałeś podobne przeczucie?

Od samego początku. Najpierw rozmawialiśmy i z trenerem Feio, i z trenerem Stolarskim, potem zobaczyliśmy, jak wyglądają treningi, na jakie detale zwracają uwagę… Trener Feio wiele oczekiwał od ciebie, ale też sam z siebie dawał mnóstwo. Nie było rzeczy, której by nie załatwił.

A wam, piłkarzom, trudno było się wdrożyć we wszystko to, czego Goncalo Feio od was wymagał? 

Początki zawsze są trudne, kiedy musisz się całkowicie przestawić. Sam trener Feio wiedział, co robi. Zaczął od poukładania defensywny, a nie ukrywajmy – jeśli jesteś właściwie zorganizowany w obronie, każdy wie co ma robić, kto za co odpowiada, jak zachowywać się w pressingu, to wystarcza w II lidze.

My nadrabialiśmy sporo charakterem, ale też czuliśmy, że się rozwijamy. Treningi zaczęły wyglądać inaczej. Sporo było małych gier, na przykład na utrzymanie, na wyprowadzanie kontr… Czuliśmy progres, a trener Feio też go widział i dlatego nie robił rewolucji w składzie. Dokonywaliśmy ruchów, które faktycznie były tylko wzmocnieniami.

Potrafiłbyś podać przykład takiego detalu, na który Goncalo Feio zwrócił wam uwagę i on okazał się “gamechangerem”?

Dużo tego było. Weźmy takie coś – kiedy futbolówka znajduje się w sektorze bocznym, zawodnik ma piłkę otwartą, idzie “wcięcie”, to kto za niego odpowiada; kto i dlaczego się wtedy przesuwa; kto powinien pojawić się w strefie obok; jak skrzydłowy ma pressować piłkę; kiedy ma iść do pressingu, a kiedy do wypchnięcia przeciwnika; kiedy bronimy nisko, a kiedy wysoko; gra 2 na 1; rozegrania z autu… O, nigdy wcześniej nie spotkałem się z ćwiczeniem autów!

Inna rzecz – trener Feio i jego sztab nazywali to “powstrzymaniem” – kiedy przeciwnik zbiera się do strzału, a ty jesteś w odległości, że możesz podjąć próbę interwencji, to nie obracasz się, tylko idziesz wślizgiem. Zwłaszcza w II lidze uratowało nam wiele punktów. 

W grze 2 na 1 z kolei – ktoś próbuje zagrać piłkę na 1 kontakt i wyjść na pozycję, to “idziesz w zawodnika”, odgrywasz piłkę, zmieniasz kierunek biegu… To są bardzo małe rzeczy, a robią sporą różnicę.

Dużo macie indywidualnych odpraw? Co podczas nich omawiacie?

Wszystko (śmiech). Nagrywamy nasze treningi dronem, więc potem mamy podane jak na tacy: kto, gdzie i jak się porusza. Mamy gry taktyczne na treningu i potem możemy omówić kwestię przesuwania, co generalnie dałoby się zrobić lepiej. Po meczach, w poniedziałek, najpierw mamy główną analizę, a w kolejnych dniach skupiamy się bardziej na indywidualnych kwestiach. Bo tak to główna analiza trwałaby 2 godziny, a nie 40 minut. 

Zamiast tego potem trener Jansson czy Jasiński bierze cię na indywidualną odprawę, pokazuje wycinki z różnych sytuacji, co zrobiłeś dobrze, a co mogłeś zrobić lepiej – w pressingu, ustawianiu się, zachowaniu z piłką, otwarciu się na podaniu, decyzjach w grze 1 na 1, czy w danym sektorze lepiej szukać dośrodkowania górnego, czy jednak dolnego… 

Ja jestem bardzo zadowolony z faktu, że pracujemy w ten sposób. Mi to zostaje w głowie i potem jestem w stanie sobie przypomnieć na bieżąco: “Ach, gramy z tym przeciwnikiem, to faktycznie może lepiej zagrać w ten sposób, a nie inaczej”.

Czułeś się kiedyś przeładowany ilością otrzymywanych informacji ze strony sztabu?

