HomePiłka nożnaFlick by zwariował, gdyby to rozumiał. Samper: Klimat wokół Barcelony nie jest normalny [WYWIAD]

Flick by zwariował, gdyby to rozumiał. Samper: Klimat wokół Barcelony nie jest normalny [WYWIAD]

Źródło: Kanał Sportowy

Aktualizacja:

– Flick ma szczęście, że nie zna języka hiszpańskiego. Gdyby wszystko rozumiał, to by zwariował. Klimat wokół Barcelony nie jest normalny – mówi nam Sergi Samper, wychowanek Dumy Katalonii, a obecnie piłkarz Motoru Lublin

Sergi Samper i Hansi Flick

Accredito – Motor Lubin / Associated Press – Alamy

Gdyby 10 lat temu ktoś powiedział, że Sergi Samper trafi kiedyś do Ekstraklasy, trudno byłoby w to uwierzyć. A jednak życie wychowanka Barcelony ułożyło się tak, że tego lata trafił do Motoru Lublin.

Gdzie jest sufit klubu zarządzanego przez Gerarda Pique? Na czym polega fenomen Juanmy Lillo, idola Pepa Guardioli? Dlaczego Andres Iniesta był grającym dyrektorem sportowym? Jak wygląda życie japońskiej szatni? Do którego wielkiego klubu mógł trafić Kyogo Furuhashi i czemu Samper go uwielbia? Dlaczego Japończycy zazwyczaj nie są w stanie zrobić dużej kariery w Europie? Jakie dziwne prezenty dostawał od fanów Vissel Kobe? Czy da się znaleźć godnego następcę dla Sergio Busquetsa? Z jakiego powodu to dobrze, że Hansi Flick nie rozumie języka hiszpańskiego? Zapraszamy do lektury.

Samper o problemach FC Andorry

Jak pierwsze wrażenia z Lublina?

Od pierwszego dnia mi się tutaj podoba. Ludzie są przyjaźni, podobnie koledzy w szatni. O mieście nie wiedziałem zbyt wiele i muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczony. Krok po kroku adaptuję się w nowym miejscu.

Wiemy, co cię przekonało, by przyjść do Motoru, więc ja zapytam z innej strony – dlaczego odszedłeś z FC Andorry?

Podpisałem z nią kontrakt jedynie na rok. Niestety nie był to dla nas udany sezon (FC Andorra spadła do trzeciej ligi hiszpańskiej – przyp. red.). Musiałem zastanowić się, co dalej w takiej sytuacji, rozważyć różne opcje. To była moja decyzja, aby zmienić otoczenie.

W pewnym momencie w poprzednim sezonie praktycznie przestałeś grać. Mniej więcej od grudnia praktycznie zniknąłeś z boiska. Co się stało?

To prawda, w trakcie rundy jesiennej grałem praktycznie w każdym meczu od początku, a w drugiej praktycznie nie. To była decyzja trenera podjęta wyłącznie ze względów sportowych. Takie rzeczy się zdarzają. Nie miałem wówczas żadnej kontuzji, nic mnie nie bolało. Nie było drugiego dna.

Widziałeś ten wyjątkowy projekt, jakim jest FC Andorra, od środka. Gdzie jest jego sufit?

Przede wszystkim wydaje mi się, że jest tak medialny ze względu na to, kto pełni funkcję prezesa – Gerard Pique. W praktyce jest skromnie. FC Andorra ma bardzo mało kibiców i nawet z tego względu rozwija się powoli. Ostatnio co prawda zaliczyła szybki awans w hierarchii rozgrywek, ale kiedy wchodzisz do Segunda Division wszystko robi się znacznie trudniejsze niż niżej. Oby udało jej się wrócić do drugiej ligi w tym sezonie. Na pewno jednak nie jest to wielki klub. Nie ma dużego zaplecza społecznego i choćby z tego względu trudno będzie powalczyć o awans do Primera.

Czy kiedyś w przyszłości FC Andorra mogłaby się jednak stać mocnym punktem w La Lidze? Czy to już za dużo jak na jej potencjał?

