HomePiłka nożnaWystarczyła jedna decyzja. Dlaczego Niemcy przestali lubić Kloppa?

Wystarczyła jedna decyzja. Dlaczego Niemcy przestali lubić Kloppa?

Źródło: Kanał Sportowy

Aktualizacja:

Choć mówi się, że żadna praca nie hańbi, to w Niemczech chętnie dopisaliby drugą część tego powiedzenia – może i nie hańbi, ale dopóki nie pracujesz dla piłkarskiego oddziału Red Bulla. Juergen Klopp, podjęciem się nowych wyzwań, zaprzepaścił więc ogromną sympatię kibiców.

Juergen Klopp

PA Images / Alamy

Klopp cieszył się powszechną sympatią

Kiedy w lutym 2001 roku Christian Heidel, menedżer 2-ligowego FSV Mainz, zaproponował posadę trenera 33-letniemu wówczas Kloppowi, wielu łapało się za głowy. Dziwił się zresztą sam zainteresowany, który przecież jeszcze kilka dni wcześniej rozegrał blisko 70 minut w starciu z Greuther Fuerth, by za chwilę szykować swoich kolegów do rywalizacji z MSV Duisburg. Pociągający jednak za sznurki w klubie z Nadrenii-Palatynatu dyrektor dostrzegł w tym dość przeciętnym obrońcy cechy, które miały mu pozwolić świetnie sobie radzić nie w bieganiu między pachołkami, a w ustawianiu ich na boisku. Spodziewał się pewnie, że może odkryć w ten sposób trenerski talent, ale nie zakładał, że jego nieoczywisty pomysł może tak bardzo wpłynąć na losy niemieckiego futbolu. Ta decyzja ukształtowała jednak tamtejszy futbol na długie, długie lata. Klopp bowiem najpierw przez kilka lat popracował w Mainz, potem odbudował potęgę Borussii Dortmund, by później zrobić to samo z Liverpoolem.

Osiąganie sukcesów z kolejnymi zespołami to jedno, natomiast drugie – może nawet trudniejsze – zbudowanie wśród kibiców takiej sympatii i szacunku. I nie chodzi tu tylko o fanów kóregoś z prowadzonych przez niego klubów, w Niemczech uwielbiali go niemal wszyscy. I ci, którym jako szkoleniowiec dostarczał futbolowych wrażeń i niezapomnianych emocji, ale też inni – złoszczący się po porażkach z jego drużynami, w trakcie meczu z irytacją spoglądający na zaciśnięte z radości zęby i uniesioną pięść trenera. Choć jako szkoleniowiec napisał w Bundeslidze przede wszystkim piękną kartę historii Borussii, stawiając się wielkiemu Bayernowi Monachium, depcząc mu po odciskach i pozbawiając wielu tytułów, cieszył się uznaniem nie tylko na Signal-Iduna Park. Tam go kochali, a w innych rejonach kraju szanowali i cenili – co wbrew pozorom nie jest takie łatwe do osiągnięcia.

Klopp stał się więc w Niemczech postacią kultową. Kiedy zimą ogłosił niespodziewanie, że wraz z końcem sezonu opuści Liverpool, bo po prostu jest już wyzuty z energii i brakuje mu motywacji do dalszej pracy, w jego ojczyźnie zaczęto kreślić różne wizje. Kibice BVB liczyli na to, że może znów wróci tam, skąd wypłynął na szerokie wody, fani Bayernu marzyli o tym, by zastąpił Thomasa Tuchela, a reszta – która miała świadomość, że do ich klubu 57-latek po prostu nie trafi – chciała go zobaczyć w roli selekcjonera. Od dawna wydawał się na to stanowisko idealnym kandydatem, bo stając przy linii, gwarantował nie tylko dobre wyniki i atrakcyjną grę, ale też na nowo rozkręcenie mody na reprezentację i rozpalenie emocjonalnej iskry. Trzymał się jednak wiernie swojej zapowiedzi, szybko ucinając spekulacje na temat powrotu do pracy, a samemu Euro 2024 obserwując przede wszystkim ze swojej luksusowej willi na Majorce.

