LATA POSUCHY PO DEKADACH ROZPUSTY
Choć na przestrzeni dekad cechy charakterystyczne niemieckiej kadry się zmieniały, bo raz bazowała na przymiotach fizycznych, innym razem na wolicjonalnych, a bywały też okresy pełne pięknej i widowiskowej gry, jeden element był nienaruszalny. To pozycja napastnika – regularnie obsadzana przez klasowych i bramkostrzelnych zawodników. Na przełomie lat 50. i 60. furorę robił Uwe Seeler, potem w jego buty wskoczył Gerd Mueller, którego ciężar trafiania do siatki przejął z kolei Karl-Heinz Rummenigge. W latach 80. i 90. radość kibicom dawały za to trafienia Rudiego Voellera i Juergena Klinsmanna. Pomostem łączącym stulecia stał się Oliver Bierhoff, ale już chwilę później dowodzenia na „dziewiątce” przejął Miroslav Klose i nie oddawał go tak długo, aż w końcu został najskuteczniejszym zawodnikiem w historii Niemiec z 71 bramkami w 137 występach. Aktualny trener FC Nuernberg ze sceny zszedł po wygranym mundialu w Brazylii, ale nawet jeszcze dwa lata później – podczas Euro we Francji – Joachim Loew dysponował konkretnymi strzelbami, mając w zespole Mario Gomeza, Lukasa Podolskiego czy mogącego występować awaryjnie w ataku Thomasa Muellera.
Mniej więcej wtedy dobrobyt jednak się skończył, a zaczęły się lata posuchy. Ni stąd, ni zowąd naszym zachodnim sąsiadom – zupełnie nieprzyzwyczajonym do takiego stanu rzeczy – zabrakło klasowych napastników. Mistrzostwa świata w Rosji kadra rozpoczęła w ataku z Timo Wernerem, który nigdy typowym lisem pola karnego nie był. W kolejnym roku wciąż eksperymentowano, upychając na tej pozycji zawodników lepiej czujących się w innych sektorach boiska – Serge’a Gnabry’ego (skrzydłowy), Lucę Waldschmidta (ofensywny pomocnik) czy Leroya Sane (skrzydłowy). Do momentu inauguracji Mistrzostw Europy, wskutek pandemii przesuniętych z 2020 na 2021 rok, nie objawił się za Odrą żaden klasowy snajper, więc na turnieju schemat się powtórzył i Niemcy znów grali z „fałszywą dziewiątką”, bo innego rozwiązania pod ręką nie mieli. Przełom nastąpił dopiero jesienią 2022 roku.
EKSPLOZJA FUELLKRUGA
Kiedy w sezonie 2021/22 Niclas Fuellkrug szalał na boiskach 2. Bundesligi, wprowadzając Werder Brema do elity, kibice kiwali z uznaniem głową, ale jednocześnie mieli z tyłu głowy myśl, że jednak z jakiegoś powodu jako 29-latek wciąż musi udowadniać swoją klasę na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej. Kilka miesięcy później znakomicie jednak rozpoczął sezon bundesligowy, strzelając w pierwszych pięciu spotkaniach aż pięć goli i w oczywisty sposób udowadniając Hansiemu Flickowi, że warto sprawdzić go w kadrze. Ówczesny selekcjoner zbyt długo się nie namyślał i już na listopadowy mecz towarzyski z Omanem powołał Fuellkruga. Ten w odpowiedzi najpierw strzelił Omanowi, potem Hiszpanii, a kolejno Kostaryce, Peru, Belgii i Ukrainie, więc po siedmiu występach w drużynie narodowej miał w dorobku… siedem trafień. Tym samym na stałe zadomowił się w reprezentacji, stając się jej najlepszym napastnikiem (aktualny bilans to 14 goli w 22 meczach).
