EUFORIA
Ińsko, niespełna dwutysięczne miasteczko położone niecałe 80 kilometrów od Szczecina, ostatnia niedziela kwietnia, pięć dni przed finałem Pucharu Polski. Kilku wesołych mężczyzn drepcze promenadą, z czego dwóch w barwach Pogoni. W pewnym momencie zaczynają śpiewać jedną ze stadionowych przyśpiewek o Portowcach. Kolejna grupka, solidnie podchmielona, siedząca kilkanaście metrów dalej, dołącza się, a po chwili wyłania się jeszcze jedna z terenów obok miejscowej szkoły i hardo zagaduje: – Dawajcie jeszcze raz!
Od 15 lat spędzam każdy przełom kwietnia i maja w Ińsku i nigdy wcześniej nie byłem świadkiem takiej sceny. Tak samo jak nigdy wcześniej nie mijałem na uliczkach tylu dzieciaków w barwach Portowców. Trafił się nawet jeden dwulatek.
Pogoń stała się drużyną całego województwa, a przywołana sytuacja to tylko symbol. Stała się, bo od początku XXI wieku trudno było ją kochać. Dwa spadki z Ekstraklasy, drugi w okropnym „brazylijskim” stylu i mozolna odbudowa od czwartej ligi. Po wyczekiwanym awansie okopanie się w środku tabeli. A to wszystko na stadionie, z którego łatwo było żartować, że był starszy niż XVIII-wieczna Brama Portowa, jeden z reprezentacyjnych zabytków miasta.
Pogoń musiała się postarać o miłość Pomorza Zachodniego i tak naprawdę zaczęła to robić dopiero, kiedy wydawało się, że zaliczy hat trick degradacji. Z Portowcami było bardzo źle, gdy jesienią 2017 szefowie klubu ruszyli do Berlina na spotkanie z trenerem Kostą Runjaiciem – ostatnie miejsce w tabeli i kilka punktów straty do bezpiecznej pozycji. Maciej Skorża miał zaszczepić w zespole DNA zwycięzców, a zamiast tego zawodnicy szorowali po ligowym dnie i trzeba było ratować, co się da.
Runjaić tamtego dnia nie zapytał o kasę. Nie po to zgodził się na spotkanie w cztery oczy, żeby dyskutować o zarobkach. Chciał zobaczyć, kim są władze klubu z portowego miasta i czy z nimi jako szefami może zrobić coś poważnego. Na szczęście dla Pogoni – wszyscy wywarli na sobie pozytywne wrażenie i niemiecki szkoleniowiec przyjechał do Szczecina.
Runjaić nie był idealny, ale był idealnym człowiekiem na tamten moment rozwoju Portowców. Wymagający, kłótliwy, nie akceptujący wymówek. Zmuszał całe otoczenie do wysiłku, którego wcześniej nie podejmowało. Wskazał kierunek, w którym należało podążać. Takiej osobowości potrzebował klub. Ostatnio usłyszałem wprost – z tak spokojnym i skłonnym do kompromisu szkoleniowcem jak Jens Gustafsson prawdopodobnie Granatowo-Bordowi nie dołączyliby do ligowej czołówki. To nie zarzut do Szweda. To zaleta Niemca.
Za Runjaicia Pogoń zaczęła puszczać zalotnie oko do uśpionych kibiców z województwa i coraz żwawiej zachęcała do trzymania kciuków za drużynę. Stała się wiodącą siłą w kraju, a wiosną 2022 długo liczyła się w walce o mistrzostwo kraju i pierwszy raz dało się zauważyć, jak wszyscy w regionie czekali na sukcesy. Lutowe starcie z Lechem Poznań wywołało ogromne zainteresowanie. W Szczecinie zjawił się choćby fan z Norwegii, który przyleciał w ciemno, bez kupionego biletu i liczył, że w ostatniej chwili uda mu się nabyć wejściówkę. Za tę przyjemność był gotów wyłożyć nawet tysiąc złotych, czyli kilkakrotnie przepłacić.
