Choć obaj urodzili się w 2003 roku, to łącznie mają już w dorobku ponad trzysta meczów w seniorskiej piłce. Zajmują na boisku tę samą pozycję, mają podobny styl gry, w równym stopniu są zachłanni na utrzymywanie piłki przy nodze. Wydawało się więc, że jednoczesne pogodzenie Jamala Musali i Floriana Wirtza na murawie graniczy z cudem.
ZA MAŁO ULICZNYCH GRAJKÓW
Kiedy w 2014 roku Niemcy pokonali w finale brazylijskiego mundialu Argentynę i zdobyli mistrzostwo świata, wielką radość kibiców mąciły ponure refleksje ludzi rządzących tamtejszym futbolem. Wydawałoby się przecież, że złote medale wiszące na szyjach zawodników to najlepszy dowód na to, że piłkarsko kraj jest u szczytu rozwoju. A jednak szukano dziury w całym – wprawdzie gola na wagę zwycięstwa zdobył 24-letni Mario Goetze, ale poza tym w kadrze nie było zbyt wielu młodych zawodników, którzy odgrywaliby poważniejszą rolę. Joachim Loew na tamten turniej nie zabrał ani jednego piłkarza, który byłby jeszcze przed 20. urodzinami, a ci najmłodsi – jak Matthias Ginter czy Julian Draxler – na przestrzeni trzech meczów grupowych i czterech fazy pucharowej spędzili łącznie na boisku kilkanaście minut. Czy to jednak powód, by bić na alarm? Wydaje się że nie, w końcu mundial to nie zawody w wystawianiu nastolatków, tylko rozgrywki może nawet bardziej dla doświadczonych graczy – gotowych znieść obciążenie psychiczne, mających już w dorobku trochę poważnego grania.
Niemcy uznali jednak, że ich system szkolenia, przecież nieco ponad dekadę wcześniej wywrócony do góry nogami, wybudowany od zera i systemowo sprawny, przestał funkcjonować. Mimo że przyniósł pasmo sukcesów – bo przed tamtymi mistrzostwami był przecież brąz w RPA w 2010 roku, brąz u siebie w 2006, do tego srebro na Euro w Austrii i Szwajcarii, to jednak mądre głowy uznały, że pewna formuła się wyczerpała. Problemem była ich zdaniem produkcja zbyt wielu zawodników spętanych instrukcjami taktycznymi i zbyt mała liczba „strassenkickerów” – ulicznych grajków kochających drybling, bawiących się piłką, wymykających się wszelkim regułom i schematom.
Jeżeli efekt tych zmian oceniać na bazie wyników osiąganych na kolejnych wielkich turniejach, można by uznać, że pomysł i realizacja były kompletnie do bani, bo w końcu ostatnie lata to pasmo kompromitacji. Takie upraszczanie problemu byłoby chyba jednak zbyt trywialne, a narracja wkrótce szybko może ulec zmianie. Od soboty niemieckim kibicom towarzyszy bowiem euforia – po latach marazmu kadra zagrała w końcu ofensywny, porywający mecz, a do zwycięstwa poprowadził ich duet młodzieniaszków, którzy są nadzieją na to, że zbliżające się Mistrzostwa Europy mogą na nowo wzniecić miłość do reprezentacji.
ZŁAMANE PRZYMIERZE
Jamal Musiala i Florian Wirtz gwiazdami Bundesligi są już od kilku sezonów, co może brzmieć dziwnie, gdy mówimy o piłkarzach, którzy w tym roku obchodzą 21. urodziny. Ten pierwszy zadebiutował w niemieckiej elicie w czerwcu 2020, niedługo po transferze z Chelsea – bo choć urodził się w Stuttgarcie, to jednak trzeba pamiętać, iż piłkarską młodość spędził przede wszystkim w Londynie. Wirtz po raz pierwszy poczuł smak seniorskiego grania kilka tygodni wcześniej, zresztą w atmosferze małego skandalu. W przeszłości bowiem Bayer Leverkusen, Borussia Moenchengladbach i FC Koeln – a więc trzy kluby funkcjonujące geograficznie obok siebie – zawarły nieformalne porozumienie, które zakładało, że nie będą sobie podkradały juniorów. Bayer jednak – właśnie dla Wirtza – postanowił to przymierze złamać. Uwiódł więc nastolatka wizją rozwoju i obietnicą rychłego debiutu w pierwszej drużynie, czego dziś raczej nie żałuje.
Mówimy więc o dwóch młodych zawodnikach, którzy grają na tej samej pozycji i prezentują podobny styl. Obaj uwielbiają operować między formacjami, obaj otrzymują od trenerów dużą swobodę taktyczną, kochają dryblować, mają niezwykłą zdolność w ośmieszaniu rywali. Strzelają gole, asystują, robią z piłką takie wygibasy, jak gdyby pozbawieni byli kości. Choć ich sylwetki każą przypuszczać, że o siłownię akurat zbyt często nie zahaczają, to wygranie z nimi pojedynku fizycznego jest zadaniem potwornie trudnym – są zbyt zwinni i zbyt szybcy, by można ich tak po prostu przepchnąć i odebrać im futbolówkę. Z tego też powodu zastanawiano się w ostatnich miesiącach, czy to w ogóle możliwe, by piłkarzy tak do siebie podobnych pogodzić na boisku. Był to oczywiście jeden z mniej istotnych problemów reprezentacji, poważniejszych dylematów było znacznie więcej, ale jednak w tym duecie upatrywano jakiejkolwiek szansy na lepsze jutro. Oczywiście pod warunkiem, że znajdzie się ktoś, kto ustawi ich tak, by nie zderzali się pod polem karnym głowami.