Znienawidzony jak Red Bull

Jak grom z jasnego nieba spadła więc w środowy poranek informacja o tym, że wprawdzie Klopp wkrótce wróci do pracy, ale nie na ławkę trenerską. 1 stycznia obejmie bowiem dowodzenie w piłkarskiej komórce Red Bulla, będąc odpowiedzialnym za rozwój wszystkich jej grup. Ma więc spinać współpracę ekip z Lipska, Salzburga czy Nowego Jorku, koordynować ją, doradzać w zakresie wyboru trenerów i dokonywanych transferów, planować ścieżkę rozwoju. Stanie się najważniejszą osobą w tej ogromnej międzynarodowej firmie, która na drugi plan zepchnie pełniącego dotychczas tę rolę Mario Gomeza. I w sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, bo w końcu wydaje się to być fajną alternatywą dla stresującej i wymagającej pracy szkoleniowca. Nie trzeba być w ciągłych rozjazdach, nie podlega się takiej presji, a jednocześnie nie gnuśnieje się w czterech ścianach i wciąż można być w jakiś sposób pod prądem. Jest tylko jedno „ale”. I to bardzo poważne.

57-latek dołączył bowiem do projektu w Niemczech – nie trzeba się nawet gryźć w język – znienawidzonego. W galopującej w stronie coraz większej komercjalizacji piłki RB jest przewodnikiem. Wprawdzie oddział w Lipsku gra w Bundeslidze od wielu lat i poniekąd wszyscy już przyzwyczaili się do jego obecności wśród czołowych drużyn, to w pełni nikt tej obecności nie zaakceptował. Kibice – od północy po południe – wciąż regularnie protestują przeciwko istnieniu RBL, wykorzystują każdą okazję do wytknięcia zbyt krótkiej historii zespołu, nie stronią od obraźliwych okrzyków, transparentów, a nawet sabotowania meczów towarzyskich z ekipą z Saksonii. Dość powiedzieć, że nawet niektóre kluby na swoich oficjalnych kanałach w sieci dają wyraz pogardzie wobec tej drużyny, nie używając jej herbu, a jedynie wpisując nazwę lub czasem nawet zastępując ją gwiazdkami – jak gdyby było to ocenzurowanym przekleństwem.

Klopp z kolei był od początku kariery trenerskiej interpretowany jako jeden z ostatnich bastionów prawdziwej piłki. Był traktowany jako jeden z nich, z kibiców, uosobienie definicji „against modern football”. Prowadził tradycyjne kluby, odnosił z nimi sukcesy, zawsze identyfikował się z fanami i podstawowymi wartościami w tym świecie. Poza tym był po prostu ludzki – może i zarobił miliony, osiągnął wiele i ma wypasioną chatę w Hiszpanii, ale jak trzeba było z kibicami napić się piwa i pośpiewać, to nie miał z tym żadnego problemu. Dlatego też cieszył się tak wielkim szacunkiem i sympatią w ojczyźnie.

Furtka do kadry

Dołączając do stajni Red Bulla, stracił jednak momentalnie całą tę życzliwość i przychylność. Pewnie wciąż będzie miał trochę fanów, ale jednak lwia część tych dotychczasowych będzie patrzyła na niego zupełnie inaczej. Wystarczy choćby przejrzeć komentarze, które zasypały niemieckie portale społecznościowe po ogłoszeniu jego nominacji na szefa piłkarskiego oddziału RB. Patetyczne określenia o „upadku niemieckiego futbolu” czy „śmierci piłkarskiego romantyzmu” są tak powszechne, że można je liczyć w tysiącach.