„Obieramy kurs na mistrza” – oprawę z takim przekazem przygotowali miejscowi ultrasi. Tyle że w drużynie Runjaicia nawalił nawigator i roztrzaskano się na poznańskiej przeszkodzie. Skończyło się 0:3. Trzy ciosy w sześć minut i nie było czego zbierać. Potem jeszcze porażka z Rakowem. O mistrzostwie nie było mowy.
Po dwóch trzecich miejscach z rzędu za Runjaica przyszedł Gustafsson i finiszował czwarty. Niezłe wyniki w lidze i rewelacyjne w pucharze w połączeniu z nowym stadionem utrzymały zainteresowanie Pogonią, która w tym sezonie notuje piątą frekwencję w Ekstraklasie (17 378, wg danych Transfermarkt), przy czym ma mniejszy obiekt niż wyprzedzający ją Legia Warszawa, Lech Poznań, Śląsk Wrocław i Ruch Chorzów. Wygrana w finale Pucharu Polski to element niezbędny do podtrzymania tej euforii, która zainspirowała fanów z Dolic, Stargardu czy Gryfic, żeby w majówkę jechać całymi rodzinami na Narodowy. Jechać po trofeum, nie na wycieczkę.
TU I TERAZ POGONI
W tym sezonie Pogoń to najstarsza ekipa w całej lidze – zgodnie z danymi EkstraStats Gustafsson wybierał tak zawodników, że średnia wieku podstawowego składu po 29 kolejkach dobiła do 28,89 roku. Bardzo dużo. Tylko Radomiak również przebił barierę 28 lat.
To odwrócenie trendu, bo wcześniej władze klubu starały się wysyłać w świat sygnał, że w Szczecinie to do młodzieży świat należy, o czym mogli poświadczyć Sebastian Walukiewicz, Adrian Benedyczak czy Kacper Kozłowski. Odwrócenie trendu, na które w pewnym stopniu nie miał wpływu dyrektor sportowy Dariusz Adamczuk. Sprzedaż Mateusza Łęgowskiego była nieunikniona, taki los polskich drużyn, ale uraz Marcela Wędrychowskiego i fatalna postawa Bartosza Klebaniuka nie wpisywały się w długofalową strategię. W teorii ten pierwszy albo drugi mieli zapewnić wypełnienie limitu młodzieżowców, tyle że to zwolniłoby Portowców z konieczności karnej opłaty, natomiast specjalnie nie zmniejszyłoby średniej wieku wyjściowej jedenastki. Dlatego Adamczuk tylko w pewnym stopniu nie miał wpływu na odwrócenie trendu.
Czy coś w tym złego? Niekoniecznie, o ile Pogoń pokona Wisłę i zdobędzie Puchar Polski. Jakkolwiek źle nie brzmi sprowadzanie oceny projektu do półtoragodzinnego meczu, tak trudno w inny sposób patrzeć na Portowców. Granatowo-Bordowych stworzono z zawodników, którzy muszą być gotowi na tu i teraz, jako że wielu z nich – jak Kamil Grosicki, Alexander Gorgon, Fredrik Ulvestad, Benedikt Zech czy Rafał Kurzawa (aktualnie kontuzjowany) – jest już po trzydziestce, a równie wielu – jak Mariusz Malec, Linus Wahlqvist, Leo Koutris, Luka Zahović, Joao Gamboa czy Efthymios Koulouris – znajduje się zdecydowanie bliżej tej granicy niż dalej.
Ten zespół to w znacznie większym stopniu gotowy produkt z określonym marginesem progresu niż obietnica jutra z ogromnym polem do rozwoju.
Ale zaawansowany wiek ma swoje plusy – w tym wypadku słychać to choćby, kiedy drużyna zbiera się w kółku na środku boiska przed meczami czy w przerwie. To nie tak, że w takich momentach głos zabiera wyłącznie kapitan – Grosicki, lecz także inni są chętni. Nikt się nie chowa za drugiego, nie ma strachu. Gorgon, Ulvestad, Koutris czy Wahlqvist swoje widzieli i wygrywali, dlatego w Portowcach starają się z tego korzystać. Ich doświadczenie procentuje.