PRZEPOWIEDNIA MATTHAUESA
W przeszłości obaj piłkarze tylko raz wyszli na boisko w wyjściowej jedenastce – w czerwcu 2023 roku Hansi Flick postanowił na ten duet w meczu towarzyskim z Polską, ale ani dla niemieckiej reprezentacji, ani dla młodych piłkarzy nie był to wieczór udany. Był to więc oczywisty argument potwierdzający tezę mówiącą o niemożliwej do realizacji współpracy Musiali z Wirtzem. W lutym tego roku ciekawą analizę tej dwójki postanowił więc przeprowadzić „Kicker”. W obszernym artykule Lothar Matthaeus grzmiał o konieczności wykorzystania tego duetu, przepowiadając, że ci piłkarze są „nosicielami największej nadziei na nadchodzącą dekadą”, a eksperci starali się udowodnić, że z taktycznego punktu widzenia możliwe jest działanie tej dwójki w symbiozie. Wskazywały na to choćby liczby opisujące ich grę, które pokazywały, że – choć tak bardzo do siebie podobni – to w wielu elementach jednak różni. Podczas gdy Musiala wygrywa więcej pojedynków z rywalami i ściąga na siebie większą liczbę obrońców, Wirtz bywa bardziej bezpośredni – i kiedy tylko może, szuka postawienia stempla na solowej akcji. Więcej też biega od swojego kolegi z Bayernu, wykonuje znacznie więcej sprintów, jest sprawniejszy w fazach przejściowych i chętniej uderza z dystansu. Wychowanek Chelsea z kolei potrzebuje mniejszej liczby uderzeń, by strzelić gola, podobnie rzecz ma się z liczbą podań potrzebnych do uzyskania asysty. Wiele też o ich grze mówią heatmapy, pokazujące, w jaki sposób się poruszają.
Najprościej mówiąc – Wirtz woli operować bliżej lewego skrzydła, Musiala bliżej prawego. Przeciwko Francji Nagelsmann maksymalnie uprościł więc schemat, ustawiając piłkarza Bayeru na lewym skrzydle, a gwiazdę Bayernu na prawym właśnie. Wiadomym było że obaj będą chętnie ścinali akcje do środka, a że mieli za plecami ofensywnie grających bocznych obrońców (odpowiednio Maximiliana Mittelstaedta i Joshuę Kimmicha), to nie trzeba było przejmować się potencjalnym niewykorzystaniem bocznym sektorów. Ten schemat okazał się strzałem w dziesiątkę. Niemcy zagrali najlepszy mecz od wielu lat, obaj ofensywni pomocnicy znakomicie się uzupełniali, a ich pomysłowy duet wspierał Ilkay Guendogan. – Wymienialiśmy się we trzech pozycjami, graliśmy jako trzy „dziesiątki” i świetnie się w tym czuliśmy. Dzięki ruchliwości z łatwością odszukiwaliśmy wolne przestrzenie na połowie rywala i eksponowaliśmy naszą jakość – zachwycał się po meczu Musiala.
APETYT BAYERNU
Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale skoro przeciwko „Trójkolorowym” niemiecka drużyna zagrała tak dobrze, to kibice wierzą, że i w kolejnych spotkaniach kadra nie spuści z tonu. 21-latkowie mogą więc być na zbliżającym się Euro motorami napędowymi ofensywy „Die Mannschaft”, właściwie to od ich formy będzie w dużej mierze zależał los Niemców. A i niewykluczone że wkrótce będą mieli okazję do częstszych występów u swego boku.
Musiala w maju poprowadził Bayern do mistrzostwa Niemiec (gol na wagę tytułu w 89. minucie ostatniego meczu sezonu), teraz Wirtz prowadzi do tytułu Bayer (7 goli i 10 asyst w 26 meczach). Nie jest więc tajemnicą, że dwóch najzdolniejszych aktualnie niemieckich piłkarzy chętnie upchnąłby w jednym zespole najbardziej utytułowany klub w kraju. Choć Bawarczycy wielokrotnie już w przeszłości ściągali wyróżniających się w innych zespołach zawodników, to z Wirtzem może jednak nie być tak łatwo. Nie tak dawno jego ojciec i agent jednocześnie zapowiedział, że Florian w większości wypełni obowiązującą go do 2027 roku umowę z Bayerem i dopiero za dwa lata zastanowi się, co zrobić ze swoją przyszłością. Może to blef i windowanie oczekiwań finansowych, a może rzeczywiście plan 21-latka, by jeszcze nie opuszczać BayAreny. Gdyby jednak w Monachium uznali, że czas wyciągnąć chłopaka z Leverkusen, musieliby też głębiej sięgnąć do kieszeni i pobić swój rekord transferowy (ten aktualnie dzierży Harry Kane, który kosztował 95 milionów euro). Trudne do wykonania, ale jednak warte swojej ceny.
Zanim jednak obaj zaczną przymierzać się do wspólnych występów klubowych, będą musieli wziąć odpowiedzialność za wyniki drużyny narodowej. Lepszego egzaminu dojrzałości – mimo poważnego doświadczenia nabytego już w piłce klubowej – wyobrazić sobie nie mogli. Turniej rangi mistrzowskiej, na dodatek rozgrywany w domu. Jeśli ich boiskowa symbioza piłkarska zadziała również w czerwcu i lipcu, przepowiednie Matthaeusa sprawdzą się szybciej, niż komukolwiek mogłoby się wydawać.