W ODMĘTACH NIŻSZYCH LIG
Przez długie lata Radomiak był definicją klubu-windy. Krążył między ligami, wjeżdżając jedno lub dwa piętra wyżej, by po chwili zjechać. I tak przez wiele, wiele lat – jeszcze w 2006 roku grał w ówczesnej drugiej lidze, by dwa lata później rywalizować już w czwartej. Potem znów wspiął się o kilka szczebelków, by zaraz znów ugrzęznąć w odmętach niższych lig. Dla kibiców z Radomia nie było więc niczym nowym, gdy jednego dnia zbierali się na wyjazd do Mszczonowa, by kolejnego planować wycieczkę do Rzeszowa. W 2015 roku – tuż po tym jak po barażach z Wisłą Sandomierz Radomiak awansował do drugiej ligi – wysłano jednak jasny sygnał, mający pokazać, że w przyszłości klub chciałby się wyrwać z przeciętności i liczyć się na piłkarskiej mapie kraju. Wtedy właśnie prezesem został Sławomir Stempniewski, który na powitalnej konferencji zapowiedział, że pragnie nawiązać do lat 80., gdy „Zieloni” zaliczyli nawet epizod w najwyższej klasie rozgrywkowej i generalnie przeżywali najlepsze chwile w historii.
Zespół pomęczył się jednak jeszcze kilka lat w drugoligowym towarzystwie, choć na ławce trenerskiej gościły znane nazwiska jak Werner Liczka czy Robert Podoliński. Upragniony sukces na zaplecze Ekstraklasy dała dopiero w 2019 drużyna Dariusza Banasika, która zresztą dwa lata później wywalczyła kolejny awans. Teraz dobiega powoli końca trzeci z rzędu sezon radomskiej ekipy w elicie i wiele wskazuje na to, że jesienią rozpocznie się czwarty. W międzyczasie klub postawił jednak na dość egzotyczną politykę transferową, którą tej zimy okrasił wypożyczeniem Luki Vuskovicia. Nie byłoby pewnie w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że za rok Chorwat przeniesie się za blisko 15 milionów euro do Tottenhamu.
MOŁDAWSKI DYREKTOR SPORTOWY
Od kilku lat dyrektorem sportowym Radomiaka jest Mołdawianin Oktawian Moraru, którego postać budziła i pewnie wciąż budzi podejrzenia i niepewność. Moraru wytyczył jednak ścieżkę rozwoju – na tle większości klubów Ekstraklasy – dość odbiegającą od normy. Odbiegającą – co nie znaczy że nieskuteczną. Już w pierwszych miesiącach swojej pracy w rozmowie z portalem tvpsport.pl tłumaczył, że „Zieloni” najzwyczajniej w świecie są zbyt biednym klubem, by móc zapełniać jedenastkę wyłącznie polskimi piłkarzami. „Gdybyśmy jednak zaakceptowali pensje, które proponuje Miedź Legnica czy inne kluby Ekstraklasy, to za sześć miesięcy moglibyśmy zamykać drzwi i wykończyć klub” – przyznał wówczas.
To nie wykluczało oczywiście tego, że do Radomia nie będą trafiali rodzimi zawodnicy, bo przez te wszystkie lata w Ekstraklasie stanowili oni niezmiennie mniej więcej połowę wyjściowego składu. Poza tym drużyna uzupełniana była jednak na ogół Portugalczykami lub Brazylijczykami, którzy albo mieli w swoim CV ciekawe kluby i znaleźli się na zakręcie kariery, albo byli dopiero na jej początku i szukali miejsca, by się ograć i wypromować.
PROMOCJA MAURIDESA
Na przestrzeni tych wszystkich lat zdarzały się Radomiakowi egzotyczne strzały spektakularne, ale i totalne pudła. W 2020 roku do klubu przeniósł się choćby Raphael Rossi. Zmieniają się od tamtego czasu jego partnerzy w centrum defensywy, ale on pozostaje nienaruszalny. 33-latek do Radomia trafił po latach spędzonych w Anglii (Swindon Town), Portugalii (Boavista) oraz Szwajcarii (Sion). W tamtej chwili nie miał jednak zbyt wielu propozycji, bo wracał dopiero do gry po poważnej kontuzji, ale w barwach „Zielonych” odbudował się błyskawicznie i był jednym z filarów drużyny, która wywalczyła awans. W sezonie 2020/21 RKS przeprowadził jednak kilka innych nieudanych ruchów – w pamięci kibiców w żaden sposób nie zdołali się zapisać choćby Amancio Fortes, Muhammad Cande czy Alain Richard Ebwelle. Udało się za to podpisać kontrakt z Filipe Nascimento, wychowankiem Benfiki łapiącym jednak doświadczenie w seniorskiej piłce głównie w Rumunii i Bułgarii. On zresztą – podobnie jak Rossi – błyskawicznie wpasował się do drużyny, stając się dyrygentem w drugiej linii i na zapleczu Ekstraklasy, i już w samej Ekstraklasie. Teraz 29-latek reprezentuje barwy Górnika Zabrze.