Zazwyczaj to było odpowiednio dawkowane, a kiedy nie było, po prostu szedłem i mówiłem. Tak to u nas działa – jeśli czujesz, że czegoś jest za dużo, albo w danej kwestii masz inny pomysł, to zawsze możesz pójść do trenera i szczerze mu przedstawić swoje zdanie.

Upraszczaliście coś po takich rozmowach?

Oczywiście. To jest bardzo fajne w naszym klubie. Trener Feio sam pytał mnie: “a co myślisz o tym czy o tamtym?” Ja z nim otwarcie rozmawiałem i nie było sytuacji, że zamykałem drzwi, a on od razu zapominał. Naprawdę brał pod uwagę nasze sugestie. Drzwi trenera Stolarskiego też są zawsze dla nas otwarte. Każdy – czy to ja, czy też młodszy piłkarz – może do niego pójść i porozmawiać. 

Uważam, że to działa bardzo fajnie. Przecież ja tam nie idę wytykać komuś błędów. Broń Boże! A zauważyłem, iż w Polsce tak to czasem bywa – gdy jako piłkarz coś powiesz trenerowi, to od razu uznaje się to za podważanie jego autorytetu. U nas na szczęście to tak nie działa. 

Dla jasności – to nie tak, że ja na treningu mówię: “Nie no, po co my to robimy, tak to nie róbmy…”. Jak by to wyglądało, to po pierwsze. Po drugie – to nie byłoby profesjonalne, a po trzecie – źle by wpłynęło na innych. Nie, kończy się trening, mam jakieś swoje przemyślenie i uznaję, iż powinienem się nim podzielić, to idę do kogoś ze sztabu, przedstawiam mój punkt widzenia i jest jakaś decyzja.

Dużo takich sugestii miewasz?

Jak już coś się pojawia, to nie trzymam tego w sobie. Być może właśnie dlatego z niektórymi szkoleniowcami miałem różne relacje (śmiech).

Interesuje cię zajęcie się trenerką w przyszłości, skoro tak chętnie dzielisz się swoimi spostrzeżeniami?

Jeszcze dwa lata temu sądziłem, że na pewno nie, bo nie chciałbym poświęcać drugiej części życia na obozy, wyjazdy, mecze, presję, życie na walizkach i wszystko temu podporządkowywać. Teraz coraz częściej myślę “a może zostanę jakimś asystentem?”

Aha, czyli ciągnie wilka do lasu (śmiech).

Nie mówię “nie”, nie mówię “tak”, ale gdybym miał wybór, to w klubie piłkarskim chyba wolałbym się zająć czymś, co z jednej strony pozwoliłoby mi pozostać przy futbolu, a z drugiej mieć spokojne życie prywatne.

Ceglarz wyjaśnia, skąd tak wielkie poparcie dla Feio

Wróćmy do trenera Feio i tego, co zmieniło się w Motorze dzięki niemu. Wiele się naczytałem o wprowadzeniu lepszych standardów przez niego, ale co to właściwie znaczyło w praktyce?

Niczego nam nie brakuje, poczynając od suplementów czy odżywek po stworzenie pokoju do regeneracji i odnowy. Mamy dostęp – nie na stadionie, ale niedaleko – do specjalnych komór tlenowych oraz kriokomór, są sauny czy jacuzzi, siłownia jest na miejscu, dostajemy przygotowane obiady po treningach.

Kiedy tu przychodziłem, nie było tych rzeczy. Wydaje się, że mówimy o standardach, które powinny działać w każdym klubie, lecz dopiero gdy trener Feio przejął Motor, wszystko to poszło mocno do góry. Jak wspomniałem – on wiele wymagał od nas, aczkolwiek sam też dawał od siebie. My mieliśmy tylko skupiać się na treningach i meczach, a te warunki miały nam służyć.

Muszę siłą rzeczy nawiązać do najsłynniejszej historii związanej z Goncalo Feio, czyli nowej dyscypliny olimpijskiej, to jest rzutu kuwetą. Jest to tajemnica poliszynela, że Zbigniew Jakubas miał spore wątpliwości co do słuszności kontynuowania współpracy z trenerem. Portugalski szkoleniowiec został jednak z wami, ponieważ pan Jakubas usłyszał “mocne rekomendacje z wnętrza klubu”. Domyślam się, że chodziło o szatnię, więc jak to wyglądało z waszej perspektywy?

