Okazja na pognębienie rywala
Oczywiście, można stwierdzić, że będący w kryzysie Manchester City nie jest dla portugalskiego menedżera odpowiednim wyznacznikiem. Przecież wyjścia z dołka nie widać – z ostatnich 10 meczów ekipa Pepa Guardioli wygrała tylko jeden i mimo że do gry wraca Phil Foden, to Rodri czy Oscar Bobb prędko nie wrócą, a w derbach zabraknie Johna Stonesa, Nathana Ake, Rico Lewisa oraz Manuela Akanjiego.
To może być argument za tym, że Czerwone Diabły mają bardzo dobrą szansę ku temu, by pokonać sąsiada, pogłębić jego kryzys, samemu w końcu odnieść w tym sezonie wygraną z silnym rywalem w Premier League i rozegrać „mecz założycielski” za Rubena Amorima. Dochodzi też kwestia dumy. Wprawdzie Manchester United pokonał City w finale FA Cup w maju, czego efektem ubocznym było przedłużenie współpracy z Erikiem Ten Hagiem, ale patrząc zbiorczo na wszystkie rozgrywki, MU wygrał tylko dwa z ostatnich dwunastu derbowych starć. Na Etihad Stadium, gdzie odbędzie się niedzielny hit, nie potrafi zwyciężyć od 45 miesięcy. Dla Amorima to wielka szansa, by zaznaczyć, że przybył do Manchesteru i nikomu nie będzie się kłaniał. Na razie jednak musi mocno pochylić się nad swoim składem.
Pierwsze śliwki robaczywki
Pierwszych sześć meczów nowego menedżera Czerwonych Diabłów to przeplatanka. Zaczęli od starcia z beniaminkiem Ipswich Town i choć prowadzili już po dwóch minutach, to skończyło się remisem 1:1. Kilka dni później z Bodo/Glimt w Lidze Europy było podobnie – Alejandro Garnacho dał prowadzenie po kilkudziesięciu sekundach, a potem to norweski zespół wyszedł na prowadzenie i wygraną 3:2 uratował dwoma trafieniami Rasmus Hojlund. Potem był najlepszy występ i wygrana 4:0 z Evertonem, gdzie błyszczeli Bruno Fernandes, Amad Diallo i obsadzeni obok siebie w linii ofensywnej Marcus Rashford i Joshua Zirkzee.
Minęły trzy dni i dobre nastroje zepsuł Arsenal, wygrywając 2:0 i dominując fizycznie nad MU. Trzynaście rzutów rożnych The Gunners tworzyło ciągłe zagrożenie, a ekipa Amorima nie miała ani jednego i nie stworzyła sobie żadnej poważnej okazji bramkowej. W miniony weekend po raz pierwszy od 30 lat na Old Trafford wygrało z kolei Nottingham Forest, choć rękę do tej porażki najmocniej przyłożył Andre Onana – w drugiej połowie najpierw wpuścił do bramki strzał lecący po ziemi prosto w niego, a potem nie wyciągnął nawet rąk do strzału głową Chrisa Wooda i skończyło się przegraną 2:3 z jedną z rewelacji tego sezonu Premier League. Lekką osłodę przyniosła znów Liga Europy, jednak znów dublet Hojlunda – tym razem po wejściu z ławki – był potrzebny do tego, by przywieźć wygraną z meczu z Viktorią Pilzno.
Porównanie z Ten Hagiem i krótkim pobytem w roli tymczasowej Ruuda Van Nistelrooya wypada tak sobie. W sześciu meczach za Amorima drużyna ma wyższe średnie posiadanie piłki, ale oddaje mniej strzałów i zwykle z gorszych pozycji. Gdyby odjąć mecze w Lidze Europy, to wyjdzie siedem goli w czterech spotkaniach Premier League, a przecież cztery padły tylko z Evertonem. Obrona jest trochę szczelniejsza, jednak czyste konto udało się zachować jak dotąd raz, a w połowie meczów MU tracił co najmniej dwie bramki.
Casting do poszczególnych ról
Amorim szuka wykonawców pod swój pomysł. Od początku było wiadomo, że ustawi drużynę w systemie 3-4-2-1 i to mimo tego, że na Old Trafford ma niewielu piłkarzy dobrze dopasowanych do niego, dlatego na razie wygląda to jak metoda prób i błędów. Jak do tej pory w sześciu meczach Portugalczyk tylko w wyjściowej jedenastce sprawdził 21 nazwisk. Nie ruszał bramki z Onaną i zawsze stawiał na Bruno Fernandesa, choć jego rola była różna. Amorim nie ma też naturalnych wahadłowych, więc grali tam już Diogo Dalot (zarówno na lewej, jak i prawej stronie), Tyrell Malacia, Antony i Amad Diallo. Najlepiej sprawdza się ten ostatni, który wcześniej nie miał styczności z tą pozycją i wygląda jak jeden z wygranych dotychczasowej kadencji Amorima – szczególnie, jeśli zaraz oficjalnie przedłuży kontrakt z klubem.
