A jednak to jego decyzję o przejściu na bezrobocie solidarnie opłakują niemieccy kibice. Wraz z końcem czerwca Christian Streich – po 12 latach w roli pierwszego trenera Freiburga – ruszy na zasłużony odpoczynek.
Przede wszystkim stabilizacja
Od stycznia 2012 roku VfB Stuttgart zatrudnił 21 trenerów, VfL Bochum 15, o jedno nazwisko mniej przewinęło się przez ławkę trenerską FC Koeln, a o dwa – przez listę płac Wolfsburga czy Hoffenheim. W tym samym czasie we Freiburgu niezmiennie zespół prowadził tylko jeden szkoleniowiec i jest to właśnie Christian Streich. Dla klubu był od zawsze kimś więcej niż tylko gościem odpowiedzialnym za zestawienie wyjściowej jedenastki i wybranie odpowiedniej formacji taktycznej. To chodząca instytucja, postać uosabiająca wszystkie cechy, które chce reprezentować i którymi chce się chwalić w świecie piłkarskim klub z południa Niemiec. Egzystencja SCF jest w końcu oparta na bliskiej współpracy z akademią i zacieśnianiu więzi z lokalną społecznością, a on nadawał się do tego idealnie. Stąd też w aktualnej kadrze drużyny aż dziewięciu wychowanków, a w strukturach klubowych kilku kolejnych. Streich do Freiburga trafił już w 1995 roku, dyrektor sportowy Jochen Saier działa tam od 2003 roku, dyrektor techniczny Klemens Hartenbach od 2006, dyrektor finansowy Oliver Leki od 2013, a są jeszcze asystenci trenera – Lars Vossler (od 2005) czy Patrick Baier (od 1999). Słowem: ciągłość. Rozwoju i zatrudnienia.
https://kanalsportowy.pl/pilka-nozna/streich-odchodzi-po-13-latach/58-letni Streich stał się w Bundeslidze postacią kultową z wielu względów. Oczywiście na nic zdałby się jego urok zewnętrzny, gdyby był kiepskim trenerem, więc na szacunek zapracował sobie w pierwszej kolejności pracą. Gdy ponad dekadę temu przejmował zespół, ten był typową windą kursującą regularnie między pierwszą a drugą ligą. Wprawdzie dopiero co zajął dziewiąte miejsce w elicie, ale wcześniej był czternasty, a kilka poprzednich sezonów spędził na zapleczu. Streich krok po kroku rozwijał więc drużynę i jego procesu nie zakłócił nawet spadek, który przydarzył się w czwartym sezonie pracy. To więc rzadko spotykana sytuacja, by szkoleniowiec utrzymał w takiej sytuacji stanowisko, ale we Fryburgu nikt nawet nie rozważał innego scenariusza. Temu samemu trenerowi powierzono więc misję powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej, co udało się już po roku. A od tamtego momentu zespół zaczął rozkwitać i przeżył najpiękniejsze chwile w historii. Dotarł do finału Pucharu Niemiec, trzy razy zagrał w Lidze Europy, dwukrotnie pojawił się w tych rozgrywkach w 1/8 finału. Z ligowego słabiaka Streich uczynił mocną piłkarsko drużynę, której obecnie bliżej do walki o puchary niż do walki o utrzymanie.
- Czytaj także: Christian Streich odchodzi z Freiburga
Czlowiek z ludu
Jego obecność na ławce trenerskiej miała zawsze wymiar znacznie szerszy, można wręcz powiedzieć społeczny – choć wtedy nie można by się tylko ograniczać do ławki trenerskiej. 58-latek szerokie audytorium gromadził bowiem podczas konferencji prasowych. Choć jego niemiecki jest niezwykle specyficzny i z uwagi na pochodzenie dla wielu niezbyt zrozumiały, dziennikarze zawsze chętnie zadawali mu pytania wykraczające poza sport. A i sam trener SCF jak gdyby tylko na nie czekał – uwielbiał się zawsze odpalać w kwestiach społecznych, nierzadko rozwodził się na temat polityki, poruszał problemy obyczajowe. Ludzie pokochali go za szczerość i prawdziwość. Pewnie inne wrażenie wywoływałby mędrkujący facet w garniturze i z drogim zegarkiem, który po meczu wsiadałby do limuzyny i odjeżdżał w kierunku willi na zamkniętym osiedlu. Ale Streich był zawsze człowiekiem z ludu – na mecze i treningi przyjeżdżał rowerem, po stadionie łaził potargany, w wymiętych dżinsach i rozchełstanej koszulce, a w wolnym czasie uwielbiał krążyć po miejskich targowiskach i urządzać sobie pogaduszki z kibicami.