Myślę, że u każdego innego prezesa czy właściciela klubu trener Feio byłby skasowany, gdyby pan Jakubas go wtedy zwolnił. Z kolei my, jako drużyna, stanęliśmy za nim.

Żeby była jasność – nie popieram rzucania tackami w ludzi. My jednak patrzeliśmy na merytoryczną, piłkarską stronę naszej współpracy. Jak my wyglądamy w tym momencie? Jak się rozwija zespół? W którą stronę to idzie? Wtedy już wiedzieliśmy, że zmierzamy w bardzo dobrym kierunku. Nagle pojawiło się coś takiego…

Można mieć mętlik w głowie.

Oczywiście. Myśleliśmy wówczas na zasadzie: “Co teraz będzie? Znowu wszystko porzucamy i nie wiadomo co będzie? Znowu inni ludzie, inne pomysły?” W końcu porozmawialiśmy o tym w szatni i każdy jednoznacznie stwierdził, iż należy stanąć za trenerem Feio, ponieważ rozwija Motor oraz nas jako piłkarzy i chcemy, aby to trwało dalej.

Pisano wówczas, że Goncalo Feio jest większy niż klub.

W pewnym momencie mogło tak być, nie ma co ukrywać. Wiele dobrego tu zrobił. Były gorsze momenty i lepsze, ale patrząc na całokształt – wyprowadził Motor z niezwykle trudnej sytuacji, a zostawił walczący o awans do Ekstraklasy. Kawał roboty tu wykonał.

Myślisz, że bycie człowiekiem tak emocjonalnym i wrażliwym bardziej mu pomaga w karierze czy przeszkadza?

Jest niepowtarzalny. Nie spotkałem drugiego takiego człowieka. Z jednej strony ma charakter wybuchowy i to czasem jest dobre, a czasem nie. Może gdyby nie działał w danym momencie, kiedy czuje impuls, to nie doszłoby do sytuacji takich jak ta z kuwetą? A może gdyby nie ta historia, to nasza drużyna nie scaliłaby się równie mocno, jak wówczas? 

Trudno mi to ocenić. Myślę, iż bycie emocjonalnym nie jest łatwe także dla samego trenera Feio czy też jego współpracowników. Ogólnie rzecz biorąc sądzę, że popadanie w skrajności nigdy nie pomaga.

Taką skrajnością był chyba też ten moment, kiedy Goncalo Feio podał się do dymisji, a ona została przyjęta. Spodziewaliście się tego?

Wydaje mi się, że trener Feio podjął taką decyzję w momencie, gdy skończył się mecz. Takie odniosłem wrażenie, iż nie było to przemyślanie, tylko znów impuls. “Przegraliśmy, to muszę się podać do dymisji”. Problem był taki, że napisał to do właściciela klubu, który – tak sądzę – już wcześniej miał z nim sporo rozmów i sytuacji. No i pan Jakubas przyjął te dymisję.

Próbowaliście go przekonać?

To było po meczu ze Stalą Rzeszów…

Piękna ironia losu z twojej perspektywy, co?

No serio… (śmiech). Jechaliśmy z Rzeszowa, próbowałem z nim rozmawiać, przedstawiałem różne argumenty, ale był w emocjach. Ja mu mówiłem swoje, a on swoje. Dwa dni później rozmawialiśmy przez telefon i powiedział mi: “Ech, Cegi, ja to nie spodziewałem się, że tak to się potoczy…”

Czyli sam żałował tej rezygnacji w emocjach?

Myślę, że tak.

Wam się wszystko dobrze ułożyło, w końcu zrobiliście awans do Ekstraklasy. Byłbym w stanie jednak wyobrazić sobie, iż wielu z was żałuje, że ta współpraca skończyła się tak szybko. Mam rację?