Widzieliśmy już duże niespodzianki w Hiszpanii. Jedną z nich był na przykład Eibar, aczkolwiek… No, trudna sprawa. Oprócz wspomnianego braku zaplecza kibicowskiego są też kłopoty ze stadionem. Nie jest on własnością klubu. W praktyce to przecież nie Hiszpania, tylko inny kraj, więc pojawiają się problemy na tle prawnym, biurokracja… Oby udało się to rozwiązać, bo generalnie to jest bardzo fajne miejsce.

Nie będzie łatwo wznieść się na znacznie wyższy poziom w tym projekcie, lecz nie ma rzeczy niemożliwych. Uważam, że powoli to będzie rosło.

Jak bardzo zaangażowany jest Gerard Pique w rozwój klubu?

Głównie przebywał w Barcelonie, a w Andorze pojawiał się zazwyczaj wtedy, gdy akurat mieliśmy domowy mecz. Pracuje na spokojnie. Choć nie widywaliśmy się często, to wiem, że pozostaje w ciągłym kontakcie z osobami, które są w klubie na co dzień. Przy czym mówię tu raczej o ludziach zarządzających FC Andorrą, a nie o zawodnikach.

Niektórzy uważają, że Pique po prostu bawi się w Football Managera na żywo.

Może tak to wyglądać (śmiech). Nie ma jednak innej drogi, by w piłce coś osiągnąć – trzeba zachować profesjonalizm. Gerard ma w klubie bardzo zaufanego dyrektora sportowego. To on jest na miejscu codziennie i każdego dnia rozmawiają. Myślę, że Jaume Nogues jest najważniejszą postacią w tym projekcie.

Czy FC Andorra stała się mini-Barceloną? Przewinęło się przez nią wielu jej wychowanków, jak Marti Riverola, Adria Vilanova, teraz gra tam Oier Olazabal… Ale już nawet nie o same nazwiska chodzi tylko taką klubową codzienność. Tak czytałem, a jak jest w praktyce?

Oba miejsca dzielą tylko 2 godziny drogi samochodem, co było dla nas bardzo komfortowe. Na pewno mogę powiedzieć, że pomysł trenera na naszą grę był zbliżony do tego, który znamy z Barcelony. Jak jednak wspomniałem, to jest skromny klub, nie ma nawet swojej akademii, jest wyłącznie pierwsza drużyna. Nie da się więc tego tak porównać.

W Andorrze pracował Eder Sarabia, który wcześniej był asystentem Quique Setiena w Barcelonie, a niedawno wylądował w Elche. Dziś głównie kojarzy się go z tego, że nie miał najlepszych relacji z niektórymi piłkarzami Dumy Katalonii, na przykład z samym Messim. Jak ty go oceniasz? Czy to jest trener, który w przyszłości może zdobyć uznanie w La Lidze?

Takie rzeczy nie zależą tylko do wyników. Czasem trzeba mieć szczęście, czasem wykorzystać kontakty, a czasem szansa przyjdzie, bo dyrektor sportowy to twój dobry znajomy. Na pewno jednak Eder Sarabia ma bardzo dobre pomysły, jeśli chodzi o sprawy stricte boiskowe. Są natomiast pewne rzeczy, które musi poprawić. Tak samo ważne jest zarządzanie szatnią, relacje z piłkarzami.

Na czym polega fenomen Juanmy Lillo?

W Japonii spotkałeś natomiast Juanmę Lillo, obecnego asystenta Pepa Guardioli, który de facto jest też idolem obecnego trenera Manchesteru City. Co czyni Lillo wyjątkowym?

To był krótki okres, mniej więcej 4 tygodnie. Bardzo mnie jednak cieszyła ta współpraca. On prowadził Vissel Kobe, kiedy tam przychodziłem. Świetny człowiek ze świetnymi pomysłami. Każdy dzień z nim jest jak lekcja, podczas której dowiadujesz się czegoś nowego o piłce nożnej. On zwraca uwagę na rzeczy, o jakich nie myślisz, będąc zawodnikiem. 

Mam na myśli chociażby poruszanie się po boisku czy to, jak wykonywać podania. Ponadto trener Lillo lubi rozmawiać z zawodnikami także o życiowych kwestiach. To było krótkie doświadczenie, ale cieszyłem się nim.