Rok później w Radomiu wylądował kolejny zaciąg zawodników, których łączył jeden wspólny mianownik – wszyscy sprawnie operowali językiem portugalskim. Jedni jako rodowici Portugalczycy (Tiago Matos, Goncalo Silva, Luis Machado), inni jako Brazylijczycy (Luizao, Rhuan, Jo Santos, Maurides). I w przypadku tego okienka znów proporcje można podzielić mniej więcej na pół. Najlepszy biznes klub zrobił na Mauridesu, który – podobnie jak reszta – przyszedł za darmo, ale jego za to udało się szybko spieniężyć, sprzedając do niemieckiego St. Pauli za mniej więcej pół miliona euro. Matos rozegrał do dziś w zielono-białych barwach blisko 30 spotkań, Luizao niespełna 50 spotkań, Machado ponad 80, reszta z kolei przemknęła przez radomską ziemię z prędkością światła i szybko opuściła zespół.
ZESPÓŁ W POŁOWIE ZAGRANICZNY
W sezonie 2022/23 dyrektor Moraru ściągał oczywiście głównie piłkarzy z kartą na ręku – takich jak Lisandro Semedo, Roberto Alves, Pedro Justiniano, Francisco Ramos i Mike Cestor. Dokonał też jednak transferu gotówkowego w osobie Leonardo Rochy. Tamto okienko zdecydowanie można uznać za całkiem udane, bo Semedo do dziś jest na ogół pierwszym wyborem trenerów, Alves – przed złapaniem kontuzji – był ważnym ogniwem drugiej linii, Cestor jest rezerwową opcją w defensywie, a Ramos miał udane wejście do drużyny, przerwane niestety przez fatalny uraz w meczu z Cracovią. Szybko golami z Ekstraklasą przywitał się Rocha, który w debiutanckiej rundzie trafił 6 razy w 13 meczach. Wkrótce stracił jednak miejsce w składzie, bowiem znakomitą skutecznością w kolejnym sezonie wykazywał się ściągnięty po nim – rzecz jasna z Portugalii – Pedro Henrique. Brazylijczyk w ciągu pół roku zdążył zdobyć 8 bramek i dorzucić do tego 4 asysty, co zaowocowało sprzedaniem go za niecały milion do Chin.
Razem z Henrique do klubu trafili też Edi Semedo (sprzedany już gotówkowo do Arisu Limassol) i Helder Sa (transfer kompletnie nieudany). W trakcie przerwy zimowej z kolei kadrę poszerzono o Vagnera, Joao Peglowa, Guilherme Zimovskiego i Jardela, a więc piłkarzy których trudno tak wcześnie oceniać.
Mimo tak licznych transferów piłkarzy zagranicznych Radomiakowi daleko do walki o miano najbardziej niepolskiej drużyny w Ekstraklasie. W tym rankingu zdecydowanym liderem jest Raków Częstochowa, w którym udział w grze obcokrajowców wynosi 77 procent (dane wg Transfermarkta). Dalej jest z kolei Pogoń Szczecin (69), Lech Poznań (62), Jagiellonia (60), Cracovia (59), Legia Warszawa (58) i Korona Kielce (58). W zespole „Zielonych” wskaźnik ten trzyma się na poziomie 57 procent.
CHORWACKI WONDERKID
Na ogół więc Radomiak na ściąganiu nieznanych wcześniej piłkarzy z Portugalii lub Brazylii wychodził dotychczas dobrze. Część przebiła się do zespołu i stała się jego ważnym ogniwem, niektórych udało się nawet szybko spieniężyć, zdarzyli się też tacy, którzy sobie nie poradzili. Ryzyko wydaje się być jednak warte podjęcia, skoro – jak utrzymuje dyrektor sportowy klubu – pensje płacone takim graczom są niższe od tych, których oczekiwaliby ściągani z Ekstraklasy Polacy. Być może jednak w ostatnich miesiącach klub postawił sobie kolejny cel, którego uosobieniem jest wypożyczenie Vuskovicia. 17-letni już (już, bo przychodził jako 16-latek) Chorwat trafił do Radomia z Hajduka Split. To jednak o tyle zaskakujący ruch – zawodnika, nie klubu – że przecież za rok młody obrońca zostanie piłkarzem Tottenhamu, który za blisko 15 milionów „zaklepał” już sobie jego usługi we wrześniu ubiegłego roku.
Ruch związany z przeprowadzką nastolatka do Polski mógł oczywiście dziwić, ale gdyby tak się poważniej zastanowić – wydawał się dość logiczny. W Hajduku zawodnik nie mógł liczyć na regularne występy, w Radomiu może. To dla niego pierwszy taki okres w karierze, gdy regularnie może grywać w seniorskiej piłce i jak na razie wygląda na tle starszych rywali bardzo dobrze. Wprawdzie w ostatnim meczu z ŁKS-em Kay Tejan dał mu brutalną lekcję futbolu, ale w pozostałych meczach – nawet tych wysoko przegranych – chorwacki „wonderkid” się wyróżniał. Radomiakowi będzie pewnie trudno utrzymać go w drużynie na dłużej i w lecie jego otoczenie znajdzie mu inną stację przejściową, ale być może uda się „Zielonym” utopić w świadomości innych agentów. Dla ligowego średniaka jest to furtka do przypięcia łatki inkubatora dla młodych i zdolnych zawodników, co w przyszłości może zaowocować kolejnymi takimi ruchami.