Symboliczny koniec
Ostatni mecz Świętych za kadencji Russella Martina przyniósł dwa momenty, które są odpowiednimi symbolami tego, jak prezentowała się jego drużyna w tym sezonie Premier League. Pierwszy to sam początek spotkania. Tottenham rozpoczynał grę od środka, wymienił dwanaście podań, Djed Spence popędził z piłką i świetnie zagrał między obrońców do Jamesa Maddisona, a ten strzelił gola po niespełna 40 sekundach. Zanim Jan Bednarek i koledzy zaliczyli pierwszy kontakt z piłką, już przegrywali 0:1.
Drugi moment miał miejsce na koniec pierwszej połowy. Spurs miażdżyli Southampton, prowadzili już 4:0, ale nadal nie mieli dość. Martin wyglądał na mocno zmartwionego i zniecierpliwionego jeszcze przed gwizdkiem zapraszającym piłkarzy do szatni, sam się do niej udał, jakby chciał przywitać tam w wejściu swoich piłkarzy. Efekt był jednak taki, że trener schował się w tunelu i nie widział, jak Southampton traci piątego gola. Wizerunkowo wyszło tak, jakby Martin rzucił ręcznik i nie towarzyszyły drużynie w kryzysowym momencie.
Wśród najgorszych w historii
Kilka godzin później cierpliwości zabrakło też władzom klubu. Nie czekając na poniedziałkowy poranek, Southampton ogłosił rozstanie z menedżerem. Nie wiadomo jeszcze, kto zastąpi Martina i trudno będzie namówić do misji ratowania się przed spadkiem trenera z bogatym doświadczeniem w Premier League. Sytuacja jest bowiem beznadziejna.
Decyzja o rozstaniu z 38-latkiem nie dziwi, bo Southampton nie tylko jest obecnie najgorszą drużyną w lidze, ale jednocześnie jedną z najgorszych w historii na tym etapie sezonu. Po 16 kolejkach Święci mają tylko pięć punktów. Nawet Derby County z rozgrywek 2007/08 – najgorszy spadkowicz w erze Premier League – był przy takiej samej liczbie meczów o jedno oczko lepszy. Jedynie Sheffield United z sezonu 2020/21 wypadło gorzej, bo miało jedynie dwa punkty. Nikt nie strzela mniej goli (11), a tylko Wolverhampton (40) straciło ich więcej od Southampton (36). Wprawdzie strata do bezpiecznej strefy nie jest ogromna, jednak mało kto byłby chętny podjąć się tej misji. Suche liczby są bowiem zatrważające, a i tak nie oddają pełnej skali problemu.
Kolejny idealista
Trudno pozbyć się odczucia, że Martin skomplikował sobie życie na własne życzenie. Już wcześniej, gdy po zakończeniu kariery piłkarskiej szybko zajął się trenowaniem, zasłynął w MK Dons i Swansea jako trener, który stawia na ofensywną grę. Jego zespoły w League One i w Championship przewyższały rywali kulturą gry i plasowały się w czołówce ligi w liczbie wymienionych podań, strzałów i pod względem średniego posiadania piłki.
Martin był kolejnym przedstawicielem trenerskiej fali idealistów, którzy wyobrażają sobie tylko jeden sposób gry. U niego dobrze wyszkoleni technicznie muszą być wszyscy gracze na boisku, bramkarze zawsze rozgrywają krótko, stoperzy wyprowadzają piłkę ze swobodą, a piłkarze ofensywni wymieniają się pozycjami i to łączy się w efektowną całość. I owszem – na niższym poziomie to zdawało egzamin. Southampton zatrudnił Martina zaraz po spadku z Premier League latem 2023 roku, bo szukał menedżera, który po pierwsze zapewni szybki powrót do elity, a po drugiej – postawi na styl gry, w którym piłkarze będą się rozwijać i który pozwoli im pokazać swoją przewagę jakościową nad resztą stawki w Championship.
To się Martinowi udało. Mimo początkowych problemów Southampton długo bił się o bezpośredni awans i ostatecznie wywalczył go po pokonaniu Leeds 1:0 w finale baraży. Drużyna prezentowała efektowny styl oparty na krótkich podaniach, jednak już na poziomie drugiej ligi wiązało się to z ryzykiem. Święci stracili aż 63 gole w 46 kolejkach i rzadko zdarza się, by z takim dorobkiem udało się awansować. Po drodze zdarzyły się wysokie porażki albo szalone remisy po 4:4, a spora część bramek dla rywali padała po błędach przy wyprowadzaniu piłki. Martin uspokajał, że to część procesu i wyniki go broniły.
Brak planu B
Rzecz w tym, że poziom wyżej problem nie zniknął, a rywale okazali się jeszcze bardziej bezlitośni. Po 16 meczach ligowych gracze Southampton popełnili już 26 błędów, po których przeciwnicy mieli szansę na gola – to zdecydowanie najwięcej w Premier League. 11 z tych sytuacji kończyło się utratą bramki, co również jest najgorszym wynikiem w historii ligi angielskiej na dystansie jednego sezonu, a jest dopiero połowa grudnia. Były mecze, w których tego typu pomyłki bezpośrednio wpłynęły na wynik. Wystarczy przypomnieć porażki z Newcastle (0:1), Brentfordem (1:3), Leicester City (2:3) czy Liverpoolem (2:3). Jak nie obrońcy, to bramkarze – bo z uwagi na kontuzję Aarona Ramsdale’a i słabą formę zmienników broniło już trzech różnych ludzi – sprawiali, że drużyna traciła głupie gole. Mecz z Tottenhamem nie był inny.