Dasz przykład takiego detalu piłkarskiego, na który tobie Lillo zwrócił uwagę?

Chciał, by każde podanie przynosiło określony efekt. Powtarzał mi: “Gdy podajesz, myśl o swoim koledze”. Czyli nie jak ty chcesz zagrać, tylko jak on chciałby otrzymać piłkę. Czy dla niego będzie dobre mocne zagranie, czy nieco inne? Mówił, aby zawsze dogrywać do dalszej nogi. W grze czasem trudno o tym pamiętać, ale jeśli codziennie zwracasz na to uwagę, to w końcu to przyswajasz.

Czyli typ trenera-nauczyciela.

Tak, aczkolwiek dawał piłkarzom sporo wolności. Zależy mu, aby jego podopieczni cieszyli się grą. To jest totalny pasjonat.

Źródło: Action Plus Sport Images / Alamy

Jacy są z kolei japońscy trenerzy, którzy wywodzą się z zupełnie innej kultury?

Nie ma co generalizować, bo jeden szkoleniowiec z Japonii też różni się od drugiego. Na przykład ja współpracowałem z Atsuhiro Miurą i mogę powiedzieć, że traktował mnie bardzo dobrze. Co prawda nie skupiał się mocno na taktycznych kwestiach, ale z drugiej strony doskonale wiedział, jak zarządzać grupą. Za jego kadencji mieliśmy dobry sezon. Cała ekipa była odpowiednio zorganizowana i konsekwentna. Miura lubił też, gdy piłkarze wykonywali sporo pracy fizycznej.

Niewątpliwie są pewne różnice kulturowe. Teraz przychodzi mi na myśl, że w Japonii niemile widziane jest krzyknięcie na kogoś, na przykład na zawodnika. Jest to tam postrzegane jednoznacznie jako brak szacunku. W Europie to z kolei coś pospolitego.

Samper: On mógł trafić do Manchesteru City

A jak wygląda życie japońskiej szatni?

Największą przeszkodą była bariera językowa. Większość japońskich piłkarzy Vissel Kobe nie mówiła po angielsku i w związku z tym bywały komplikacje. Nasza grupka graczy z Hiszpanii miała tłumacza i kiedy chcieliśmy z kimś porozmawiać, musieliśmy robić to z jego pomocą, w drugą stronę tak samo. Podobnie to wyglądało w kwestii rozmów z trenerem. Ja nauczyłem się trochę języka japońskiego w trakcie tych kilku lat, ale nadal – znam podstawowe słowa, lecz gorzej było z pisaniem. Z tego względu bywało trudno pod kątem nawiązywania relacji.

Spędziłeś w Japonii 4 lata. Dlaczego nie więcej?

W 2022 roku zerwałem więzadła krzyżowe w kolanie. To się wydarzyło w ostatnim roku mojego kontraktu. Druga rzecz – chodziło o bycie daleko od domu. Bardzo brakowało mi rodziny, więc zapragnąłem wracać. Potrzebowałem zmiany w życiu i dlatego przeniosłem się do FC Andorry. Z tego względu wcześniej podkreślałem fakt, że leży ona 2 godziny od Barcelony. Chciałem być blisko domu bardziej niż grać w jakimkolwiek innym miejscu.

Czy to, że w Kobe powstała kolonia złożona z byłych graczy Barcelony było przypadkiem? Grałeś tam tym, Andres Iniesta, Thomas Vermaelen, David Villa i Bojan Krkić.

Żaden przypadek. To wszystko dzięki Inieście. On pojechał tam grać jako pierwszy, a potem namówił do wyjazdu Villę. Następnie zadzwonił do mnie i też przekonywał do takiego ruchu. Nigdy wcześniej nie myślałem, że mógłbym grać w Japonii. Nie byłem już tak młody, ale Andres opowiadał mi, iż poziom jest tam wysoki, są nowoczesne stadiony pełne kibiców, do tego sam kraj również jest świetny. Przed wyjazdem zmagałem się z groźną kontuzją kostki i biorąc to wszystko pod uwagę w końcu zdecydowałem się na wyjazd. Jeszcze później dołączyli Vermaelen i Bojan.