Dobra forma piłkarza West Hamu, który w międzyczasie zdążył też przez rok pograć w Borussii Dortmund, nie przykrywa jednak całkowicie niemieckich problemów z obsadą pozycji napastnika. Nawet jeśli 31-latek bryluje skutecznością, to wciąż nie jest piłkarzem tego formatu co Klose, Bierhoff, Voeller czy nawet Gomez. Za Odrą wciąż nie doczekali się snajpera klasy światowej, który byłby gwiazdą współczesnej piłki i dał odetchnąć kolejnym selekcjonerom, którzy wciąż czasami kombinują. Jak choćby Julian Nagelsmann, który – wbrew żądaniom kibiców – na domowym Euro ustawiał najchętniej na szpicy Kaia Havertza, nawet jeśli Havertz marnował wiele sytuacji. Ale choć Nagelsmann wciąż może korzystać z usług piłkarza Arsenalu czy wspominanego Fuellkruga, próbuje też w inny sposób zapełniać tę lukę w kadrze, testując kolejnych zawodników. Zawodników którzy – w reprezentacjach sprzed 10, 20 czy 30 lat – raczej nie mogliby nawet marzyć o powołaniu.
DEBIUT PO TRZYDZIESTCE
Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że każdy niemiecki napastnik, który ma obecnie dwie zdrowe nogi, złapie choć na chwilę formę i strzeli kilka goli, może liczyć na powołanie do reprezentacji. Dlatego w ostatnim czasie nawarstwiło się aż tyle historii zawodników, którzy dopiero co grali w niższych ligach, nie zapowiadało się, by w ogóle mieli zasmakować Bundesligi, a po chwili nie tylko ją smakują, nie tylko zdobywają na jej boiskach bramki, ale też lądują w niemieckiej kadrze. Jeszcze późnym latem ubiegłego roku Nagelsmann zaprosił przecież na zgrupowanie Kevina Behrensa. Miał on wówczas 32 lata, a w dorobku… 14 trafień na najwyższym poziomie rozgrywkowym (i to rozłożonych na kilka lat). Zadecydowały jednak warunki fizyczne (świetnie gra w powietrzu, jest bardzo silny) oraz piorunujące wejście w rozgrywki (cztery gole w dwóch kolejkach). Paradoksalnie jednak od końca sierpnia do końca maja Behrens tylko raz pokonał bramkarza, w kadrze zagrał tylko trzy minuty w meczu towarzyskim z Meksykiem i więcej się już w białym dresie z czarnym orłem nie pojawił.
Jak meteoryt przez drużynę narodową przemknął też Marvin Ducksch z Werderu, choć akurat postawienie na niego miało więcej sensu niż w przypadku Behrensa. Wychowanek Borussii Dortmund ma przede wszystkim ciągłość gry na dobrym poziomie, bo od ponad trzech sezonów jest gwiazdą klubu z Bremy, regularnie gwarantując drużynie gole i asysty. Nagelsmann widział w nim potencjalnego boiskowego współpracownika dla Fuellkruga, zwłaszcza że obaj świetnie spisywali się, grając w duecie na północy kraju. Ducksch skończył jednak swoją przygodę na ledwie dwóch występach – po 8 minutach z Turcją w listopadzie ubiegłego roku dostał 13 minut z Austrią kilka dni później. I tyle go w kadrze widzieli.
POSZUKIWANIA W DOLNYCH REJONACH TABELI
Eksperymenty nie zatrzymały się jedynie na tych dwóch nazwiskach. W dorosłej reprezentacji sprawdzany był również Youssoufa Moukoko, który przed kilkoma laty uchodził może nawet i za największy talent piłkarski w Niemczech. Niewysoki atakujący kręcił nieprawdopodobne statystyki strzeleckie na poziomie juniorskim i spodziewano się, że wśród dorosłych zawodników będzie grał na równie kosmicznym poziomie. Nie zdołał się jednak przebić w BVB, dziś gra we francuskim Nice, a i pierwsza kadra szybko go wypluła. Zadebiutował w tym samym meczu co Fuellkrug – a więc przeciwko Omanowi – by potem pojechać nawet na mundial do Kataru, zagrać minutę z Japonią i nigdy więcej już w podobnego zaszczytu nie dostąpić.
