HomePiłka nożnaGutka: Drużyna rozrywkowa, choć głównie dla rywali. Tottenham nie potrafi zejść z roller-coastera

Gutka: Drużyna rozrywkowa, choć głównie dla rywali. Tottenham nie potrafi zejść z roller-coastera

Aktualizacja:

Dwa mecze rozegrane przez Tottenham w miniony tydzień pokazują, dlaczego trudno traktować go jako kandydata do finiszu gwarantującego grę w Lidze Mistrzów. Spurs nie mają problemu z atakowaniem, jednak już z bronieniem mają gigantyczny.

Ange Postecoglou

Ange Postecoglou. Fot. Alamy

Najbardziej szalony mecz sezonu

„Are you not entertained?” – mówił niczym filmowy „Gladiator” Ange Postecoglou po czwartkowej wygranej nad Manchesterem United. Tottenham wygrał wówczas 4:3 w ćwierćfinale Pucharu Ligi w meczu pełnym szybkich ataków i kuriozalnych bramek, a australijski menedżer mógł cytować klasyka, bo jego zespół był górą. W dodatku we wcześniejszy weekend pokonał Southampton 5:0, zdobywając wszystkie bramki do przerwy.

Po niedzielnym hicie Premier League takie samo pytanie w kierunku Postecoglou mógł rzucić Arne Slot. Jego Liverpool wygrał na stadionie Tottenhamu 6:3, ale gdyby mecz zakończył się wynikiem 10:5 dla The Reds, to też miałoby to sens. Środek pola? A komu to potrzebne? Asekuracja obrońców? Spurs się w takie rzeczy nie bawią. Liverpool regularnie wychodził do kontrataków czwórką czy piątką zawodników, którzy przed sobą mieli dwóch stoperów i bramkarza.

Ostateczny rezultat i tak jest dla Tottenhamu lepszy niż się przez długi czas wydawało. Liverpool prowadził już przecież 5:1 i jeszcze w pierwszej połowie zaczął odjeżdżać. Mohamed Salah tylko w ciągu 20 minut od rozpoczęcia spotkania oddał pięć strzałów, w tym jeden w poprzeczkę. To, że po przerwie w końcu trafił dwa razy do siatki, było naturalną koleją rzeczy. Po 30 minutach, zespół Slota miał dziesięć strzałów i 23 kontakty z piłką w polu karnym, a Tottenham tylko dwa strzały na bramkę Alissona i cztery kontakty w szesnastce rywali.  Koniec końców kibice w północnym Londynie zobaczyli dziewięć goli, 33 strzały, z czego 24 z obrębu obu „szesnastek”, 17 celnych i masę szybkich ataków w jedną i drugą stronę. „Are you not entertained?”

Najlepsi „zabawiacze” w Anglii

W latach 90. do Newcastle prowadzonego przez Kevina Keegana przylgnęło określenie „The Entertainers”. Dziś pałeczkę przejął Tottenham pod wodzą Postecoglou. Nikt nie strzelił w tym sezonie Premier League więcej goli (39) i tylko w meczach z udziałem Wolverhampton pada więcej bramek w ogóle. Problem jednak w tym, kto te bramki zdobywa. Mecz z Liverpoolem był czternastym w 2024 roku, w którym Tottenham jako pierwszy stracił gola w meczu domowym. Równie często zdarzało się to tylko Ipswich Town w 1994 roku i Crystal Palace w 2017 roku. Okazja do pobicia rekordu przyjdzie jeszcze 29 grudnia z Wolverhampton.

Rozczarowanie kibiców Spurs jest ogromne, tym bardziej, że początki Postecoglou pokazały, że da się łączyć efektowną ofensywę z wygrywaniem. Przecież po pierwszych dziesięciu kolejkach poprzedniego sezonu jego drużyna była pierwsza w tabeli i nie miała na koncie ani jednej porażki. Załamanie nadeszło później.

