Miłość lokalnej społeczności
Odchodzący z Lecha Poznań zawodnik będzie trzecim polskim graczem w historii apulijskiego klubu. Wcześniej występowali tam tylko Mariusz Stępiński – w sezonie 2020/2021 w Serie B – a także Marcin Listkowski. Ten drugi w latach 2020-2022 dostawał szansę w drużynie, ale potem musiał zacząć szukać szans po wypożyczeniach.
Jeżeli chodzi o występy w Serie A, to sześć epizodów Listkowskiego – opiewających łącznie na 80 minut – zdecydowanie nie powala. Marchwiński może zatem stać się pierwszym Polakiem, który z mocnej strony pokaże się w najwyższej lidze włoskiej właśnie w Lecce.
Chociaż to klub z nieco ponad 80-tysięcznego miasteczka i zdecydowanie w cieniu najpotężniejszego sąsiada w regionie, Bari, to „Marchewa” z pewnością nie trafia w byle jakie okolice. Turystycznie to raz, ale przede wszystkim w kwestii podejścia do klubu.
Na poprzedni sezon Lecce sprzedało ponad 21 tysięcy karnetów, co uplasowało je na siódmym miejscu pod tym względem w całej Italii. Pomijając kluby z największych miast i zwykle walczących o czołowe lokaty – Inter, Milan, Romę, Lazio i Napoli – więcej chętnych na stałe wejściówki znalazło się jedynie w gronie fanów Genoi.
A jeśli dodamy do tego fakt, że Stadio Via del Mare, na którym Apulijczycy rozgrywają swoje spotkania, przyjmuje zwykle niespełna 29 tysięcy kibiców (choć oficjalne dane mówią o pojemności przekraczającej 31 tysięcy), to mamy obraz prawdziwej miłości lokalnych fanów do swojej drużyny. Niemal wszystkie miejsca na stadionie wypełniają się karnetowiczami. Średnia frekwencja jest bardzo zbliżona do tej na meczach Lecha i opiewa na około 25 tysięcy, choć sam obiekt oczywiście nieporównywalnie słabszy przy tym ze stolicy Wielkopolski.
Droga do gwiazd
A takie wsparcie na pewno jest potrzebne klubowi, który jest skazany na walkę o utrzymanie. W składzie Lecce nie ma wielkich gwiazd, Apulijczycy nie są też w stanie zapłacić ogromnych pieniędzy. Nie oznacza to jednak, że w swojej historii nie przyciągnęli graczy o uznanych nazwiskach bądź takich, którzy wielką karierę zrobili później, ale pierwsze kroki stawiali właśnie w „obcasie” włoskiego buta, bo tak ulokowana jest ta miejscowość jeśli spojrzymy na mapę.
Juan Cuadrado, Luis Muriel czy Mirko Vucinić zaczynali pisać swoją bogatą historię w Serie A właśnie jako zawodnicy Lecce. Całkiem niedawno, bo w sezonie 2022/2023, jako ówczesny beniaminek zespół z Apulii ściągnął do siebie na wypożyczenie Samuela Umtitiego z Barcelony. Próbujący odbudować swoją formę sportową Francuz aż popłakał się z gorącego przywitania i miłości, jaką obdarzyli go fani.
Ale południowcy potrafili zarobić na swoim zawodniku wielkie pieniądze także całkiem niedawno. W zeszłym roku za 19,5 mln euro sprzedali do Sportingu duńskiego pomocnika Mortena Hjulmanda, który występował w ich barwach przez dwa i pół roku. Piłkarz ze Skandynawii w Lizbonie odnalazł się doskonale i dwukrotnie zwiększył swoją wartość – według portalu Transfermarkt obecnie należy szacować ją już na 40 milionów euro.
Z Duńczykiem wiąże się także pewna ciekawa historia, która dla Marchwińskiego może stanowić przestrogę jeżeli zdecyduje się zamieszkać w historycznym centrum Lecce. Podczas ubiegłorocznej sesji Rady Miasta ujawniono, że Hjulmand zalega miejskiemu budżetowi za… 80 mandatów drogowych! Dodatkowo został zobowiązany do opłacenia wszelkich kosztów sądowych.
Wszystko przez to, że z racji mieszkania w sercu miasta codziennie przekraczał strefę zakazu wjazdu, a nie wyrobił sobie stosownych pozwoleń. Ten brak roztargnienia pomocnika zapewne słono kosztował, choć konkretnych kwot nie ujawniono…
Powalczą o utrzymanie
No dobrze – słówko także o aktualnym zespole i trenerze. Luca Gotti, doświadczony 56-letni Włoch, który wcześniej pracował w Udinese czy Spezii, przejął drużynę pod koniec zeszłego sezonu i poprowadził ją do utrzymania. Decydował się na różne systemy, ale przeważało klasyczne 4-4-2 i 4-2-3-1. Jeżeli pomysły te zostaną podtrzymane, Marchwińskiemu nie powinno zabraknąć przestrzeni, by spróbować przedrzeć się do składu – czy to na skrzydle, czy jako zawodnik podwieszony za plecami napastnika.
Jeśli zaufać wycenom Transfermarkt, Marchwiński z miejsca trafi do czołówki piłkarzy Lecce pod względem wartości. Przy Polaku przypisana jest kwota 6 milionów euro – na wyższe mogą liczyć tylko lewy obrońca Patrick Dorgu (12 milionów euro) oraz prawy defensor Valentin Gendrey (6 milionów euro).
Inny fakt stanowi jednak, że Polak trafia do drużyny, która w zeszłym sezonie dysponowała drugim najsłabszym atakiem w Serie A. Apulijczycy zdobyli raptem 32 bramki, czyli tyle co ostatnia w tabeli Salernitana i więcej tylko od Empoli, które rzutem na taśmę wywalczyło utrzymanie – Toskańczycy trafili 29 razy.
Z jednej strony „Marchewa” może zatem nadać swojej drużynie kolorytu w ataku, z drugiej jednak trzeba mieć na uwadze, że nie trafia w szeregi zespołu o ofensywnym polocie. No chyba, że coś w tym aspekcie drgnie i ulegnie zmianie po letniej przerwie między sezonami…
Drużynowo cel jest jasno określony – wywalczyć utrzymanie w Serie A. Indywidualnie Polak też na pewno ma swoje określone ambicje, bo trafia do ekipy, w której nie trzeba uczynić specjalnie dużo, aby wybić się ponad przeciętność i zwrócić zainteresowanie. W zeszłym sezonie najwięcej szumu zrobił czarnogórski napastnik Nikola Krstović, któremu bilans siedmiu bramek i dwóch asyst w lidze pozwolił, aby jego nazwisko przewijało się w mniej lub bardziej poważnych plotkach łączących z transferem do którejś czołowych włoskich drużyn.
W zeszłym sezonie w lidze włoskiej mieliśmy tylko trzynaście „polskich” bramek – po cztery Arkadiusza Milika i Szymona Żurkowskiego, trzy Piotra Zielińskiego i dwie Karola Świderskiego. Marchwiński musi być nadzieją na wzrost tej liczby, nawet jeśli jego zespół prawdopodobnie będzie pałętał się w dole tabeli, a on sam po raz pierwszy próbuje swoich sił za granicą.
Sam start nowego sezonu dla Apulijczyków wygląda na idealny, aby nowy nabytek z Polski poczuł klimat Serie A. Najpierw Atalanta Bergamo u siebie, potem wyjazdowy mecz w Mediolanie z mistrzem Włoch, Interem.
Gdzie powiedzieć Włochom „jestem” w sposób bardziej wyraźny niż na San Siro?