Na dwóch występach zakończyła się też jak na razie reprezentacyjna kariera Mergima Berishy. Przed sezonem 2022/23 po tego napastnika sięgnął FC Augsburg, a piłkarz odwdzięczył się dziewięcioma golami w sezonie ligowym. Miał ich jednak osiem w dorobku, gdy zaproszenie na zgrupowane wysłał mu Nagelsmann. To pokazuje, że trzeba naprawdę niewiele, by zasłużyć na takie wyróżnienie. 26-latek jednak zasłużył, choć na boisku spędził łącznie 25 minut w meczach z Peru i Belgią. I to by było na tyle.
Jeszcze odważniej selekcjoner zachował się w przypadku Jonathana Burkardta z FSV Mainz. Wprawdzie 24-latek od dawna uchodzi za olbrzymi talent, ale bardzo długo w karierze stopowały go kontuzje. Ten sezon zaczął jednak naprawdę dobrze – zdobył bramkę w meczu ze Stuttgartem, dwie przeciwko Augsburgowi oraz dwie w konfrontacji z St. Pauli. I to wystarczyło, by zostać awaryjnie dowołanym na październikowe zgrupowanie kadry. Zresztą nie tylko się na nim pojawił, nie tylko trenował, ale też wystąpił w obu meczach – z Bośnią oraz Holandią. Wprawdzie w małym wymiarze czasowym, ale to jednak warte odhaczenia. Zwłaszcza że w piątkowym meczu ligowym z Gladbach znów nabawił się problemów zdrowotnych i o powtórce w listopadzie może raczej zapomnieć.
PRZEZ STUTTGART DO REPREZENTACJI
Jest jeszcze dwóch snajperów, którzy objawili się Niemcom dość niespodziewanie i trafili do kadry, choć pewnie jeszcze dwa-trzy lata temu ich nazwiska były dla większości fanów anonimowe. W obu przypadkach możemy jednak powiedzieć o piłkarzach, którzy zasłużyli sobie na trafienie do niemieckiej kadry znacznie bardziej niż Behrens, Berisha czy Burkardt. Wiosną 2023 roku Deniz Undav był jeszcze niewiele znaczącym piłkarzem Brighton, który sezon w Premier League stracił na leczeniu kontuzji i ledwie kilkuset minutach zebranych na boisku. Jego kariera rozkręciła się jednak po przeprowadzce do Stuttgartu. W pierwszym sezonie strzelił aż 18 goli i uzbierał 10 asyst, teraz ma z kolei w dorobku 4 trafienia. Nic więc dziwnego, że trafił do drużyny narodowej, debiutując kilka miesięcy temu w sparingu z Francuzami. Znakomitą dyspozycję pokazał jednak dopiero niedawno, najpierw trafiając przeciwko Holandii, a potem dwukrotnie w starciu z Bośnią.
Jest jeszcze Tim Kleindienst, który może nie robi tak efektownej kariery, ale też nie można mu odmówić skuteczności na poziomie ligowym. W ubiegłym roku zdobył 12 goli dla beniaminka z Heidenheim, a teraz – po transferze do Gladbach – może się pochwalić 6 trafieniami w 8 występach. W obu październikowych meczach towarzyskich reprezentacji wyszedł w wyjściowej jedenastce, ale nie zdołał jeszcze wpisać się na listę strzelców.
Jak więc widzimy, droga z piłkarskiego niebytu do reprezentacji Niemiec jest dziś wyjątkowo krótka. Właściwie każdy piłkarz, który wpadnie choć na kilka tygodni w wir zdobywania bramek, może do niej trafić. I wcale nie trzeba grać w wielkich klubach, zachwycać kibiców na boiskach Ligi Mistrzów czy móc pochwalić się pękatą gablotę trofeów. Nasi zachodni sąsiedzi mają bowiem w ataku tak ogromną wyrwę, że są w stanie sprawdzić dosłownie każdego – od piłkarza wicemistrza kraju po zawodnika niespecjalnie wyróżniającego się w ligowym słabiaku.