Tak, ale z perspektywy czasu… Kiedy dowiedziałem się, że zostanie z nami trener Stolarski i reszta sztabu, to byłem właśnie za tym. Wierzyłem, iż razem z nimi osiągniemy cel. Gdyby tu znowu się pozmieniało wszystko, to w dłuższej perspektywie moglibyśmy zatracić nasze DNA. A tak mieliśmy kontynuację projektu rozpoczętego przez Goncalo Feio i bardzo tego pragnąłem. Prezes również mnie pytał o zdanie i powiedziałem mu, że chciałbym, aby ten sztab z nami został.

Mathieu Scalet stwierdził, że Goncalo Feio zmienił go jako człowieka i jako piłkarza. A ciebie?

Potrafił ze mnie wydobyć więcej. Kiedy indywidualnie o czymś decydowałem na boisku, robiłem jakąś akcję, to potem nigdy nie słyszałem “tak to nie rób, o nie!”. Pozwalał mi na dużo, bo widział we mnie potencjał. Jak najbardziej – rozwinął mnie jako zawodnika.

To chyba też dzięki niemu mogliście przestać wyprowadzać się ze stadionu za każdym razem, gdy Zoria Ługańsk miała grać w Lublinie swój mecz pucharowy, prawda?

Trener Feio powiedział, że on się na to nie godzi i nie obchodzi go, że ktoś popisał umowy za plecami jego i klubu. Stwierdził, iż będzie siedział w szatni i nie pozwoli nikomu tam wejść i w sumie tak było (śmiech). 

Możemy się teraz śmiać, ale charakter trenera w takich sytuacjach robił różnicę. Wiele osób machnęłoby ręką. Trener Feio nigdy tak nie postępował. Gdy on stwierdził, że ma być tak, to koniec. Mogłeś mu mówić wszystko, ale on patrzył zawsze na dobro drużyny i o nie walczył.

Ja generalnie bardzo ceniłem go za to, że miał swoje zdanie i nie bał się go wyrażać, gdy wiedział, iż coś będzie dobre. 

Niezniszczalni Motorowcy

Słyszałem, że trener Stolarski raczej nie ma spokoju na mieście. Wszyscy go rozpoznają, przepuszczają w kolejkach w sklepach, ale też każdy chce porozmawiać, zrobić sobie fotkę i tak dalej… A ty jeszcze możesz się spokojnie przejść po Lublinie?

Dużo ludzi mnie zaczepia, bo chce zdjęcie lub autograf, ale zupełnie nie mam z tym problemu. Cieszę się, że jestem w miejscu, którym się znalazłem. Że zrobiliśmy dobrą robotę, aczkolwiek jak jestem ambitny, reszta drużyny również i chcemy iść do przodu.

A co dla ciebie oznacza hasło “Niezniszczalni”, które do was przylgnęło?

Wskazałbym nieustępliwość, którą zaszczepił w Motorze trener Feio. Wiara i gra do końca. Uważam, że wiele drużyn, które z nami grały myślały w poszczególnych meczach, że nic złego już im się nie może wydarzyć, a my nie odpuszczaliśmy do ostatniej chwili. 

Według trenera Stolarskiego macie dość trudny do przyswojenia styl gry. Jak ty na to patrzysz?

Jeśli przychodzi do nas jakiś piłkarz, to dostaje naprawdę dużo zadań boiskowych. Nie jest tak, że do nas dołącza i gra, co sobie chce. Albo że zawodnicy o większych umiejętnościach technicznych mogą sobie pozwolić na więcej.

To z jednej strony mamy kwestię dużej swobody, którą daje wam trener, a z drugiej mnóstwo zadań… 

Umiejętności umiejętnościami. Musisz potrafić je sprzedać, ale przede wszystkim masz się wkomponować w taktykę, w pressing, w swoje zadania. Żeby w danej sytuacji na boisku nie zabrakło cię w odpowiedniej strefie, gdy zespół cię tam potrzebuje. Czyli są rzeczy, co do których nie ma negocjacji. Strategia, pressing, poruszanie, odbudowanie ustawienia czy zajmowanie właściwych miejsc w ofensywie. Jeśli zadania bez piłki realizujesz tak, jak trzeba, to wtedy już z piłką trener Stolarski pozwala nam na bardzo dużo. Ale najpierw musisz realizować te rzeczy, które sprawiają, iż cała drużyna wygląda dobrze.

