REWOLUCJA KADROWA
Ubiegły sezon w wykonaniu piłkarzy BVB miał dwa oblicza. To jedno europejskie – Borussia dotarła w końcu do finału Ligi Mistrzów, po drodze eliminując choćby Atletico Madryt, PSG czy Milan. Wprawdzie w tym decydującym meczu na Wembley lepszy okazał się Real Madryt, ale sama droga do Londynu wzbudzała podziw neutralnych kibiców i wielką radość tych oddanych klubowi. Drugie oblicze było jednak krajowe – tam z kolei Borussia zdobyła zaledwie 63 punkty w 34 meczach, co było najgorszym wynikiem od 6 lat. Rywalizację ligową skończyła na piątej pozycji, co było z kolei najgorszym wynikiem od 9 lat. W wielu meczach – zwłaszcza ze słabszymi rywalami, ale nie tylko – okrutnie męczyła się w ataku pozycyjnym, nie potrafiła wykorzystać potencjału piłkarzy i bazowała na indywidualnościach. Spowodowana tym frustracja wylała się zresztą tuż przed finałem LM z Matsa Hummelsa, który przyznał w jednym z wywiadów, że sposób gry BVB w niektórych meczach był sposobem niegodnym tego klubu. Fani żółto-czarnych nie są bowiem przyzwyczajeni do swoich ulubieńców ustawionych w obrębie pola karnego i dramatycznie broniących dostępu do bramki. Zwłaszcza gdy personalnie rywal wcale nie jest mocniejszy – jak miało to choćby miejsce w meczu ze Stuttgartem.
Nic więc dziwnego, że w lecie doszło w klubie do wielu zmian. Pion dyrektorski zasilili Lars Ricken i Sven Mislintat, Edina Terzicia na stanowisku trenera zastąpił Nuri Sahin, a tak poza tym doszło do wielu roszad kadrowych. Klub opuścili weterani, a więc Marco Reus i Mats Hummels, do West Hamu oddano najlepszego napastnika ubiegłego sezonu Niclasa Fuellkruga, a przede wszystkim ruszono na zakupy. 28,5 miliona euro kosztował pozyskany z Hoffenheim Maximilian Beier, za 22,5 miliona wyciągnięto ze Stuttgartu Waldemara Antona, a za 18 – z tego samego zespołu – Serhou Guirassy’ego. Żółto-czarną koszulkę będą poza tym przywdziewać jeszcze Pascal Gross (za 7 milionów z Brighton) i Yan Couto (wypożyczenie z opcją wykupu z Manchesteru City). Dwaj ostatni nie kosztowali jednak wiele, a uwaga mediów skupiała się w ostatnim czasie przede wszystkim na Beierze. Wiara w potencjał tego piłkarza jest w pełni uzasadniona, bo przecież 21-latek ma za sobą świetny rok okraszony 16 golami w Bundeslidze i powołaniem do reprezentacji Niemiec. Poza tym jego sposób grania można będzie sprytnie wykorzystać – to napastnik lubiący atakować z głębi pola, niezwykle szybki, skuteczny, potrafiący dać impuls w ofensywie.
Automatycznie jednak zapala się w głowie ostrzegawcza lampka – w końcu Borussia ma na koncie sporo wtop transferowych, które ją słono kosztowały.
30-MILIONOWE WPADKI
Kiedy na przełomie pierwszej i drugiej dekady tego stulecia Borussia budowała swoją potęgę, bazowała na relatywnie tanich i zdolnych piłkarzach, których dopiero rozwijał Juergen Klopp. Idąc tym systemem, udało się dotrzeć do finału Ligi Mistrzów i dwukrotnie wygrać Bundesligę. Z czasem jednak pieniędzy na koncie zaczęło przybywać, a i klub nie mógł ich chomikować w skarpecie. Chcąc skracać dystans, dzielący BVB od Bayernu Monachium, trzeba było czasem zaryzykować i spróbować radykalnie podnieść poziom zespołu. Szybko jednak okazało się, że znacznie lepiej klubowi wychodziło zarządzanie mniejszymi kwotami, co oczywiście generowało też mniejsze ryzyko. Na nietrafiony transfer za 5 milionów można było przymknąć oko, na wtopę wartą sześć razy tyle – już niespecjalnie. Nie jest też jednak tak, że Borussia tylko pudłowała – w końcu jej rekordem transferowym (35 milionów) pozostaje Ousmane Dembele, którego już po roku sprzedano z dużą przebitką. Nieco mniej zapłacono za Jude’a Bellinghama (czwarty najdroższy piłkarz w historii), a w trzeciej dziesiątce najbardziej wartościowych wzmocnień są również Jadon Sancho i Erling Haaland. Generalnie jednak – jeśli prześledzimy te najbardziej kosztowne nabytki – bilans jest raczej pesymistyczny.