O grających trenerach już słyszałem, ale grający dyrektor sportowy to dla mnie duża nowość!

A widzisz! (śmiech) Nie uwierzyłbyś, co? Dla mnie to nawet nie jest dziwne. Szczerze – myślę, że często tak to wygląda.

Czytałem artykuł w “The New York Times”, w którym mówiłeś, że spośród wszystkich japońskich piłkarzy, z którymi grałeś w Vissel Kobe, najważniejszy był dla ciebie Kyogo Furuhashi. Dlaczego akurat on?

Nigdy wcześniej nie spotkałem piłkarza, który tak znakomicie wykorzystywałby wolną przestrzeń na boisku. Do tego dochodziła jego zdolność do ciągłego biegania na wysokiej intensywności. Świetnie mi się z nim grało. Dawałem mu wiele podań, po których dochodził do sytuacji strzeleckich. Poza tym dobrze się dogadywaliśmy także na poziomie osobistym. Urodził się tego samego dnia i tego samego roku co ja, może to tłumaczy nasze doskonałe relacje? (śmiech).

To było po prostu przeznaczenie (śmiech). Spodziewałeś się, że on będzie w stanie zrobić karierę w Europie? Celtic co prawda nie jest Barceloną czy Arsenalem, ale to nadal wielki klub w mocnej lidze Starego Kontynentu.

W momencie, gdy dołączyłem do Vissel Kobe, występował na skrzydle. Już wtedy prezentował się nieźle, ale wówczas miałbym jeszcze wątpliwości. Dopiero kiedy zmieniono mu pozycję na dziewiątkę, stał się lepszy. Świetnie się poruszał, grał obiema nogami, był bardzo szybki…

Wiedziałem, że w końcu trafi do Europy. Zresztą, to był jego cel, często o tym wspominał. Cieszę się, że mu się wiedzie. Ponoć w trakcie minionego lata interesował się nim Manchester City. Nie trafił do niego, ale z Celtikiem i tak może grać w Lidze Mistrzów w barwach wielkiego klubu.

O Japończyków trzeba się zatroszczyć

A czy po tych 4 latach spędzonych w Japonii byłbyś w stanie jakoś wytłumaczyć, dlaczego Japończycy tak rzadko są w stanie zrobić karierę w Europie? Okej, ostatnio trochę się to zmienia, na gwiazdę Premier League wyrasta Kaoru Mitoma w Brightonie, lecz wcześniej było z tym kiepsko. Co ich blokowało?

Kiedy Japończyk wyjeżdża do Europy, nikt mu nie pomaga. Kiedy ja pojechałem do Japonii, zostałem mocno zaopiekowany. Pomagano mi w sprawach codziennych, był tłumacz… W Europie tego nie ma, kultura jest zupełnie inna. Trzeba o nich pomyśleć, zadbać. Mają bowiem duży potencjał piłkarski.

Wspomniałeś Mitomę – to szaleństwo, jak świetny on jest, ale wszystko zależy od adaptacji. Japończycy są nauczeni innego trybu życia, inaczej budują relacje z kolegami z drużyny. W Japonii nie ma takiego nastawienia na rywalizację wewnętrzną. Bardziej liczy się to, czy dobrze wykonujesz swoje obowiązki. Pod tym względem w Europie jest znacznie większa presja.

To jest taki kraj, w którym nikt nie narzeka głośno, nikt nie chce robić problemów drugiej osobie. Zawsze robią dobrą minę. Jeśli o coś poprosisz, to na pewno się z tego wywiążą. Gdybym ja został trenerem, chciałbym mieć Japończyków w składzie. 

Gdybym był piłkarzem i zadzwonił do ciebie z pytaniem, “Słuchaj, mam ofertę z Japonii, czy warto z niej skorzystać?”, to co byś odpowiedział?