Kibice kochają go więc za to, że kompletnie nie przystaje do świata piłkarskiego. Uznawany jest też za najbardziej emocjonalnego szkoleniowca w lidze. Nie krył nigdy łez, nie krył też nerwów i radości. Potrafi namiętnie wykłócać się z sędziami, potrafi pokłócić się z przeciwnikiem, potrafi też na murawie rozryczeć się jak dziecko. Autentyczność tego szkoleniowca sprawiła, że pokochali go wszyscy – nie tylko kibice Freiburga, ale też innych zespołów. Bo Streich właściwie nie wzbudza negatywnych emocji, a jakby tego było mało, to jest jeszcze zdecydowanym zwolennikiem niemieckiego futbolu w jego aktualnej formie. Z założenia odrzuca wszystkie pomysły, które mogłyby naruszyć konserwatywną i sztywną konstrukcję tamtejszej piłki, nie widzi w niej miejsca na zewnętrznych inwestorów i na obce kapitały. Głoszenie takich tez to miód na uszy fanów – niezależnie od zamieszkiwanego przez nich landu i klubowych sympatii.
Ulubieniec dziennikarzy
Streich to również autor wielu bon motów. Kiedy poprosił o koszulkę Manuela Neuera i po kilku tygodniach przyznał, że jej nawet nie uprał, tłumaczył przed dziennikarzami, iż „to zależy jak się na pewne sprawy patrzy, bo jednym ser śmierdzi, a dla innych jest pyszny i ma ładny zapach”. Fenomenu Erlinga Haalanda nie potrafił rozgryźć, bo w końcu „niesamowite jak szybko bodziec z głowy idzie u niego do nóg, a przecież ma do pokonania długą drogę”. Innym razem został zapytany o to, czego zabrakło jego drużynie, by awansować do pucharów, więc wzruszył ramionami i zgodnie z prawdą przyznał, że zabrakło punktów. A chyba najwięcej powie o nim scenka z konferencji prasowej po awansie do Bundesligi, który jego zespół zapewnił sobie po zwycięstwie w Paderborn. Choć piłkarze byli rozweseleni i chcieli z trenerem świętować sukces, ten tupnął nogą i zniesmaczony przegonił ich z sali wypełnionej dziennikarzami. „Wynocha stąd! Oni tu jeszcze walczą o utrzymanie” – warknął na zdumionych zawodników, po czym usiadł i spokojnie przeprosił przedstawicieli SC Paderborn.
Pogłoski o odejściu Streicha pojawiały się już w ostatnich tygodniach. Sam zainteresowany dawał między wierszami do zrozumienia, że zaczyna brakować mu energii, na której przecież bazuje przez całą szkoleniową karierę. W poniedziałek oficjalnie ogłosił, że czerwiec będzie jego ostatnim miesiącem pracy. Przynajmniej na razie. Doświadczony szkoleniowiec ma przecież na liczniku 481 spotkań w roli opiekuna SCF, a tylko dwóch trenerów w historii Bundesligi poprowadziło jeden zespół w większej liczbie meczów (to Otto Rehnagel i Thomas Schaaf, obaj w Werderze Brema). Przez te wszystkie lata klub rósł razem z nim. Gdy trafił do niego w 1995 roku, zarejestrowanych oficjalnych członków Freiburga było 800. Gdy przejął pierwszy zespół w 2012 roku, liczba kibiców mogących się pochwalić członkostwem wynosiła 5 tysięcy. Dziś do tego wyniku trzeba dopisać jeszcze jedno zero. I choć kolejne wzrosty tej wartości będą pojawiały się już bez Streicha na ławce, to na zawsze pozostanie autorem największego skoku cywilizacyjnego w historii klubu.