NIEWYKORZYSTANY POTENCJAŁ
Kiedy w 2022 roku Koeln niespodziewanie awansowało do europejskich pucharów, wielu fanów uwierzyło, że karta w końcu się odwraca i od tego czasu fortuna będzie sprzyjać ich klubowi. Ten przecież od dawna balansował między pierwszą a drugą ligą i miał problem z tym, by grać na miarę potencjału. Potencjału miasta (czwarte co do wielkości w kraju), potencjału kibicowskiego (szósta frekwencja w Bundeslidze) oraz potencjału wynikającego po prostu z historii. Bo choć to, co działo się kilkadziesiąt lat temu nie ma wpływu na bieżące osiągnięcia, to jednak w przeszłości „Koziołki” znaczyły coś na piłkarskiej mapie Europy i mają argumenty ku temu, by wierzyć, że znów będą znaczyły.
Wprawdzie w sezonie 2022/23 rywalizacja w Lidze Konferencji Europy zakończyła się już na fazie grupowej (trzecie miejsce, tuż za Nice i Partizanem Belgrad), ale jednak zarobione pieniądze można było zainwestować w zespół i ugruntować pozycję średniaka. Średniaka – bo wcześniej Koeln było raczej słabiakiem. Tymczasem tamten występ okazał się jednorazowym wyskokiem i ostatnim generatorem miłych chwil przed wpadnięciem w spiralę nieszczęść. Zespół – zamiast się wzmocnić – osłabił się, ale na fali entuzjazmu zdołał rok później zająć jeszcze 11. pozycję w tabeli. Gdy jednak w kolejny okienku znów nadwątlił swoją kadrę, zaczęło się robić nerwowo. Koniec końców personalnie drużyna była na tyle słaba, że nie zdołała utrzymać się w Bundeslidze, a to wcale nie koniec problemów. Wszak nad klubem wisi zakaz transferowy, który nie pozwoli mu kupować piłkarzy w lecie, a ci najlepsi już rozpoczęli ucieczkę z tonącego statku.
RYBA PSUJE SIĘ OD GŁOWY
W obliczu piętrzących się problemów, trudno wierzyć, że Koeln szybko wróci na najwyższy poziom rozgrywkowy. Ba – znacznie bardziej uzasadnione jest wróżenie im mozolnej walki o utrzymanie również pięterko niżej. Zmarszczek wynikających z trosk kibicom nie przysparza jednak tylko sytuacja sportowa, ale też zamknięty układ w gabinetach. Tam bowiem nikt nie poczuwa się do wzięcia odpowiedzialności i każdy umywa ręce. Tuż przed końcem sezonu, gdy zespół miał jeszcze matematyczne szanse na utrzymanie, wywiadu oficjalnej stronie udzielił prezydent Werner Wolf, który dał do zrozumienia, że winni tej sytuacji nie są ci, którzy… do niej doprowadzili. Znalazł więc alibi i dla siebie, i dla swoich przybocznych, ale również dla dyrektora sportowego Christiana Kellera, o którego zwolnieniu marzą fani z Kolonii. To właśnie Keller swoją nieudolnością ściągnął nad klub zakaz transferowy, dopuszczając się nieprawidłowości przy ściąganiu niepełnoletniego wówczas napastnika Jaka Cubera-Potocnika. To też Keller systematycznie osłabiał kadrę, a wszelkie zarobione pieniądze wyrzucał w błoto, ściągając zawodników zbyt słabych, by z nimi na murawie można uniknąć spadku.
Jest więc w FC Koeln źle. Bardzo źle. Trudno nawet powiedzieć, czy istnieje jakieś światełko w tunelu, które mogłoby pozwolić w najbliższym czasie stanąć temu klubowi na nogi. Nic więc dziwnego, że kibice i byli piłkarze desperacko szukają kogoś, kto wlałby trochę nadziei w serca i pomógł odwrócić sytuację. Pierre Littbarski, który dla Koeln zagrał 406 razy, strzelając przy tym 116 goli, zmasakrował ostatnio w mediach Kellera, przy okazji wybawiciela widząc choćby w Bodo Illgnerze (382 mecze w Koeln) – choć już sam zainteresowany zdążył uciąć spekulacje, stanowczo wykluczając się z walki o posadę w klubie. Ale to nie jedyny kandydat w oczach Littbarskiego – 64-latek widzi na horyzoncie jeszcze jedną postać, która powinno opanować koloński bajzel. To Lukas Podolski.
