Wszędzie i nigdzie
Takie spotkania kibice Liverpoolu widzieli już w tym sezonie wiele razy, choć rzadko przybierały one aż taką skalę. The Reds oddali w czwartkowy wieczór z Atalantą 19 strzałów przy 11 próbach rywali, byli przy piłce przez 70% czasu, zaliczyli ponad 50 kontaktów z piłką w polu karnym Atalanty, podczas gdy ekipa Gian Piero Gasperiniego miała ich w szesnastce Liverpoolu dwa razy mniej. Mimo tego angielska ekipa przegrała 0:3.
To był dopiero drugi mecz zespołu Jürgena Kloppa bez gola w tym sezonie, licząc wszystkie rozgrywki. To także ich pierwsza porażka na Anfield od 21 lutego 2023 roku (2:5 z Realem Madryt w 1/8 finału Ligi Mistrzów). Ale, co chyba najważniejsze w szerszej perspektywie, to kolejne spotkanie, które pokazuje, z czym Liverpool ma w tym sezonie największe problemy.
Oczywiście – przynajmniej dwa gole Atalanty były do uniknięcia. Caoimhin Kelleher powinien spokojnie wybronić sytuację na 1:0, a przy bramce na 3:0 pozwolił Mario Pasaliciowi na dobitkę w łatwej sytuacji. Zanim jednak irlandzi bramkarz to zrobił, Dominik Szoboszlai w prosty sposób stracił piłkę na własnej połowie i napędził kontrę Atalanty, a i przy golu na 2:0 obrona całkowicie zaspała. Nic dziwnego, że po meczu Klopp nie krył irytacji.
– Mój Boże, to był strasznie zły występ. Kompletnie straciliśmy koncepcję. Byliśmy jednocześnie wszędzie i nigdzie – narzekał Niemiec. To tym bardziej trafne słowa, że o ile wcześniej wiele razy po stracie gola jego zawodnicy zachowywali spokój i odrabiali straty, tak z Atalantą kolejny raz w ostatnim czasie ich gra stawała się chaotyczna i widać było pośpiech.
Strzały ślepakami
Tego meczu nie można jednak sprowadzić tylko do dekoncentracji i błędów w obronie. A może bardziej – błędy nie zaważyłyby na wyniku aż tak bardzo, gdyby The Reds byli skuteczniejsi. Często mają mnóstwo okazji do zdobycia bramki, ale na końcu zawsze im czegoś brakuje.
Licząc cztery ostatnie mecze, The Reds oddali 106 strzałów, a piłka wpadła do siatki po siedmiu z nich. To daje skuteczność rzędu 6,6%. Przecież tylko w dwóch ligowych meczach z Manchesterem United mieli w sumie 62 prób na bramkę Andre Onany, a gole strzelali tylko na Old Trafford i to pierwszą po rzucie rożnym, a drugą po rzucie karnym. Sami byli sobie winni, że do przerwy nie prowadzili wyżej, bo gdy na początku błąd Jarella Quansaha wykorzystał Bruno Fernandes, lobując Kellehera z połowy boiska, nagle zrobiło się nerwowo. Za chwilę po cudownym trafieniu Kobbiego Mainoo trzeba było odrabiać straty. I choć Liverpool znów to zrobił i zdobył w tym sezonie aż 27 punktów z pozycji przegrywającego – najwięcej w Premier League – to prosił się o kłopoty od dłuższego czasu.