W aktualnej kadrze BVB jest co najmniej kilku piłkarzy, którzy warci byli krocie, a nie zdołali wydanych za nich pieniędzy spłacić dobrą grę. Najwięcej z nich kosztował Sebastien Haller (31 mln), choć jego sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Tuż po transferze okazało się bowiem, że Iworyjczyk cierpi na raka jądra, co wyeliminowało go z gry na pół roku. Snajper wrócił do rywalizacji w rundzie wiosennej, zebrał bardzo dobre liczby, choć niestety był jednym z negatywnych bohaterów wyścigu po mistrzostwo. W ostatniej kolejce zespołowi wystarczyło pokonać u siebie FSV Mainz, a przy wyniku 0:1 Haller zmarnował rzut karny. Chwilę później rywale zdobyli drugą bramkę i choć ostatecznie skończyło się remisem, patera trafiła do Monachium. Kolejny sezon w żółto-czarnych barwach był za to jeszcze gorszy. 0 goli, 0 asyst w Bundeslidze i nic dziwnego, że działacze chętnie przyjrzeliby się ofertom za tego zawodnika.
Haller to drugi najdroższy piłkarz w historii klubu, natomiast na piątej pozycji są Karim Adeyemi, Donyell Malen i Felix Nmecha (wszyscy po 30 mln). Każdy z tych graczy jest większym lub mniejszym – ale rozczarowaniem. Adeyemi może i dysponuje niezwykłą szybkością, lecz przy tym fatalną decyzyjnością i wykończeniem. Holender z kolei dał zespołowi nieco więcej od swojego młodszego kolegi, ale jest niezwykle nierówny i trudno na nim polegać. Ten zestaw uzupełnia pozyskany z Wolfsburga pomocnik, który miał zastąpić w klubie Bellinghama. Ma jednak za sobą fatalny sezon i jak na razie nie zastąpił Anglika nawet w małym stopniu. Zestaw 30-milionowych wtop uzupełnia Andre Schuerrle, który trafił do BVB w 2016 roku, zagrał 51 meczów, pobujał się po wypożyczeniach, aż w końcu cztery lata później niespodziewanie zakończył karierę.
MILIONY DLA AFERZYSTY
28 milionów Borussia zapłaciła sześć lat temu za Abdou Diallo z Mainz, a sam zawodnik okazał się niewarty swojej ceny. Na szczęście dla ekipy z Signal-Iduna Park po roku podebrało go z Dortmundu PSG i to nawet z delikatną przebitką. Zarobić nie udało się za to na Thorganie Hazardzie (25,5 mln), który zagrał tylko jeden dobry sezon w barwach BVB, klub długo nie mógł się go pozbyć, aż w końcu przed rokiem wypchnął skrzydłowego za grosze do Anderlechtu. Chyba jednak najbardziej spektakularną wtopą było pozyskanie za 25 mln Nico Schulza z Hoffenheim. Ten ofensywnie grający obrońca nie tylko dużo kosztował, ale też świetnie zarabiał, a na boisku był cieniem samego siebie. W międzyczasie wywołał też spory skandal, gdy „Bild” poinformował o przemocy zawodnika wobec swojej partnerki. Po długich i żmudnych męczarniach Borussia zdołała w lecie ubiegłego roku rozwiązać z nim kontrakt. Schulz do dziś jest bez klubu.
Hazard to 12. najdroższy piłkarz w historii, Schulz 13., za to 16. jest Emre Can. Wydawało się, że ściągnięcie piłkarza z Bayernem, Liverpoolem i Juventusem w CV będzie dobrym pomysłem, a tymczasem na pierwszą dobrą rundę w jego wykonaniu kibice czekali… trzy lata. Po kilku miesiącach szybko jednak wrócił do irytowania fanów swoją nonszalancją oraz brakiem odpowiedzialności – co defensywnemu pomocnikowi by się jednak przydało. 30-latek kosztował 25 milionów, czyli tyle samo co Andrij Jarmołenko. Ukrainiec to kolejna wtopa transferowa – on już po niespełna roku został wypchnięty z klubu.
Odnalezienie kolejnych nietrafionych ruchów nie jest żadnym problemem. Zupełnie nieudany był powrót Mario Goetze z Bayernu, który kosztował BVB 22 miliony, ogromny zawód przyniosło też pozyskanie Maximiliana Philippa (20 mln), Ciro Immobile (18,5 mln), Leonardo Balerdiego (15,5 mln) czy Kevina Kampla (12 mln). Lista kompromitacji jest więc niezwykle długa i choć nie oznacza, że tegoroczne ruchy nie wypalą – zwłaszcza że na papierze wyglądają niezwykle sensownie – to jednak każe być ostrożnym.