Martin obrywał za to od pierwszych kolejek. Choć ciągle słuchał pytań i sugestii, czy takie podejście nie jest zbyt naiwne i nie pomoże drużynie się utrzymać w lidze, to twierdził, że nie porzuci swoich ideałów. Błędy tłumaczył jakością rywali i oczekiwał, że jego piłkarze będą wyciągali z nich wnioski i nauczą się, że w Premier League nie ma sekundy na namysł. W międzyczasie szukał nowej formuły, jednak mimo że wystawił w lidze największą liczbę zawodników (aż 31) i mieszał ustawieniami, to zamysł był ten sam – Southampton miał rozgrywać od własnej bramki i grać wysoką linią defensywną. Nawet gdy sięgał po system 5-4-1, to na środek obrony przesuwał wówczas Flynna Downesa, swojego zaufanego pomocnika, z którym współpracował jeszcze w Swansea, a nie dokładał stopera. W każdej konfiguracji liczyło się przede wszystkim utrzymanie płynności w rozegraniu.
Kreowanie własnego wizerunku
Jeśli na tym zależało Martinowi, to może odejść z dumą. Mimo że Southampton jest ostatni w tabeli, to tylko kluby Big Six miały wyższe średnie posiadanie piłki w dotychczasowych meczach ligowych. Wyłącznie Manchester City oraz Chelsea wymieniły więcej celnych podań, a ekipa Pepa Guardioli była jedyną, która wymieniała je z lepszą celnością. Tylko co z tego, skoro prowadziło to do największej liczby strat na własnej połowie i nie pomagało tworzyć sytuacji? Święci oddawali jeden strzał średnio co 51 zagrań. Dla porównania wspomniana Chelsea – co niespełna 30. W efekcie przez całą kadencję Martina zespół strzelił tylko o osiem goli więcej niż stracił. Jałowe rozgrywanie akcji, brak planu B i festiwal błędów w obronie – to nie brzmi jak dobry plan na utrzymanie się w najtrudniejszej lidze świata.
Wyglądało to tak, jakby Martin myślał bardziej o kreowaniu własnego wizerunku i to pretekst do innej dyskusji. Od pewnego czasu da się zauważyć, że podczas gdy kluby z czołówki Premier League stają się coraz bardziej pragmatyczne, stawiają mocniej na obronę oraz na stałe fragmenty gry, a hity bywają meczami dość zamkniętymi i rozgrywanymi ostrożnie, to ekipy z dołu tabeli, a także z Championship, stawiają na kopiowanie stylu Manchesteru City.
Martin być może liczył na awans podobny do takich trenerów jak Vincent Kompany czy Enzo Maresca. Pierwszy w efektowny sposób awansował do Premier League z Burnley, a tam rok temu jego drużyna prezentowała się niemal tak samo, jak obecnie Southampton. Skończyło się spadkiem, co nie przeszkodziło Belgowi otrzymać pracę w Bayernie Monachium. Maresca z kolei podbił Championship z Leicester City, stawiając na techniczny styl, którego podpatrywał, kiedy pracował przedtem jako asystent Guardioli. Martinowi chyba jednak nie udało się wypromować tak skutecznie jak tej dwójce.
Co to oznacza dla Jana Bednarka?
Z perspektywy polskiego obrońcy zmiana menedżera Southampton to niewiadoma. Bednarek u Martina grał bardzo dużo i w zasadzie to dzięki niemu nasz reprezentant został w klubie i przedłużył kontrakt. Dwa lata temu, gdy Święci spadali z Premier League, najpierw był przecież oddany na wypożyczenie do Aston Villi, a dopiero po powrocie i po zmianie menedżera wrócił do składu. Ale dopiero Martin znów zobaczył w Bednarku lidera swojej defensywy. Jego duet z Taylorem Harwoodem-Bellisem gwarantował stabilizację w Championship, jednak już w Premier League nie byli już tak pewni, mimo że Anglik otrzymał powołanie do reprezentacji swojego kraju.
Następca Martina będzie musiał coś pozmieniać w drużynie, a skoro obrona tak bardzo zawodzi, to łatwo wskazać na tę formację. Bednarek popełnił dwa błędy, po których rywale Świętych zdobywali bramki. Teoretycznie w drużynie nie ma wielu alternatyw, a Polak cieszy się sympatią kibiców i niedawno przedłużył kontrakt, więc powinien być bezpieczny. Być może u trenera, który będzie bardziej nastawiony na defensywę, Bednarek będzie czuł się pewniej i nie będzie miał tyle okazji, by się pomylić.
Władze Southampton stoją przed dużymi wyzwaniem. Martin poległ, bo na siłę chciał być idealistą i bronić swojej filozofii. To przestroga dla wielu trenerów podobnych do niego, bo nie każdy może mieć tyle szczęścia co Kompany albo Maresca. Upór Szkota sprawił, że zostawił Świętych w bardzo trudnym położeniu. Niestety, w walce o utrzymanie same szczytne idee nie wystarczą. Zabrakło większej elastyczności i instynktu samozachowawczego. Jeśli komuś uda się utrzymać Southampton w Premier League, to będzie można mówić o jednej z najbardziej nieprawdopodobnych ucieczek w historii ligi.