Gdyby stworzyć zbiorczą tabelę od jedenastej kolejki poprzedniego sezonu łącznie z siedemnastoma obecnego, Tottenham byłby dopiero dziewiąty. W tym okresie uzbierał 60 punktów w 44 meczach. To chociażby o dziesięć oczek mniej niż Bournemouth i tylko o trzy więcej od Fulham. W oczy razi jednak liczba aż 77 straconych bramek. Wspomnianie Fulham dało sobie w tym okresie wbić 65 goli, a lepiej wypadają także takie drużyny jak Everton (56), Brighton (67), Nottingham Forest (70) czy Crystal Palace (71). Żeby znaleźć ekipy z gorszą defensywą na tym dystansie, trzeba cofnąć się do Brentford (81) i Wolverhampton (86). Nie ma przypadku w tym, że to właśnie te dwa zespoły uzbierały od tamtego momentu również najmniej punktów w Premier League, oczywiście pomijając tych, którzy po drodze z ligi spadli oraz beniaminków.

Zbyt wąska i dziurawa kadra

Na taki stan rzeczy wpływa kilka czynników. Postecoglou ma częściowo rację, kiedy mówi, że żadna inna drużyna nie cierpi tak bardzo z powodu kontuzji jak Tottenham. Częściowo, bo są kluby, w których leczy się jeszcze więcej piłkarzy, jednak w przypadku są one wycelowane w najczulszy punkt. Brakuje podstawowego bramkarza, lewego obrońcy, jego zmiennika oraz dwóch podstawowych stoperów. Szczególnie brak ostatniej dwójki – Cristiana Romero oraz Micky’ego van de Vena – odbija się na formie Spurs i tak samo było przed rokiem.

W efekcie na środku obrony gra Archie Gray, czyli zdolny 18-latek, który w młodzieżowej reprezentacji Anglii gra jako pomocnik, a w Leeds, skąd przychodził, najczęściej występował na prawej stronie obrony i miał głównie zadania ofensywne. Na lewą obronę Postecoglou musiał wyciągnąć z lodówki Djeda Spence’a. Pola do rotacji nie ma wcale – z Liverpoolem zagrała dokładnie taka sama jedenastka, jak w czwartek Pucharze Ligi z MU, a tydzień wcześniej na Southampton powtórzyło się dziewięciu zawodników. To, że dwóch się zmieniło, wynikało między innymi z faktu, że jeden z nich doznał kontuzji.

Kadra Tottenhamu jest zbyt wąska i brakuje w niej za wiele jakości, by pogodzić wymagania gry w Premier League oraz krajowych i europejskich pucharach. Gdyby Postecoglou mógł cały czas korzystać z najsilniejszej jedenastki, jego zespół byłoby stać na zwycięstwo z każdym. Ale gdy brakuje choć jednego elementu – przede wszystkim w obronie, bo w ofensywie wybór jest całkiem duży – to cała konstrukcja zaczyna się sypać. Australijczyk musi kombinować i zmuszać zawodników do dużego wysiłku. Za nimi dziewięć meczów w 30 dni, a do 5 lutego zagra kolejnych dwanaście.

Wyzwań nie zabraknie

Porażka z Liverpoolem sprawia, że Spurs są na jedenastym miejscu i do czwartego Nottingham Forest traci osiem punktów. Przy dobrych wiatrach miejsce w Lidze Mistrzów może dać piąta pozycja i do niej strata wynosi pięć punktów. Awans do niej zawsze jest dla tego klubu wyznacznikiem udanego sezonu, a kibicom marzy się wreszcie jakieś trofeum. Awans do półfinału Pucharu Ligi sprawia, że chociaż te rozgrywki są na wyciągnięcie ręki, jednak w nich rywalem będzie Liverpool. Żeby powalczyć o Ligę Europy lub FA Cup, trzeba liczyć się z tym, że dodatkowych meczów będzie jeszcze więcej, a trudno oczekiwać, że zimą władze klubu ruszą na zakupy.

