Brawurowy początek
Przywykliśmy do tego, że jeżeli polski piłkarz wyjeżdża za granicę, to potrzebuje sporo czasu, by zaaklimatyzować się w nowym miejscu. I nie ma w tym nic złego, bo w końcu w nowym kraju należy przyswoić sobie język, poznać zwyczaje, kulturę, nauczyć się żyć z dala od domu rodzinnego i przede wszystkim przetrawić jakoś zderzenie z innym poziomem piłkarskim. Z piłką przy nodze ma się mniej czasu na reakcje, rywale są jacyś tacy silniejsi i szybsi, do tego dochodzą też zazwyczaj duże wymagania na płaszczyźnie taktycznej. Tym bardziej można było więc być urzeczonym zaradnością Kamińskiego. Skrzydłowy w lipcu wyjechał z Poznania do Wolfsburga, a już w sierpniu łapał pierwsze minuty na niemieckich boiskach. Wprawdzie Niko Kovac utyskiwał na braki językowe czy złe nawyki boiskowe, które chciał u „Kamyka” wyplenić, ale jednak regularnie dawał mu szanse. W październiku piłkarz wrzucił więc wyższy bieg i właściwie do końca sezonu był ważnym elementem zespołu.
Grywał w tamtej drużynie przede wszystkim na lewej stronie – jako skrzydłowy lub wahadłowy – ale chorwacki szkoleniowiec nie bał się też przerzucać go w inne rejony boiska. Na ogół wystawiał więc Kamińskiego w wyjściowej jedenastce i nawet jeżeli dokonywał w meczu pięciu zmian, to – zwłaszcza w rundzie wiosennej – niechętnie ściągał Polaka z placu. Doszło więc nawet do tego, że wolał załatać nim prawą stronę obtony, byle tylko mieć go ciągle na boisku. Nic zresztą dziwnego, skoro Kovacowi tak bardzo zależy zawsze na tym, by piłkarze byli zdyscyplinowani taktycznie, dużo biegali i udzielali się w defensywie. Wychowanek Lecha w ten schemat wpisywał się idealnie, a debiutancki sezon w Bundeslidze pomógł mu w dużej mierze rozwinąć się właśnie w grze obronnej – choć i w ataku było przyzwoicie, czego dowodem cztery gole i trzy asysty.
Zimowe nadzieje
W drugi sezon w Wolfsburgu wchodził więc z wielkimi nadziejami i ogromnym apetytem, choć delikatny niepokój mogło wywołać to, co działo się latem. „Wilki”, które w ostatniej kolejce poprzedniej edycji rozgrywek sensacyjnie przegrały walkę o europejskie puchary, postanowiły bowiem mocno dopakować kadrę. By zminimalizować ryzyko kolejnej wtopy nakupowały więc piłkarzy za ponad 70 milionów euro, w dużej mierze wzmacniając również boki. Ściągnięto więc Kamińskiemu kilku zawodników do rywalizacji – Tiago Tomasa ze Sportingu, Vaclava Cerny’ego z Twente czy Rogerio z Sassuolo. Jasnym więc stało się, że o utrzymanie miejsca w składzie będzie piekielnie trudno, ale jednak można było zakładać, iż „Kamyk” ma w tej rywalizacji mocne argumenty.
Ze złudzeń odarły Polaka już pierwsze tygodnie tego sezonu. W pierwszych dziesięciu kolejkach skrzydłowy spędził na placu tylko 89 minut, nie strzelając przy tym ani jednego gola i nie notując asysty. Grali inni, Kuba się przyglądał, a Wolfsburg częściej przegrywał niż wygrywał. Pasmo porażek, tylko sporadycznie przecinanych remisami i zwycięstwami, nie skłaniało jednak Kovaca do wczytania ustawień fabrycznych zespołu. Światełko w tunelu pojawiło się za to u schyłku ubiegłego roku, gdy w klubie dali do zrozumienia, że podczas zimowego obozu w Portugalii postarają się odbudować Polaka, chcąc na nim oprzeć zespół w rundzie wiosennej. I rzeczywiście tamto zgrupowanie było dla niego przełomowe – zwłaszcza że okrasił je bardzo udanym występem w sparingu z Schalke, gdzie był najlepszy na placu. Wiosnę zaczął więc w wyjściowej jedenastce w meczach z Mainz i Heidenheim, lecz niestety swoimi występami nie dał argumentów za tym, by dalej na niego stawiać. Gdy więc po tych dwóch meczach wylądował na ławce, a potem wręcz na trybunach, to nie podniósł się stamtąd aż do zwolnienia Kovaca.
Nowy rozdział
Nie ma oczywiście potrzeby wcielać się w rolę adwokata Kamińskiego i zrzucać winę za jego formę na trenera. Ale prawdą jest jednak, że przez ponad półtora roku pracy w Wolfsburgu chorwacki szkoleniowiec nie zbudował w klubie nic. Ani zespołu, ani nawet pojedynczego zawodnika. Nie da się wskazać żadnego piłkarza, który pod wodzą tego trenera by urósł. Kovac zasłynął notorycznymi rotacjami, żonglowaniem nazwiskami, zmienianiem formacji i zmarnowaniem potencjału mocnej personalnie kadry. Zasłużenie został więc zwolniony i można tylko dziwić się, że nastąpiło to tak późno. Tak czy owak w drużynie jest już nowy trener – to Ralph Hasenhuettl, który w przeszłości prowadził choćby RB Lipsk czy Southampton. Nie można dziś jednoznacznie stwierdzić, czy Kamiński u tego trenera odżyje, czy nie, to po prostu zależne od zbyt wielu czynników. Ale na pewno zmiana trenera jest dla polskiego skrzydłowego informacją dobrą.
Dał się już poznać w klubie jako piłkarz uniwersalny, który może być i skrzydłowym, i wahadłowym. Może nawet bardziej wahadłowym, bo wydaje się, że najlepiej operuje mu się na boisku wtedy, gdy ma do dyspozycji pas startowy w bocznym sektorze i przestrzeń by się rozpędzić. Hasenhuettl nie jest z kolei niewolnikiem jednego systemu, w swoich dotychczasowych klubach potrafił przełączać się między różnymi formacjami, korzystając i z trójki obrońców, i z czwórki.
Jest też jednak Austriak wychowankiem „redbullowej” szkoły trenerskiej, opartej na wysokim pressingu, szybkim odbiorze piłki i permanentnym ruchu swoich zawodników. To dla Kamińskiego informacja dobra, bo jest w końcu piłkarzem mobilnym, dynamicznym i uwielbiającym napędzać akcje. Jeżeli jednak można wskazać jakieś zagrożenia dla jego pozycji w drużynie, to potencjalne ustawienie stosowane czasami przez tego trenera, będące zresztą najjaskrawszym dowodem na to, jakiej filozofii piłkarskiej hołduje. Jego Lipsk grywał bowiem w zakotwiczonym w klubie lata temu przez Ralfa Rangnicka 4-2-2-2, gdzie rzeczywiście trudno byłoby znaleźć miejsce Kamińskiemu, bo to system oparty na grze dwoma „szóstkami” i dwoma „dziesiątkami” za plecami napastników. Wydaje się jednak, że kadra Wolfsburga do tego ustawienia niespecjalnie pasuje, zbyt wielu w niej klasycznych skrzydłowych i potencjalnych wahadłowych. W tym gronie właśnie jest więc Polak ma teraz doskonałą okazję do tego, by przypomnieć sobie, jak to było w Bundeslidze regularnie grać i pokazywać się z naprawdę dobrej strony.