Michał Józków: Rozegrał pan 96 meczów w reprezentacji Polski, do którego momentu najchętniej wraca pan myślami?
Jacek Bąk: Gra w kadrze to czysta przyjemność, więc tak naprawdę wracam do każdego momentu. Nie potrafię wybrać jednego. Wiadomo, były lepsze i gorsze momenty, ale na każde zgrupowanie jechałem uśmiechnięty, z radością i pełen energii. Najbardziej utkwiły wielkie turnieje, jak mistrzostwa Europy czy mistrzostwa świata. Ale powtórzę: każdy mecz kadry to bardzo duże wydarzenie dla każdego reprezentanta.
A najgorszy moment w reprezentacji?
Byłem na trzech wielkich turniejach, ale nie udało mi się wyjść z grupy na żadnym z nich. To są najgorsze momenty. Szliśmy nieraz przez eliminacje jak burza, ale później nie potrafiliśmy przebrnąć przez grupę. To były najbardziej bolesne momenty.
Zatrzymajmy się przy mundialu w Korei Południowej i Japonii z 2002 roku. Co wtedy nie zagrało?
Byliśmy przemęczeni treningami, których było zbyt dużo. Wydaje mi się, że to tutaj najbardziej coś nie zagrało. Każdy chciał grać w pierwszej jedenastce i dawał z siebie wszystko, a czasami to było za dużo. W kolejnych wielkich turniejach popełniliśmy podobne błędy. Po prostu wszystkiego było za dużo. Po pewnym czasie zrozumiałem, że nie można aż tak intensywnych treningów robić piłkarzom, którzy przyjechali na zgrupowanie po całym sezonie. Ich należy tylko lekko podtrzymać treningowo. My trochę za mocno walczyliśmy na treningach i może to rzutowało na naszą postawę na boisku.
Przejdźmy teraz do kariery klubowej. W 1995 roku trafił pan do Lyonu. Który moment szczególnie pan zapamiętał?
Na pewno Puchary Europy i bramki z Interem czy z Club Brugge. To był dla mnie dobry okres. W Lidze Mistrzów fajnie mi się grało na przykład przeciwko brazylijskiemu Ronaldo.
A czy gol strzelony przeciwko Blackburn ocenia pan jako najładniejszy w karierze?
Grałem wtedy nie na swojej pozycji, bo na prawej pomocy. Zszedłem wtedy do środka, piłka była wybita i z dwudziestu pięciu metrów uderzyłem z półwoleja, a piłka wpadła praktycznie w samo okienko. To był gol, który zapamiętam do końca życia.
Grał pan też w Lens, gdzie w Lidze Mistrzów mierzył się z wielkim Milanem Carlo Ancelottiego, mocnym Bayernem czy też hiszpańską rewelacją – Deportivo. Jak pan wspomina tamte mecze?
To były mecze na naprawdę wysokim poziomie. Ale już kawał czasu minął, więc mi to czasami ucieka z głowy. Fajnie było uczestniczyć w takich meczach, bo to było przeżycie do końca życia. Stadion Lens, gdzie kibice krzyczą z każdej strony, do dziś wspominam.A co do pytania, to Milan czy Bayern były bardzo wymagającym rywalami. Utkwił mi też w głowie mecz z Deportivo La Coruña, gdzie dużo biegaliśmy za piłką. Najlepszą piłkę pokazało właśnie Deportivo. Najciężej nam się grało przeciwko nim.
W tym czasie były również plotki o pana transferze do Manchesteru United. Czy coś było na rzeczy?
Wiem, że Paris Saint-Germain na pewno było mną zainteresowane. Żałuję, że do niczego ostatecznie nie doszło. A co do United, to Manchester to chyba była bardziej plotka, choć coś mój świętej pamięci agent o tym wspominał. Ale bez konkretów. Wiem, że było parę klubów z ligi angielskiej, które się mną interesowało, m.in. Blackburn. Żałuję, że nigdy nie zagrałem w Premier League.
Miał pan w swojej karierze również transfer do Al-Rayyan. Jak pan wspomina katarski klub?
Dostałem telefon od trenera Luisa Fernandeza, który przez lata pracował we Francji, czy nie pojechałbym z nim do Kataru, bo dostał tam pracę. W międzyczasie otrzymałem też zapytanie o PSG od trenera Jerome’a Leroy’a. Wiedział, że będę odchodził z Lens. Pytały się wtedy o mnie też kluby włoskie, ale zabrakło konkretów. Przekonała mnie jednak wizja Fernandeza, który namówił mnie przez telefon. No i przyjechałem do Paryża, gdzie w hotelu na Champs-Élysées podpisałem kontrakt z Al-Rayyan.
Jak tam wyglądało życie?
Życie piłkarza wygląda jak z bajki, a zwłaszcza w Katarze. Najlepsze hotele, dobra pensja, wszystko poukładane. Tylko piłka nie była na najwyższym poziomie. To mnie najbardziej bolało, ale założyłem sobie, że muszę trenować trzy razy dziennie, by nie wypaść z formy. I tak przez dwa lata było. Obecnie piłka tam się nieco rozwinęła, ale wtedy byli daleko z tyłu. Pamiętam, jak trenerzy spinali obrońców gumami, bo nauczyć formację defensywną, jak się gra w systemie z czwórką obrońców. Chcieli, żebym był głównym dowodzącym, który ciągnie ich w lewo albo w prawo. Generalnie miło wspominam tam pobyt. Czasami mi się nawet śni i wtedy się zastanawiam ,,Kurczę, to było naprawdę czy nie?”.
Miał pan imponującą karierę. Jedną z najlepszych spośród piłkarzy z waszej generacji.. Wiele występów we Francji, mistrzostwo Polski z Lechem Poznań czy 96 spotkań w reprezentacji Polski . Gdyby jednak mógł pan cofnąć czas, czy coś by pan zmienił?
Na pewno chciałbym zagrać w lidze angielskiej. Teraz jestem mądrzejszy o doświadczenie, więc trochę inaczej bym trenował. Pewnie bym nieco podkręcił treningi siłowe i motoryczne. Ale i tak jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem. Tak na 90 procent zadowolony. Czegoś pewnie zabrakło, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Może gdybym miał lepsze zdrowie? Ale to już tylko gdybologia, bo kontuzje są wpisane w zawód piłkarza. Pewnie mógłbym nieco lepiej obudować się mięśniami, co chroniłoby mnie przed urazami i zrobiłbym jeszcze lepszą karierę. Ale nie narzekam. Cieszę się z tego, co osiągnąłem.
A czym się pan dzisiaj zajmuje? I czemu nie poszedł pan w trenerkę?
Spokojnie sobie żyję. Mam firmę i jestem jej prezesem. Bardzo nie chciałem zostać trenerem, bo po karierze wreszcie chciałem pobyć trochę w domu, czego wcześniej mi brakowało. Ale z drugiej strony nie mamy zbyt wielu dobrych trenerów, szczególnie od młodzieży. Czasami coś tam pomagam młodszym zawodnikom i wraz z Arkadiuszem Radomskim, byłym kadrowiczem, staramy się im układać kariery. Nie jako menadżer, ale służę fachową podpowiedzią.
Rozmawiał: Michał Józków