Kiełb był niewygodny dla Korony
Marcin Łataś: Początki niemieckich rządów w Koronie były obiecujące. Zwłaszcza pierwszy sezon był imponujący
Jacek Kiełb: W pierwszym roku wszystko pięknie funkcjonowało, ponieważ w szatni była większość Polaków. Gino Lettieri miał do dyspozycji m.in. mnie, Bartosza Rymaniaka, Radka Dejmka, Mateusza Możdżenia, Bartosza Kwietnia czy Marcina Cebulę. Byli to zawodnicy, którzy utożsamiali się z Koroną. Dołączyli też zagraniczni piłkarze, którzy zaczęli coś tej drużynie dawać i to na początku wyglądało nieźle.
Trener Gino Lettieri potrafił przygotować drużynę?
Jako trener miał bardzo duże pojęcie, ale jako człowiek popełniał dla mnie niezrozumiałe błędy. Potrafiliśmy grać dobre spotkania, jak choćby dwumecz z Wisłą Kraków – W lidze i Pucharze Polski. Wszyscy braliśmy w tym udział, a takich meczów było naprawdę dużo. Wszystko funkcjonowało jak należy, bo byliśmy dobrą drużyną
W pewnym momencie coś się jednak posypało.
Gino Lettieri później odepchnął od siebie drużynę, pozbywając się m.in. mnie. Przytoczę jedną sytuację. Po zwycięstwie z Arką w pierwszym meczu półfinału Pucharu Polski, szykowaliśmy się do rewanżu w Gdyni. Przed wyjazdem Lettieri wziął mnie na rozmowę i spytał, jak ja się czuję. Odpowiedziałem, że dobrze i jedziemy wygrać i awansować do finału. On odparł, że mnie nie zabiera. Dlaczego? Bo wyglądam mu na chorego. Po chwili dodał, że widzi to po moich oczach. Zapytałem go, co właściwie chce mi powiedzieć. Upierał się przy swoim. Stwierdziłem, że nie jestem chory i tego nie rozumiem. Odparł, że chciał mi po prostu powiedzieć, że mnie nie zabiera.
Poleciały mi łzy, ale życzyłem powodzenia. Niedługo później zadzwonił do mnie Bartek Rymaniak z pytaniem, dlaczego nie jadę. Wytłumaczyłem mu całe zajście i co się okazało – Lettieri na analizie powiedział, że sam się do niego zgłosiłem, mówiąc, że nie chcę jechać. Kompletnie tego nie rozumiałem. Ta sytuacja to niby drobnostka, ale chłopaki zaczęli się zastanawiać, co on właściwie ze mną robi.
Stałeś się kozłem ofiarnym?
Wiem, że w niektórych kwestiach mogłem być dla niektórych niewygodny. Wszyscy wiedzieli, że mam dobre relacje z kibicami. Właśnie dlatego się mnie pozbyli.
Korona walczyła ze swoją legendą
Jak wyglądało twoje odejście?
W wieku 29 lat chciałem podpisać kontrakt, który kończyłby się, gdy miałbym 33. Dodałem też, że w międzyczasie będę się kształcił, aby w przyszłości trenować małe dzieciaki. Już wtedy czułem, że mam odpowiednie podejście do najmłodszych, aby ich mobilizować do mocniejszej pracy. Nie dostałem tego kontraktu. Dowiedzieli się o tym kibice, za co im bardzo dziękuję.
Kibice pomogli?
Ówczesne Stowarzyszenie poszło na rozmowę do prezesa. Kibice mi w tym pomagali, jesteście sobie w stanie to wyobrazić? Powiedzieli, że załatwili mi kontrakt na dwa lata. Odpowiedziałem, że jak najbardziej mi to pasuje. Dodałem, iż kwestie finansowe już dogadam sobie z klubem. Wchodzę do gabinetu i dostaję umowę na rok i pieniądze tak małe, żeby mnie tylko zniechęcić, albo nawet zeszmacić.
