Stan permanentnych zmian
Od lat Chelsea przyzwyczaiła kibiców do tego, że w jej przypadku należy oczekiwać nieoczekiwanego, a mimo tego wtorkowe informacje wzbudziły duże zaskoczenie. Mauricio Pochettino pożegnał się z klubem po jednym sezonie i trudno stwierdzić, co bardziej dziwi – fakt, że w ogóle do tego doszło, czy doniesienia o tym, że Argentyńczyk rozstał się w zupełnej zgodzie z Toddem Boehlym. Angielskie media piszą o tym, że Pochettino był umówiony na kolację z amerykańskimi właścicielami po zakończeniu sezonu, podczas której wyłożył im, co jego zdaniem działa niewłaściwie, oni również mieli swoje wnioski i po ich wymianie obie strony miały rzekomo stwierdzić, że najlepszą opcją dla wszystkich będzie rozwiązanie umowy i podanie sobie dłoni.
Na Stamford Bridge nici więc ze stabilizacji. The Blues być może nie wracają do punktu wyjścia, jednak wizerunkowo wygląda to fatalnie. Boehly i spółka rządzą w klubie od dwóch lat, a to już trzeci trener zatrudniony na stałe, którego zwalniają. Najpierw nagle wyrzucili Thomasa Tuchela, później już po kilku miesiącach pożegnali się z Grahamem Potterem, a teraz do listy dochodzi Pochettino. Amerykanie mieli być przeciwieństwem Romana Abramowicza pod tym względem, a za chwilę nowy menedżer – licząc tymczasowych – będzie szóstym, który poprowadzi The Blues pod ich rządami.
Przemiany i wielki szpital
O rozstaniu się z Argentyńczykiem z pewnością nie zdecydowały wyniki. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności towarzyszące mu przez rok, trudno było zrobić lepszą robotę. Pochettino obejmował przecież kadrę, która była zbudowana chaotycznie – najpierw naściągano masę młodych piłkarzy, po omacku obsadzając nimi poszczególne pozycje, a później latem pozbyto się wielu doświadczonych graczy. Przed sezonem z Chelsea odeszli chociażby Kai Havertz, Mason Mount, N’Golo Kante, Christian Pulisic, Cesar Azpilicueta, Kalidou Koulibaly, Hakim Ziyech, Mateo Kovacić czy dwaj bramkarze Kepa i Edouard Mendy. W międzyczasie – do graczy sprowadzonych wcześniej – doszli jeszcze Christopher Nkunku, Nicolas Jackson, Moises Caicedo, Cole Palmer, Romeo Lavia czy Axel Disasi. Przemiał był tak brutalny, że w ciągu trzech lat od zwycięskiego finału Ligi Mistrzów z Manchesterem City, do sezonu przystąpili trzej piłkarze, którzy byli w drużynie podczas tamtego spotkania – Thiago Silva, Ben Chilwell i Reece James.
W takiej sytuacji Pochettino musiał zbudować kręgosłup drużyny niemal od nowa, ale miał z tym duży problem. Chelsea była drużyną, która miała w tym sezonie Premier League najwięcej kontuzji. Łączna suma urazów wszystkich zawodników przebiła ostatecznie 60, a wśród nich nie brakowało tych, na których argentyński menedżer liczył najbardziej. W sumie wystawiał w lidze aż 33 piłkarzy – więcej zagrało tylko w Nottingham Forest, które przecież sprowadza ich bez ładu i składu odkąd awansowało dwa lata temu.
Trudno było postawić nowe filary. Kontuzje ograniczyły Nkunku do ledwie dwóch ligowych występów w pierwszej jedenastce, a Lavia najpierw leczył jeden poważny uraz, a później drugi i rozegrał w lidze zawrotne 32 minuty. Po przewlekłych kontuzjach rehabilituje się również Wesley Fofana, zaraz na starcie sezonu wypadł obiecująco spisujący się Carney Chukwuemeka, a problemy trapiły też Leviego Colwilla i Enzo Fernandeza. Wahadłowi, którzy mieli stanowić o sile drużyny, znów byli nieobecni. James i Chilwell stracili większość sezonu i wciąż kibice bardziej snują mity o tym, jak ważni są to dla Chelsea piłkarze, niż mogą przekonać się o tym na własnej skórze. Od początku rozgrywek 2020/21 obaj wyszli w tej samej jedenastce w ledwie 25 meczach w lidze, z czego od wspomnianego finału LM w czerwcu 2021 tylko dziewięciokrotnie.
Budowa w trudnych warunkach
Mimo tego Pochettino udało się zbudować kilka postaci. Oczywistym wskazaniem jest tu Palmer, który był rewelacją całej Premier League i w pełni zasłużenie zdobył nagrodę dla najlepszego młodego piłkarza. Ale sam ten fakt pokazuje, jak przewrotne są losy Chelsea, skoro mowa o graczu kupionym w ostatnim dniu okna transferowego na pozycję, która wydawała się dobrze obsadzona.