Jak oceniasz pierwsze mecze Motoru w Ekstraklasie?

Na pewno jest bardziej intensywnie. Indywidualnie zawodnicy są lepsi, to też oczywiste. Natomiast w kwestii przygotowania taktycznego uważam, że Motor jest w czołówce Ekstraklasy. 

W pierwszym meczu, z Rakowem, za bardzo się otworzyliśmy na wymianę ciosów. Bez sensu to było, ale polecieliśmy na optymizmie. Bo Ekstraklasa, bo pierwszy mecz, na fali. Wydaje mi się, że właśnie dlatego tak wyglądaliśmy, a z Rakowem granie w taki sposób… Ryzykowne. Jak ty nie strzelisz, to oni zaraz strzelą tobie.

A potem ty chcesz gonić, odsłaniasz się jeszcze bardziej i dostajesz kolejny gong.

Niepotrzebnie tak zrobiliśmy. Po tym spotkaniu przeprowadziliśmy analizę i każdy był zgodny w tym względzie. Zarówno sztab stwierdził, iż zabrakło nam spokoju, i my sami w szatni również. Mieliśmy plan na to spotkanie, ale jego ostateczny kształt bardziej wynikał z naszego podejścia.

Za bardzo się otworzyliśmy. Chcieliśmy iść do wysokiego pressingu, bo zawsze próbujemy grać w ten sposób, ale był moment, gdy pojawiło się mnóstw faz przejściowych. Odbiór, chcieliśmy od razu przejść do ataku, a zaraz rekontra… Siłą rzeczy nie da się grać w ten sposób przez 90 minut. Mecz był fajny, intensywny, oglądało się to dobrze…

Potwierdzam!

No tak (śmiech). Byliśmy potem w czołówce ligowej pod względem liczby wykonanych sprintów i tym podobnych parametrach, ale żeby zdobywać punkty trzeba rozważniej podchodzić do meczów. Sądzę, że szczególnie druga połowa starcia z Lechią pokazała, iż idziemy we właściwym kierunku.

Czy Stolarski umie krzyknąć?

Co się zmieniło w Motorze, gdy drużynę przejął trener Stolarski?

Dużo rzeczy kontynuujemy. Bez sensu jest zmieniać coś, jeśli to działa. 

Pytam, ponieważ charakterologicznie wydaje mi się on kompletnie inny niż Goncalo Feio.

Spokojnie. Gdy jest moment, kiedy należy krzyknąć, podostrzyć, powiedzieć coś mocniej w szatni, aby to wybrzmiało, lub trzeba kogoś postawić do pionu, to też potrafi to zrobić. To nie jest tak, że on sobie siedzi grzecznie, nie odzywa się, a potem tylko tłumaczy nam, jak mamy grać.

Patrzy na jego reakcję podczas meczów, wy strzelacie gola, a on… Nic. Człowiek to widzi i myśli “co jest grane?”

Wtedy pewnie ma już w głowie jakieś analizy, które zamierza przekazać nam w przerwie lub po meczu (śmiech).

Ale to, o czym wspomniałem wcześniej, dzieje się oczywiście już w naszym gronie, wewnętrznie, a nie przed publicznością. W przerwie meczu, w szatni, na treningu… 

Pytałeś o zmiany – różnią się detale taktyczne. Na przykład niebawem zmierzymy się z GKS-em Katowice i już wiemy, jak będziemy grać w pressingu, trochę go zmodyfikujemy… To są takie szczegóły. 

Pamiętam, że mieliśmy mecz z Górnikiem Łęczna w barażach. Okazało się, że oni byli nastawieni na zupełnie inny pressing, niż ostatecznie my zastosowaliśmy. Trener Stolarski i jego sztab wymyślili, abyśmy w tym spotkaniu byli bliżej siebie, bliżej środka, a pozwalali im rozgrywać do boku. Powiem ci z perspektywy murawy – Górnik kompletnie sobie z tym nie radził. Wszystkie piłki nam oddawali, a mecz toczył się zupełnie pod nasze dyktando.