Jeśli miałbyś możliwość wyjazdu wraz z rodziną, na 100% warto byłoby spróbować. Natomiast jeżeli musiałbyś przeprowadzić się samemu – a tam z powodu różnic kulturowych i języka trudno jest nawiązywać znajomości – to na pewno trochę by cię kosztowało. Ja wyjechałem bez bliskich. Przez dwa lata był tam też trener przygotowania fizycznego z Hiszpanii, a potem mój dobry kolega, który znalazł pracę w Japonii. Natomiast przez ostatnie półtora roku żyłem sam.

Skoro przy twoim wyjeździe do Japonii jesteśmy – czy za tą decyzją stało przemyślenie na zasadzie: “Okej, na ścisły światowy top już się nie dostanę, ale dzięki karierze piłkarskiej przynajmniej zobaczę kawał świata, poznam inną, ciekawą kulturę i w ten sposób będę cieszył się życiem”? Polscy piłkarze czasem myślą właśnie w ten sposób i w sumie… Pochwalam takie podejście.

Jak wspomniałem – byłem wówczas po poważnej kontuzji kostki. Doznałem jej za czasów gry w Las Palmas, a wróciłem na operację do Barcelony. Bardzo długo nie mogłem grać… Andres używał różnych argumentów. Mówił między innymi, że Vissel Kobe może stać się jedną z najmocniejszych drużyn w Azji. Mnie natomiast zależało, by znów cieszyć się z gry. Na miejscu już byli Iniesta, David Villa, a także Lukas Podolski. Koniec końców każdy sportowiec kieruje się również tym, by mieć poczucie, iż jest się ważnym i odczuwać przyjemność z gry.

Przyznam, że ja czułem się tam kochany. Kibice nawet ułożyli piosenkę na moją cześć. Cały stadion śpiewał o mnie i to po hiszpańsku! Coś pięknego.

Przy okazji transferu do Vissel Kobe prezentację miałem… w Tokio. Stawiło się mnóstwo ludzi i przedstawicieli mediów. Nie jestem piłkarzem z takimi dokonaniami jak Andres Iniesta, David Villa czy Lukas Podolski, więc tym bardziej był to piękny moment.

Krzysztof Kamiński, czyli polski bramkarz, który też grał przez kilka lat w Japonii opowiadał mi, że po każdym meczu on i inni zawodnicy otrzymywali od kibiców prezenty. U was też tak było?

Tak, niemal za każdym razem, gdy mieliśmy treningi otwarte dla fanów. Tam jest taki poziom szacunku do sportowców, jakiego nie widziałem w żadnym innym miejscu na świecie. To było dla mnie zaskakujące.

Kiedy przybyłem do Japonii, zapytano mnie, czy oglądałem jakieś japońskie seriale. Odpowiedziałem, że jestem fanem “Dragon Balla”. Potem regularnie dostawałem figurki z postaciami z serialu. W domu miałem ich mnóstwo. Myślę, że zebrałem wszystkie, całą kolekcję.

Czy da się zastąpić Busquetsa?

Jak reagowałeś słysząc lub czytając o sobie słowa typu “Samper to nieudana kopia Busquetsa”?

Dla mnie Sergio zawsze był punktem odniesienia. Uwielbiam go jako piłkarza. 

Z mojej perspektywy kariera, którą udało mi się zrobić, to i tak jest jakieś szaleństwo i coś więcej, niż mogłem sobie wymarzyć. A określenie “nieudana kopia”… Cóż, uważam, że to brak szacunku, choć rozumiem jak czasem działa dziennikarstwo.

Wokół Barcelony zawsze jest dużo szumu, a ludzie cały czas o tobie rozmawiają. Jako piłkarz musisz trzymać się z boku, aby opinie na ciebie nie wpływały.

Czy na wychowankach La Masii ciąży zbyt duża presja? Co chwilę czyta się, że ten to będzie następny Xavi, tamten to następny Messi, a jeszcze inny to następny Pique.