W tych okolicznościach Postecoglou nie pomaga również sam sobie. Gdy świetnie zaczynał w poprzednim sezonie, brzmiał jak lekko rubaszny, ale sympatyczny wujek i wydawał się bardzo ludzki. Kiedy Tottenham przegrywał 1:4 z Chelsea i mimo gry w dziewiątkę podchodził wysokim pressingiem i odsłaniał się w defensywie, Australijczyk mówił, że właśnie takie odważne podejście chce zaszczepić swoim piłkarzom, bo to jedyna właściwa droga. – Kiedy słyszę, że jakiś trener mówi, że chciałby grać ofensywnie, ale brakuje mu piłkarzy, to myślę sobie: „dlaczego tego po prostu nie zrobisz?”. Nam też kilku brakuje i co z tego? Będziemy tak grali z każdym – odgrażał się w wywiadzie dla „Daily Mail”.

Koniec miłego pana z Australii

Dziś z pewnego siebie i uśmiechniętego menedżera nie zostało za wiele. Szczytne piłkarskie idee są godne podziwu i Postecoglou jest wiecznie chwalony przez wszystkich pozostałych menedżerów w lidze, bo nikt tak mocno nie podkręca ustawień w ofensywie. Jednak nie da się mieć ciastka i zjeść ciastka. Nie można narzekać na brak zawodników w obronie, a jednocześnie ani razu nie rzucić im koła ratunkowego w postaci lepszej asekuracji. Nawet po cytacie z „Gladiatora” musiał dorzucić kilka uszczypliwości, że eksperci w studiu pewnie woleliby wyszarpane niskie zwycięstwo niż mecz a’la koszykarski.

– Pewnie znów będę słyszał, że nie mam pojęcia o taktyce, ale mamy masę kontuzji, a na ławce siedzą dzieciaki. To trudny okres, jednak nie odejdziemy od takiego stylu. Granie w taki sposób w tym trudnym czasie Kocham futbol i kocham oglądać drużyny, które zapewniają rozrywkę. Oczywiście, nie możemy sobie sami utrudniać życia, ale nie będzie tak, że wyjdziemy na boisko, żeby wymęczyć wygraną 1:0 – ironizował Postecoglou.

Wcześniej zaprzeczał, by kiedykolwiek mówił, że nie obchodzą go stałe fragmenty – mimo że opowiadał tak przed rokiem, gdy jego drużyna traciła po nich za dużo goli – i coraz częściej zamiast uśmiechów i żartów z jego wypowiedzi przebija się arogancja i poczucie wyższości. Mówi też, że błędy są naturalne w piłce i jego gracze mają na nie niepisane przyzwolenie, bo z takim ryzykiem wiąże się jego filozofia gry, a potem po kolejnych pomyłkach gromi ich wzrokiem, kręci głową i robi naburmuszone miny przy linii bocznej.

Widać, że coraz więcej kibiców przestaje kupować tłumaczenia trenera i po niedawnej porażce z Bournemouth Postecoglou wdawał się z nimi w pyskówki po ostatnim gwizdku. Tottenham jest bowiem drużyną, którą ogląda się świetnie, bo zapewnia rozrywkę. Problem w tym, że to rozrywka głównie dla fanów rywali tej drużyny.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Hitowy transfer Mateusza Bogusza stał się faktem. Już wszystko jasne!
Wolfsburg traci punkty. Kolejna wpadka Kamila Grabary [WIDEO]
Barcelona przedłużyła kontrakt z gwiazdą. Wiadomo, ile trzeba zapłacić
Gracz Arsenalu na liście życzeń europejskich gigantów. Dobre wieści dla Jakuba Kiwiora!
Polka gra w Rosji i uderza w nasz kraj. Patalon ujawniła kulisy odsunięcia zawodniczki od kadry
Jest oferta za gwiazdę Betclic 1. Ligi! Ponad pół miliona euro na stole
Lechia Gdańsk wciąż bez licencji. Sprawa porusza się jednak do przodu
Kyle Walker zamienia Anglię na Włochy! To już pewne
Kacper Urbański odejdzie z Bologni! Zaskakujące informacje z Włoch
Jagiellonia chce przełożyć mecz z Legią. Czy się uda? Nieoficjalnie: Jest nerwowo