Z zewnątrz trudno pewnie zrozumieć aż tak skrajne reakcje niemieckich kibiców, ale trzeba jednak wziąć pod uwagę, jak konserwatywna jest tamtejsza publika. Za najwyższe wartości uznaje się bowiem to, by w sobotę o 15:30 iść na stadion, wypić piwo, zjeść kiełbasę i podopingować. Nie ma za to przyzwolenia na ingerencję w futbol z zewnątrz, na inwestorów, dopasowywanie się do zagranicznych rynków, grzebanie w kalendarzu czy istnienie klubów bez bogatej historii, napompowanych pieniędzmi bogatego konsorcjum. Dlatego tak bardzo za naszą zachodnią granicą gardzi się Hoffenheim czy Lipskiem. Tym pierwszym trochę mniej, bo to jednak klub istniejący od ponad stu lat, który po prostu dzięki inwestycjom Dietmara Hoppa wygrzebał się z niższych lig i dziś gra w Bundeslidze. RBL jest z kolei traktowane jako uosobienie wszelkiego zła, skomercjalizowany i sztuczny twór, który szkodzi niemieckiej piłce, a do futbolu dostał się kuchennymi drzwiami, wykupując licencję innego klubu. Klopp – stając się jego twarzą – będzie teraz traktowany tak samo.

A co ten ruch oznacza dla kariery samego Kloppa? Być może jest po prostu ciepłą posadką za dobre pieniądze, która pozwoli odpocząć od życia w codziennej presji, ale jednak nie wyłączy go całkowicie z futbolu i zapewni stały dopływ pieniędzy na konto. Według niemieckich mediów w kontrakcie, który wejdzie w życie wraz z początkiem stycznia, jest zawarta klauzula, która pozwoli opuścić mu struktury Red Bulla, gdyby na stole pojawiła się oferta z niemieckiej federacji dotycząca prowadzenia tamtejszej reprezentacji. 57-latek pozostawia więc sobie furtkę otwartą i daje tym samym sygnał, że gdyby po mundialu w USA, na którym niemal na pewno kadrę poprowadzi Julian Nagelsmann, ktoś życzyłby sobie zobaczenia go na stanowisku selekcjonera, on chętnie by tę propozycję zaakceptował.

Ale trudno wykluczyć też inne opcje. Być może to dopiero początek wieloletniej i jeszcze intensywniejszej współpracy z koncernem spod znaku dwóch zderzających się byków. Można sobie spokojnie wyobrazić, że za jakiś czas szefowie RB zdecydują się rzucić wyzwanie Bayernowi i zamarzą sobie, by ekipa z Lipska grała w tej samej lidze finansowej i piłkarskiej co bawarski hegemon. Choć już teraz kurek pieniędzy płynących do stolicy Saksonii jest odkręcony, to może odkręcą go jeszcze śmielej, podwoją wydatki na klub, zaczną ściągać nie tylko utalentowanych piłkarzy do promocji, ale też gotowe produkty, mające walczyć o mistrzostwo kraju. I może uznają wtedy, że najlepszym trenerem dla tego zespołu byłby ten, który już będzie pod ręką – a więc Klopp. Trudno sobie to zwizualizować? Może i tak. Ale jeszcze wczoraj trudno byłoby sobie wyobrazić, by Juergen miał za moment zachęcać piłkarzy, by trafili do Lipska a nie Dortmundu…

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

McGregor skomentował wyrok sądu! Podejmie jasne kroki
Conor McGregor usłyszał wyrok! Szybko opuścił sąd [WIDEO]
Bombardier wraca do Polski! Zawalczy na gołe pięści
Bartosiński przemówił po porażce z Chalidowem (WIDEO)
Juras docenił Quebonafide i… nawiązał do rapera z USA
Soldić ponownie zawalczy na KSW? Lewandowski podał warunek
Zawodnik UFC dostał propozycję od KSW, ale wybrał… FAME MMA. Teraz się tłumaczy
Denis Labryga wraca do klatki MMA. Przed nim prawdziwe sportowe wyzwanie
Rysiewski o reakcji Bartosińskiego po przegranej z Chalidowem. Musiał mu to wyjaśnić
To może być następny rywal Mameda Chalidowa! Hit marketingowy i sportowy