Kiedy ja wchodziłem do pierwszej drużyny, w drugiej linii występowali Busquests, Xavi oraz Iniesta. Przebić się przy nich – niemożliwe. Nie było tak jak teraz, kiedy szansę dostaje mnóstwo chłopaków, którzy nawet nie mieli okazji grać w Barcelonie B, by tam udowodnić, że są gotowi i przygotowani. Grają świetnie, bo po prostu są świetni, aczkolwiek to trzeba powiedzieć jasno – czasy się zmieniły. Klub jest też w innej sytuacji finansowej niż przed laty. W tamtej epoce praktycznie niemożliwe było, aby regularnie grać przy takiej konkurencji.

Myślisz, że gdybyś dziś przebijał się z rezerw do pierwszego zespołu to byłbyś w stanie zrobić znacznie większą karierę w samej Barcelonie?

Jeśli dostawałbym więcej szans, to kto wie? Nie no, nie ma porównania z tamtą drużyną. Według mnie to była najlepsza ekipa w historii. Teraz możemy tylko gdybać, jest jak jest. Ja miałem to szczęście, że mogłem z nimi trenować. Zagrałem bodajże 10 meczów i było to świetne doświadczenie.

Wracając do samego Busquetsa – Barca od lat poszukiwała dla niego godnego następcy i nie znalazła. Dla mnie idealnym wyborem byłby Rodri, ale ani teraz nie ma możliwości, by go ściągnąć, ani wcześniej nie było. Ty widzisz kogoś, kto naprawdę mógłby zostać godnym następcą Sergio w Barsie?

Według mnie to musiałby być piłkarz wywodzący się z La Masii – na przykład Marc Bernal lub Marc Casado. Ktoś, kto znacznie lepiej rozumie grę Barcelony, kto wychowywał się w jej systemie od małego. Tak, aby w momencie przejścia do pierwszej drużyny wiedział wszystko, co musi robić. 

Zobacz, mówisz o Rodrim, ale kiedy grał w Atletico u Diego Simeone był nieco innym piłkarz niż obecnie. Spędził 4 lata pod okiem Pepa Guardioli i teraz bez wątpienia jest najlepszy na świecie, ale gdyby zamiast niego do Manchesteru City trafił ktoś inny, to może dziś on by był najlepszy? W tym wszystkim nie ma przypadku. 

No tak, możesz rozwijać inne umiejętności, będąc pod skrzydłami Simeone, a inne pod wodzą Guardioli… A propos tego – czytałem wywiad z tobą, który ukazał się w “Relevo”. Powiedziałeś w nim, że to od Busquetsa nauczyłeś się perfekcyjnego rozumienia gry. Chciałbym cię jednak dopytać, co dokładnie dla ciebie oznacza “rozumienie gry”?

Miałem na myśli kilka rzeczy – orientowanie się w tym, co dzieje się na boisku, reagowanie i ustawianie się; sposób, w jaki dajesz podania do kolegi, czyli aby zagrać z odpowiednią mocą, na właściwą nogę, w odpowiednią przestrzeń lub do nogi; organizację gry kolegów. 

Brutalna rzeczywistość i Paco Jemez

Co się dzieje w momencie, kiedy po kilkunastu latach gry w La Masii i Barcelonie nagle musisz z niej odejść do innej drużyny? Następuje zderzenie?

Tak. Żadna inna drużyna nie gra tak, jak Barca. Nagle musisz się przystosować się do rzeczy, którymi nigdy się nie zajmowałeś. Na przykład ja spędziłem w Barcelonie 18 lat i znałem tylko jeden sposób gry. Wtedy twoi koledzy mają nad tobą przewagę, ponieważ już znają ten inny typ piłki nożnej. Jeśli się nie zaadaptujesz, będzie po tobie.

W Barcelonie zawsze dominujesz. Jedziesz do jakiejkolwiek drużyny, a i tak wiesz, że będziesz miał przewagę, posiadanie piłki na poziomie 70%. Nadal możesz oczywiście wygrać lub przegrać, ale dominujesz. 

Ja pierwszy sezon poza Barceloną spędziłem w Granadzie i gra tam nie miała nic wspólnego z tym, co poznałem wcześniej. Do tego trener szybko stracił pracę i nastąpiła kompletna zmiana stylu. 

Później trafiłeś jednak do Las Palmas, gdzie spotkałeś Paco Jemeza. 