Dowód? Za Runjaicia ekipa ze Szczecina notorycznie pękała w ważnych spotkaniach, za Gustafssona daje radę, czego najlepszym dowodem Puchar Polski, w którym uporała się z Górnikiem Zabrze, Lechem oraz Jagiellonią, a przecież w lidze z Jagą ani razu nie przegrała, zdemolowała Kolejorza u siebie czy odniosła zwycięstwo we Wrocławiu, gdy nikt nie potrafił tego zrobić od lata. To dobry omen dla Granatowo-Bordowych przed finałem.
ŚWIĘTY SPOKÓJ JENSA
– Jens się obroni – to można było usłyszeć w klubie z ulicy Twardowskiego przy każdej rozmowie o Jensie Gustafssonie. Wiara władz Pogoni w szwedzkiego szkoleniowca pozostawała niezachwiana bez względu na problemy z grą czy wynikami. Przeszkody? Normalna sprawa. Potknięcia? Muszą się zdarzać. Ale trener wie, co robi.
Jeśli dzisiaj Portowcy pokonają Wisłę, pierwszy raz kibice zgodnie potwierdzą, że Gustafsson wiedział, co robił i że się obronił. Oczywiście, jako pierwszy trener w dziejach Granatowo-Bordowych odniósł zwycięstwo w eliminacjach europejskich pucharów i osiągnął awans do kolejnej rundy, ale to jeszcze za mało. Pierwsze trofeum da mu kredyt zaufania u kibiców z bardzo późnym terminem spłaty.
Jednego można być pewnym – Gustafsson nie da po sobie poznać, że gra idzie o tak wysoką stawkę. Szwed w trudnych emocjonalnie momentach nie panikuje, nie traci głowy, nie daje się ponieść emocjom, nie wyżywa się na otoczeniu, jak zdarzało się Runjaiciowi. Nie boi się podnosić głosu, ale zwyczajnie korzysta z tego oszczędnie. Woli naprawdę wyciągać wnioski na chłodno, przemyśleć wszystko i dopiero zareagować. Bez działania pod wpływem chwili. Także w tym opanowaniu można dopatrywać się jednej z przyczyn, dzięki którym Granatowo-Bordowi przestali pękać w ważnych meczach.
Zarządza przez komunikację, w każdym tygodniu rozmawia z piłkarzami jeden na jeden i starannie dobiera sposób pod osobowość. Dopytuje, kto czego oczekuje i potrzebuje. Jednym to odpowiada, innym nie. Jedni nie chcą rozmów, bo wolą czyny. Drudzy cenią sobie wsparcie w kryzysowych momentach. Kto ma rację? W ogromnej mierze zdeterminuje to wynik osiągnięty na Narodowym.
LEGENDARNI
Kraków – gospodarz dzisiejszego rywala Pogoni – ma legendę o Smoku Wawelskim, a Szczecin – o wileńskiej inteligencji z Uniwersytetu Stefana Batorego. Otóż tamtejsza kadra naukowa po zakończeniu II Wojny Światowej i zmianie granic miała trafić do „odzyskanego” Szczecina i co więcej już miała siedzieć w pociągu na Pomorze Zachodnie, by w stolicy regionu założyć uczelnię, tyle że… wysiadła po drodze w Toruniu. Tam były tradycje uniwersyteckie i gotowa infrastruktura.
Gdyby Portowcy podołali roli faworyta i zdobyli Puchar Polski, staliby się postaciami niemal legendarnymi. W tym momencie bezwzględnie kultową osobą jest Grosicki i wystarczyła podróż samolotem z Warszawy do Szczecina w sobotę po piątkowej potyczce drużyny w Białymstoku, by to po raz kolejny potwierdzić. Zespół zajmował początek maszyny, reszta pasażerów tyły i już w powietrzu zaczęły się szepty, że ten w czapce z daszkiem to ten Grosicki z reprezentacji. Z ust do ust, podpierane pytaniem, który, bo czapkę miał też Koutris, a z daleka trudno rozpoznać…
Szczecinianin może tylko umocnić swoje miejsce w historii Granatowo-Bordowych, ale jeśli ekipa Gustafssona nie zawiedzie, kolejne pokolenia będą słuchać opowieści o rajdach Koutrisa, żelaznych płucach Wahlqvista, dynamice Borgesa, sile i rozegraniu Malca, lewej nodze Biczachczjana… I tak dalej, i tak dalej.
Szczecin i okolice nie zapomną.