Później prezes Krzysztof Zając wszystkim oznajmiał, że chcę nie wiadomo jaką pensję. Na początku takie zaproponowałem, ale to nie były najwyższe zarobki w klubie. Dawali większe pieniądze innym zawodnikom, o czym ja doskonale wiedziałem. Skoro ode mnie były tak duże wymagania to moje oczekiwania też były niemałe. Taka były kulisy mojego odejścia. Nie mogłem pozwolić, żeby wycierali sobie Koronę moją osobą. Do tego to wszystko zmierzało. Miałem propozycję z Arki Gdynia, ale wybrałem Bruk-Bet Termalicę Nieciecza. Tam dostałem trzyletni kontrakt i byłem doceniony. W Kielcach potrzebowali swoich ludzi i to było następstwem trzyletniego rozbioru Korony.
Co dokładnie masz na myśli?
Pozbywano się zawodników, którzy utożsamiali się z klubem i chcieli coś tej drużynie dać. W pewnym momencie doszło już do tego, że został z tych ludzi tylko Bartek Rymaniak. Wszyscy się zastanawiali co tak naprawdę się dzieje w Koronie.
Czułem się fatalnie, że z klubu wychodził taki przekaz, iż to ja jestem tym złym. Nie miałem żadnego komina płacowego. Nawet w ostatnim czasie dużo ludzi mi zarzucało ogromne zarobki. Apeluję – nie dajcie się oszukać. Nigdy w życiu nie miałem najwyższego kontraktu w Koronie. Nawet nie byłem w pierwszej trójce, czy piątce najlepiej zarabiających piłkarzy.
Kiełb powinien rozegrać to inaczej
Jak to wszystko znosiłeś?
Zawsze grano mi na emocjach. Gdybym w pewnych kwestiach był bardziej stanowczy, to może by mnie bardziej szanowano. Moja żona mówiła, że za bardzo chciałem dobrze dla tego klubu. Tylko ludzie to doceniają i za to zawsze będę im wdzięczny. Nawet wtedy nie wiadomo było, kto tak naprawdę jest właścicielem.
Początkowo był to Dieter Burdenski, a następnie klub przejęła rodzina Hundsdörferów…
Dlatego to było jedno wielkie zamieszanie. Jeśli na samym początku nie było wiadomo kto tutaj właściwie rządzi, to coś jest ewidentnie nie tak. To doprowadziło do upadku Korony. Kiedy ja wracałem do klubu z Termaliki, wraz z trenerem Bartoszkiem i kilkoma osobami, to już był ratunek. Wtedy właśnie dostałem śmieszne pieniądze, a co ciekawe – połowy zarobków się zrzekłem w związku z pandemią COVID-19. Ja to zrobiłem i nie miałem z tym problemu. O tym nikt nie pamięta. Prosiłem innych zawodników, aby zrobili to samo. Niektórzy nie chcieli tego słuchać i mieli rację. To były ich pieniądze.
Zawsze kierowałem się dobrem Korony. Dużo od tego klubu dostałem, ale też chciałbym aby mnie ludzie zrozumieli, że ja również wiele od siebie dałem. Może powinienem być bardziej stanowczy.
Możesz bez zastanowienia powiedzieć, że to był najgorszy czas w historii Korony?
Korona była na różnych poziomach i zakrętach. Sportowo zaczęło się dobrze, ale skończyło tragicznie, bo jednak spadliśmy z ekstraklasy. To mnie najbardziej przerażało. Tam już nie mieliśmy czego ratować. Przez te ostatnie pół roku szatnia była bardzo mocno podzielona. Nie potrafiłem tego scalić. Miałem też obok siebie Kubę Żubrowskiego, Marcina Cebulę czy Marka Kozioła, ale to jednak się nie udało. Próbowaliśmy, ale gdybyśmy się wtedy utrzymali to byłby cud.