Kiedy przenosiłem się do Granady, to właśnie on ją prowadził. Zdecydowałem się do niej dołączyć właśnie z jego powodu. To Jemez do mnie zadzwonił. Po czterech tygodniach już go nie było. Do Las Palmas przyszedł natomiast po tym, jak kilku jego poprzedników się nie sprawdziło. Wiedziałem, że przy nim znów będę cieszył się grą. Niestety za jego kadencji zagrałem 2 mecze i doznałem groźnego urazu kostki, który wykluczył mnie do końca sezonu. 

Z Paco Jemezem jest tak, że albo go uwielbiasz, albo nienawidzisz. Nie ma nic pomiędzy. Na pewno on ma klarowną wizję co do tego, jak powinno się grać w piłkę. Cały czas chce przeć do przodu, z wysoko ustawioną linią obrony. W praktyce to jest bardzo ryzykowne, jeśli nie prowadzisz topowego klubu, gdzie są sami zawodnicy klasy światowej. W innym wypadku zdarza się, że przyjmujesz sporo goli. Niemniej ja lubiłem ten styl.

Źródło: Pro Shots / Alamy

W Polsce nazywaliśmy to futbolem w stylu kamikadze.

Można tak powiedzieć. Jego drużyny często tracą wiele bramek. On zawsze powtarza, że woli zremisować 4:4 niż 0:0, czy nawet przegrać, byleby pozostać wiernym właściwemu stylowi.

Idealista. W teorii to brzmi fajnie, w życiu wychodzi różnie… Był jednak taki czas, gdy niektórzy przekonywali, że on powinien kiedyś przejąć Barcelonę. Co sądzisz?

Powiem ci, że w Barsie zawsze najlepiej radzili sobie szkoleniowcy wywodzący się z akademii. Jest w niej mnóstwo trenerów o wysokiej jakości, oni znają poszczególnych zawodników od maleńkości. Chciałbym zatem zobaczyć kiedyś w pierwszej drużynie na przykład Xaviera Garcię Pimientę, który teraz pracuje w Sevilli. Albo Rafę Marqueza. 

To w sumie ciekawy przypadek, że w Dumie Katalonii sukcesy przeważnie odnoszą ci szkoleniowcy, którzy albo się z niej wywodzą, albo przynajmniej w niej grali. Na przykład taki Tata Martino – wydawało się, iż może pasować idealnie, a jednak czegoś mu zabrakło. Podobnie nie poradził sobie również Quique Setien. O co tu chodzi?

Klimat wokół Barcelony nie jest normalny. Wspomniałeś Tatę Martino i ja się z tobą zgadzam. Za jego kadencji co prawda nie zdobyto mistrzostwa, ale krytyka była ogromna! Kiedyś rozegrała mecz, w którym zwyciężyła 4:0 na wyjeździe z Rayo Vallecano, lecz to goście mieli nieco większe posiadanie piłki i prasa ich zmiażdżyła…

Pracując w Barcelonie należy rozumieć, jak funkcjonuje ta specyficzna mentalność cules. Jeśli jako trener tego nie wyczujesz, to oszalejesz.

Hansi Flick ma jeden wielki atut 

W takim razie jaka będzie przyszłość Hansiego Flicka, który jest trenerem z zewnątrz?

Sądzę, że akurat Hansi Flick bardzo uważnie słucha ludzi z najbliższego otoczenia. Według mnie podejmuje mało decyzji w sposób w pełni samodzielny, a pozwala działać osobom, które są obok. Jasne, ma klarowną wizję co do tego, jak powinien grać jego zespół, lecz ewidentnie wsłuchuje się w to, co mówi się wokół, co jest ważne dla klubu lub dyrekcji sportowej. Na przykład daje szanse wielu wychowankom.

Na razie kibice są z niego bardzo zadowoleni. Do tego nie pakuje się w tarapaty w relacjach z mediami. To jest jego szczęście, że nie zna języka hiszpańskiego i nie rozumie dokładnie pytań, które dziennikarze mu zadają. To duża korzyść dla Flicka.

Dla jasności dodam, że mówisz o tym całkowicie poważnie, a nie w żartach.