Gdy nasz sztab widzi, że jest w stanie coś ulepszyć, to to robi. Ale nie jest tak, że na dany mecz wywracamy wszystko do góry nogami. Różnią się jednak detale. Tu musisz być bliżej środka, tu bardziej atakować od zewnątrz… Małe rzeczy, lecz w meczach faktycznie pomagają.

To musi być cholernie satysfakcjonujące dla piłkarza, gdy dostaje wskazówkę taktyczną, wprowadza ją w życie na boisku i w ten sposób robi różnicę. I to już abstrahując od wyniku – że po prostu pomysł X czy Y działa.

Zwłaszcza w trakcie samego starcia to potrafi napędzać, gdy jesteś w stanie zaskoczyć przeciwnika. Czasem niedużo trzeba, aby takie coś wprowadzić. Właśnie przez te ciągłe analizy, oglądanie meczów naszych i rywali, czy treningów sztab dochodzi do takich wniosków i mnie to bardzo satysfakcjonuje.

Ty w Motorze odzyskałeś radość z gry w piłkę?

Zdecydowanie. Oczywiście czerpałem przyjemność też wcześniej, za kadencji poprzednich trenerów, ale gdy zobaczyłem, jak zaczęliśmy pracować np. zimą po przyjściu trenera Feio i Stolarskiego… Wtedy odzyskałem radość i do teraz ten stan się utrzymuje. Cieszę się, że tak to wygląda i cały czas idziemy do góry.

Ludzie czasem deprecjonują to, jaki wpływ na grę czy wyniki drużyny ma prowadzący ją trener, bo przecież na koniec po boisku biegają piłkarze.

Moim zdaniem ma wielki wpływ. Jeśli trener ma pomysł na grę, wdroży go, a zawodnicy idą za nim, bo widzą dobre efekty, to daje naprawdę wiele. Czasem ktoś może mieć pomysł, ale jednocześnie zmieni ustawienie – grałeś 5 lat na wahadle, a teraz musisz występować gdzie indziej, twoje zadania zostały wywrócone do góry nogami – i to nie jest dobre. 

Trzeba dopasować taktykę do piłkarzy, a nie piłkarzy do taktyki.

Oczywiście. No chyba, że zamierasz wszystkich wymienić i wziąć kompletnie nowych, to wtedy możesz tak podejść do sprawy. Ja jednak uważam, że znaczenie trenera względem funkcjonowania zespołu jest ogromne. 

Macie wymagającą publiczność w Lublinie, więc co musicie zrobić, żeby dać jej radość w tym ekstraklasowym sezonie?

Kibice cieszą się, kiedy zespół odnosi zwycięstwa – normalne. Myślę, że już im dajemy radość tym, że przeszliśmy drogę od III ligi, a awanse robiliśmy w wyjątkowych okolicznościach, bo zawsze graliśmy do końca. Dużo ludzi przychodzi na nasze mecze, na dwóch pierwszych spotkaniach domowych mieliśmy komplet. Nasza ekipa ma charakter, jest nieustępliwa. Czasem coś może nie iść po naszej myśli, ale nigdy się nie poddajemy i myślę, że kibice to doceniają. Można czasem przegrać mecz czy zremisować, lecz kiedy nie odpuszczasz i zależy ci na tym, co robisz, to to cieszy fanów.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Liga Mistrzów kopalnią niespodzianek. Sensacyjny lider i wicelider tabeli [ZDJĘCIE]
Powrót z zaświatów Juventusu! Niezwykłe zwycięstwo w hicie Ligi Mistrzów [WIDEO]
Lille sprawiło sensacje! Real Madryt z porażką w Lidze Mistrzów
Aston Villa zaskoczyła Bayern! Niemcy polegli w Anglii [WIDEO]
Liverpool złamał Skorupskiego. Salah z pięknym trafieniem! [WIDEO]
Urbański blisko gola przeciwko Liverpoolowi. Soczyste “Ku**a mać” [WIDEO]
Puchar Polski: Kolejna sensacja! Ekstraklasowicz wyeliminowany przez III-ligowca
David Balda skomentował nowy transfer Śląska. Sporo pochwał
Girona wpakowała sobie dwie bramki samobójcze. Szalony mecz w Lidze Mistrzów [WIDEO]
Atletico ukarane za derby Madrytu! Dotkliwe konsekwencje