MARZENIE O MISTRZU ŚWIATA
Jak kochany jest Podolski w Kolonii, tłumaczyć chyba nie trzeba. Wychował się w tym miejscu, w jego barwach stawiał pierwsze kroki w seniorskiej piłce. Nawet gdy potem nie powiodło mu się w Bayernie Monachium, wrócił do domu i znów błyszczał, dzięki czemu zapracował sobie na transfer do Arsenalu. Poza tym zawsze identyfikował się z klubem, nie krył do niego miłości, kochał trybuny, a trybuny kochały jego. Już kilka miesięcy temu zresztą fani w sieci apelowali, by klub odezwał się do piłkarza Górnika Zabrze i poprosił go o pomoc. I choć nie jest wcale powiedziane, że Podolski jest merytorycznie tak dobrze przygotowany, by przejąć stery w Koeln i uporządkować wiele spraw, to fani potrzebują po prostu kogoś, z kim mogliby się identyfikować. Komu zależałoby na losie 3-krotnego mistrza kraju i kto swoim autorytetem mógłby walczyć z dinozaurami zasiadającymi w gabinetach.
O taki scenariusz piłkarza Górnika zapytał więc Bild. Ku rozczarowaniu kibiców padła jednak następująca odpowiedź: – Wiem, że ostatnio często wspomina się o mnie w tym kontekście i sam otrzymałem wiele telefonów. Ale nadal gram w piłkę nożną, nadal sprawia mi to przyjemność i chcę grać przez kolejny rok. Wszystkie inne sprawy nie są dla mnie istotne. Poza tym tak po prostu nie dostałem też konkretnej oferty na żadne stanowisko ze strony klubu, dlatego obecnie jestem daleko od powrotu – uciął temat.
OTWARTA FURTKA
Na dziś tematu Podolskiego w Koeln więc nie ma, ale to nie oznacza, że w przyszłości sytuacja nie może ulec zmianie. Sam mistrz świata z 2014 roku od razu zaznaczył, iż w dłuższej perspektywie jest niezwykle otwarty na pomoc klubowi – oczywiście pod warunkiem, że ktoś się do niego w tej sprawie odezwie i zaprosi go na profesjonalne rozmowy. – Być może niektórzy byli naiwni i myśleli, że w klubie wszystko dobrze się układa, więc ja nie jestem im do niczego potrzebny. Może też wychodzili z założenia, że jestem zbyt ważny dla kibiców i mogę przyćmić niektóre postacie. Nie wiem, choć prawda jest taka, że kibicom brakuje wyrazistych postaci do identyfikacji – podkreślił.
Kontrakt napastnika z Górnikiem Zabrze obowiązuje do końca czerwca 2025 roku i nie ma powodów, by uważać, że go nie wypełni. Nietrudno jednak dostrzec u niego chęć powrotu do Kolonii w przyszłości. I jeśli degrengolada będzie postępowała, w końcu nawet tak mocno trzymający się swoich stołków ludzie jak Wolf czy Keller, muszą z nich pospadać. A wtedy kto wie – być może pojawi się miejsce dla osób z innym spojrzeniem na przyszłość Koeln i rzeczywiście chcących coś zmienić. Może właśnie dla Podolskiego, który przecież – nawet w Zabrzu – nie jest tylko piłkarzem. Jest rzecz jasna wciąż daleki od brania na swoje barki dużej odpowiedzialności i podejmowania strategicznych decyzji, ale tak ochocze udzielanie się poza boiskiem i nabieranie doświadczenia może działać tylko na jego korzyść.