Owszem. Gdyby Flick wszystko rozumiał, to by zwariował. Okej, ma tłumacza, ale zawsze tłumaczenie jest idealne. Słuchałem tego i nie zawsze to jest identyczne, o co pytają. Dzięki temu on zyskuje na czasie. Zobaczymy, co będzie, jeśli pojawią się porażki. Na przykład jeżeli Barca przegra z Bayernem. Potem mamy El Clasico… Nadchodzą ważne spotkania.

Mówisz o tym, że Flick mocno wsłuchuje się w swoje otoczenie, ale czy to nie jest w pewnym sensie pułapka? Gdzieś trzeba postawić granicę – by decyzje nadal były jego, a nie tylko robić coś, co podpowiadają inni. Co sądzisz?

Nikt mu raczej nie dyktuje, jak ma organizować pressing czy generalnie jak powinna grać drużyna. Ale już w kwestii, jak powinien rozmawiać z prasą albo w jaki sposób korzystać z cantery, w jaki sposób komunikować się z wychowankami lub kibicami… To są bardzo istotne rzeczy i myślę, że w tych sferach otoczenie mu doradza. Dzięki temu Flick wie na przykład, iż może odważniej stawiać na młodzież i nawet jeśli coś pójdzie nie tak, to nikt nie będzie się czepiał, ponieważ właśnie tego chcą ludzie. To tak dla przykładu. A zatem wydaje mi się, że Flick doskonale rozumie, czym jest Barca i jaka jest Barca.

Zapytam cię jako kibica – czy obecny styl gry Blaugrany cieszy twoje oko? On mocno ewoluował od czasu ery Guardioli czy tego okresu, gdy sam w niej występowałeś.

Bardzo mi się podoba. To jest atrakcyjny styl, agresywny w pozytywnym sensie.

To na koniec jeszcze o stylu gry, ale Motoru Lublin. Czy on ci odpowiada? Bo bez wątpienia w wielu aspektach mocno różni się od tego, czego uczyłeś się w La Masii i jak potem grałeś nawet w innych miejscach typu Las Palmas, Vissel Kobe czy FC Andorra.

Na pewno jest sporo zasad, których musimy się trzymać oraz rzeczy, do których przyzwyczajenie się na początku trochę kosztuje. Jednakże kiedy już się do nich przystosujesz, mocno pomagają zespołowi. Z jednej strony Motor ma jeden z niższych budżetów w lidze, ale w tabeli już jest w środkowej strefie. Jesteśmy w stanie równorzędnie rywalizować nawet z takimi drużynami jak na przykład Lech Poznań (Motor wygrał mecz z Kolejorzem 2:1 – przyp. red.).

Wydaje mi się też, że mamy zamiar rozwijać się również w grze pozycyjnej, częściej grać z piłką przy nodze i właśnie dlatego zostałem ściągnięty do Lublina, aby w tym pomóc. Z Lechem nam się to nie udawało, ale na przykład z Jagiellonią, która przecież zdobyła mistrzostwo Polski, już mieliśmy futbolówkę dłużej niż rywale. Tak samo ze Śląskiem. W Poznaniu co prawda trochę cierpieliśmy w grze, lecz mam poczucie, że się rozwijamy.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Gigant chce Zalewskiego. Bacznie przygląda się jego sytuacji w Romie
Feio triumfuje. A Lechia obiera kurs Betclic 1. Liga
Legia ma autostradę do awansu w LKE? Piłkarz nie ma wątpliwości
Inter Miami dostanie “dziką kartę”. Messi i Suarez powalczą o kolejne trofeum
Oyedele kontuzjowany. Co z kolejnymi występami?
Flick by zwariował, gdyby to rozumiał. Samper: Klimat wokół Barcelony nie jest normalny [WYWIAD]
Ivi Lopez miał ofertę z dużego europejskiego klubu. Zaskakujące kulisy
Brat Szczęsnego zdradził kulisy. “Wojtek miał więcej propozycji”
Nadchodzi weryfikacja Arne Slota. Przed Liverpoolem czas poważnych sprawdzianów
Lechia z kolejną porażką. Szczere słowa Grabowskiego