Na tle rywali w walce o mistrzostwo Anglii The Reds odstają pod względem skuteczności. Owszem, zdobyli w lidze 72 bramki w i więcej ma ich tylko Arsenal, są liderem pod względem współczynnika „expected goals” i mają najwięcej strzałów, jednak już zamienianie okazji na gole idzie im najgorzej. Ekipa Mikela Artety zdobywa bramki po 14,5% strzałów, co daje jej trzecie miejsce w Premier League. Manchester City ma skuteczność na poziomie 12,7% i jest pod tym względem szósty. Liverpool przekłada na gole tylko 11% prób, co daje mu wynik w środku stawki Premier League – gorszy m.in. od beniaminków z Luton czy Sheffield United. Do tego najczęściej, bo aż 20 razy, obijali słupki i poprzeczki. Co jednak istotne, nigdy nie było mistrza Anglii, który pod kątem skuteczności byłby poza czołową piątką w lidze, a w ostatnich 10 latach tylko raz był to ktoś spoza najlepszej trójki pod względem zamieniania szans na gole. Na tym tle Liverpool byłby ewenementem.
W poszukiwaniu snajpera
The Reds z jednej strony mają pięciu klasowych graczy ofensywnych, a z drugiej przy każdym z nich jest jakieś „ale”. Mohamed Salah pod względem skuteczności nieco się poprawił w porównaniu do poprzedniego sezonu, jednak w ostatnich czterech spotkaniach oddał 23 strzały i zdobył dwie bramki, z czego jedną z karnego na Old Trafford. Darwin Nunez w Premier League miał łącznie 100 prób, co czyni go liderem, i strzelił 11 goli, więc wyprzedza go 11 innych graczy.
Skuteczność Luisa Diaza jest podobna (osiem goli z 80 strzałów), choć on i tak poprawił liczby w ostatnim czasie. Cody Gakpo też nie jest graczem regularnym i na tle kolegów wybija się Diogo Jota z rewelacyjną skutecznością na poziomie 31%. Rzecz jednak w tym, że Portugalczyk dopiero wrócił po ponad dwóch miesiącach leczenia kontuzji kolana, a wcześniej opuścił prawie cały grudzień przez uraz uda.
Mimo tego powrót Joty do zdrowia daje największą nadzieję na poprawę. Ponownie trenuje też Trent Alexander-Arnold i drużynie przyda się jego kreatywność, a powoli do gry szykowany jest też Alisson, który raczej nie popełniłby podobnych błędów co Kelleher. Liverpool na finiszu może dzięki temu zyskać, aczkolwiek Klopp wie, że nie może wrzucić tych graczy od razu na głęboką wodę. – Timing ich powrotu jest idealny, bo w końcówce sezonu czuć już duże zmęczenie. To jedni z naszych najważniejszych piłkarzy, jednak muszę postępować z nimi ostrożnie – przekonywał niemiecki menedżer.
Czy stać ich na kolejny comeback?
Liverpool w tym sezonie wiele razy odrabiał straty, robił to na dystansie jednego spotkania, choć to też znamienne, że w Premier League musiał robić to piętnastokrotnie. Dla porównana – Arsenal jako pierwszy tracił gola w lidze tylko sześć razy, a Manchester City jedenaście. To pokazuje, że The Reds mają wielki charakter i umiejętności, ale zbyt często muszą bohatersko radzić sobie z problemami, które sami tworzą. Kiedy na finiszu męczących rozgrywek dochodzi do tego presja, pojawiają się błędy i nieskuteczność, a więc najgorsza możliwa mieszanka.
W Bergamo sytuacja będzie dużo trudniejsza. Na odwrócenie wyniku będzie co najmniej 90 minut, ale trzeba odrobić aż trzy gole straty. Piłkarze Liverpoolu wiele razy mówili w ostatnich miesiącach, że chcą dla Kloppa zdobyć Ligę Europy, a więc jedyne trofeum, jakiego 56-latek jeszcze z tym klubem nie zdobył. Dla niego mecz z Atalantą mógł być ostatnim spotkaniem na Anfield w europejskich pucharach i jeśli ma dostać kolejne w półfinale, to jego zawodnicy muszą zagrać tak, jak chociażby w pamiętnym rewanżu z Barceloną w Lidze Mistrzów wiosną 2019 roku. Bez lepiej nastawionych celowników trudno jednak o tym marzyć, a i walka o tytuł w Premier League staje się jeszcze trudniejsza.