Poza nim jednak w ciągu roku urosło na Stamford Bridge kilku innych zawodników. Liderem pełną gębą został Conor Gallagher, który często zakładał opaskę kapitańską, miał najwięcej asyst i odbiorów w drużynie i na boisku dawał przykład swoim zaangażowaniem. Z miesiąca na miesiąc coraz ważniejszą postacią stawał się Noni Madueke. Do czasu kontuzji na środku i na lewej stronie obrony znakomicie spisywał się Colwill. Mychajło Mudryk też zaliczył kilka bardzo dobrych występów i u Pochettino spisywał się lepiej niż wcześniej. Wiosną błysnął Marc Cucurella, na którym wielu już stawiało krzyżyk. Po niemrawym wejściu do zespołu, w drugiej połowie rozgrywek świetnie radził sobie Caicedo. Jamesa bardzo dobrze zastępował Malo Gusto – po Palmerze chyba drugi najbardziej udany nabytek ery Boehly’ego. Skuteczność z czasem poprawił Jackson, który skończył ostatecznie z przyzwoitym jak na debiutanta w Premier League dorobkiem 14 goli.
Wydawało się, że przy masie zawirowań Pochettino udało się znaleźć odpowiednią formułę. W drugiej połowie sezonu Chelsea była jedną z najlepszych ekip. Licząc od Boxing Day, tylko Manchester City, Arsenal i Liverpool zdobyły od niej więcej punktów, a kubłem zimnej wody okazała się porażka 2:4 z Wolverhampton na początku lutego. Po niej The Blues przegrali już tylko raz – wprawdzie wysoko, bo 0:5 z Arsenalem, ale w mocno przetrzebionym składzie i bez Palmera. To wywindowało ją na szóste miejsce i zapewniło występy w europejskich pucharach. Jeśli FA Cup zdobędzie Manchester City, Chelsea wystąpi w Lidze Europy. Jeśli wygra Manchester United, czeka ją Liga Konferencji.
Nie zostawia spalonej ziemi
Pochettino pożegnał się jednak z klubem, a powodem miał być inny punkt widzenia od właścicieli. Nie podobało mu się, że Boehly i jego ludzie wtrącają mu się w obsadę sztabu trenerskiego i chcą kupować zawodników według swojej koncepcji. Już po przegranym finale Pucharu Ligi z Liverpoolem Argentyńczyk miał naciskać na spotkanie z przełożonymi i przekazać im swoje uwagi co do tego, jak zbudowali ekipę i choć publicznie do końca stał murem za piłkarzami, to za kulisami był niezbyt zadowolony. Widocznie na kolacji po ostatnim meczu jego wizja mocna różniła się od wizji Amerykanów i żadna ze stron nie chciała zaczynać nowego sezonu na niepewnym gruncie.
Chelsea szuka więc od nowa i to najgorsza wiadomość dla piłkarzy, którzy cały czas potrzebują rozwoju. Pochettino był pod tym kątem dobrym wyborem – umiał zadbać o atmosferę i gdy to potrzebne, to kogoś pogłaskać, a kiedy widział niewłaściwe podejście, to nie bał się swoich graczy zbesztać. Z biegiem sezonu rozwinął styl gry drużyny i pokazał, że w tym zlepku sprowadzonych w mniej lub bardziej przemyślany sposób talentów jest potencjał. W lidze wycisnął maksimum (przecież w połowie grudnia The Blues byli na 12. miejscu), drużyna pod jego wodzą podwoiła liczbę bramek w porównaniu z wcześniejszym sezonem (przeskok z 38 na 77 goli), w krajowych pucharach doszła do finału EFL Cup i finału FA Cup, a także potrafiła zaprezentować się świetnie przeciwko ekipom z Big Six, by przypomnieć remisy 2:2 z Arsenalem i 4:4 z Manchesterem City czy wyszarpane zwycięstwo 4:3 z Manchesterem United. Wiele razy z czołówką prezentowała się lepiej niż w meczach, w których była faworytem, gubiąc chociażby punkty z beniaminkami czy zespołami pokroju Brentford i Evertonu.
Pochettino na pewno nie zostawia spalonej ziemi, ale dalszy rozwój zespołu zależy od tego, kto go zastąpi. Z nim u sterów dałoby się to w jakimś stopniu przewidzieć i następnym krokiem miała być dla Chelsea stabilizacja – zarówno w gabinetach, w kontekście budowy kadry drużyny i formy na boisku. Teraz trzeba jednak klub czekają kolejne zmiany. Źle starzeją się słowa Boehly’ego o tym, że najważniejsza jest cierpliwość i w świat idzie kiepski przekaz o tym, że jeżeli jakiś trener ma swoje zdanie, to z zarządem na Stamford Bridge na pewno się nie dogada. Być może decyzja o rozstaniu zapadła w tym przypadku za porozumieniem stron, ale każe ona wątpić w całym plan właścicieli i całkiem możliwe, że jedna z nich szybko tego pożałuje. I nie chodzi tu na pewno o Pochettino, który na brak ofert nie powinien narzekać.