Takich graczy jest więcej, choć to małe grono. Nienaruszalna jest pozycja Bruno, jednak widać, że musi grać wyżej. Gdy ustawiony jest głębiej w pomocy, skąd musi wyprowadzać akcje, odbiera mu się atuty, które potrafi wykorzystać w polu karnym przeciwnika. Na pewno dużo zyskał Hojlund. Dwa razy ratował wynik w LE dubletami, strzelił gola z Nottingham Forest, a do tego dorzucił asystę. Udział przy sześciu golach w sześciu meczach za Amorima to w jego przypadku lepszy dorobek, niż w 27 wcześniejszych występach w klubie do przyjścia nowego menedżera.
Portugalczyk w Lizbonie rozwinął Viktora Gyokeresa, czyniąc z niego najbardziej rozchwytywanego napastnika w Europie i w MU mają nadzieję, że to samo uda się z Hojlundem. Początki są obiecujące, choć Amorim w roli „dziewiątki” wystawiał już Marcusa Rashforda – ale znów okazało się, że lepiej gra bliżej lewej strony w ataku – oraz Joshuę Zirkzee. Holender spisał się, gdy grając na tej pozycji cofał się do rozegrania, a wtedy zza jego pleców w pole karne wskakiwali Bruno i Rashford. Kibice liczą też, że u nowego trenera rozwinie się Manuel Ugarte, który pracował z nim z sukcesami w Sportingu.
Rozgardiasz w obronie
Gorzej jest z innymi pozycjami, szczególnie w defensywie. Z przodu Hojlund, Zirkzee i Rashford mogą być opcjami w zależności od specyfiki rywala. Środek pola z Ugarte i Kobbiem Mainoo ma potencjał, by idealnie się uzupełniać, a zawsze cofnąć można tu Bruno lub skorzystać z Masona Mounta, Casemiro lub Christiana Eriksena. Obrona? Tu nie jest tak kolorowo i poza Dalotem, który u kolejnego menedżera MU przydaje się wszędzie tam, gdzie akurat jest potrzebny, nie widać pewniaków. Teoretycznie do systemu z trójką stoperów powinni pasować i Lisandro Martinez, i Matthijs De Ligt, jednak obaj popełniają błędy i szczególnie Holender wygląda jak zawodnik, który nie pasuje do wymagań Amorima. Zyskać może na tym Maguire i widać również, że nowy menedżer tam widzi miejsca Noussaira Mazraouiego. Marokańczyk u Ten Haga grał wyżej, wchodził w środek pola i tworzył nawet zagrożenie pod bramką. Teraz ten potencjał jest u niego ograniczony, pod warunkiem, że gra. Amorim sprawdzał przecież także nieśmiertelnego Jonny’ego Evansa, a powoli buduje także formę Leny’ego Yoro.
Amorim wie, że przejął drużynę, w której nie brakuje mankamentów. Na razie wciąż prowadzi casting do bardzo wielu ról i wygląda to tak, jakby chciał sprawdzić możliwie największą liczbę piłkarzy na różnych pozycjach, by po pierwsze wyczuć mocne i słabe strony każdego z nich, a po drugie – mieć podkładkę przed zarządem, że potrzebuje wzmocnień do poszczególnych formacji. Już po objęciu MU mówił, że na sukcesy trzeba będzie poczekać. Trudno się dziwić, skoro objął po Ten Hagu drużynę pełną zawodników sprowadzonych według jego pomysłu – i to niektórych latem, gdy holenderski menedżer mimo przedłużenia umowy wydawał się być jedną nogą poza Old Trafford.
Starcie zdesperowanych
– Sztormy jeszcze przyjdą. Będziemy przechodzić przez trudne momenty i w niektórych meczach zostaniemy rozczytani, bo tak to działa w piłce. Żeby wygrywać, musimy się poprawić. Wiem, jak to brzmi z ust menedżer tak wielkiego klubu, bo w Manchesterze United trzeba wygrywać cały czas. To nie znaczy, że nie będziemy próbowali, ale potrzebujemy czasu – przekonywał niedawno Amorim.
Po drodze znów na Old Trafford zawiało mocniej, bo po pięciu miesiącach na stanowisku zwolniono dyrektora sportowego Dana Ashwortha, a przed derbami tematem zastępczym jest to, czy Amorim nie miał przypadkiem ochoty po sezonie przyjść do Manchesteru City, skoro pracę zaczyna tam jego znajomy ze Sportingu Hugo Viana, a jeszcze kilka tygodni temu Guardiola nie miał podpisanej nowej umowy.
Teraz to już kwestie poboczne, a niedzielne starcie na Etihad zapowiada się bardzo interesująco. Jedni i drudzy mają swoje wady i są na początku fazy przejściowej. MU zmian dokonuje świadomie i Amorim ma dużo do posprzątania po poprzedniku. Na Manchester City spadło to bez zapowiedzi i wygrzebywanie się z kryzysu trwa, a końca nie widać. Obie drużyny są pełne niedoskonałości i desperacja tylko zwiększa temperaturę przed derbami. Dla Amorima to mimo wszystko sprzyjające okoliczności, by utrzeć nosa Guardioli, a ponadto zrobił to jeszcze przed odejściem ze Sportingu, gdy udało mu się przecież pokonać City w Lidze Mistrzów 4:1. On tylko może, rywal musi, mimo że menedżer MU nadal szuka odpowiedniej formuły.