HomePiłka nożnaZ nieba do piekła. Bezprecedensowa porażka Fortuny w barażach

Z nieba do piekła. Bezprecedensowa porażka Fortuny w barażach

Aktualizacja:

Postawcie się w ich sytuacji. Wasz klub, mimo iż nie jest faworytem, wygrywa na wyjeździe pierwszy mecz barażowy 3:0. Wynik fantastyczny, choć i tak za niski. Można było wygrać wyżej. Ale spokojnie, rewanż u siebie, przeciwnik w totalnej rozsypce, musiałby się wydarzyć jakiś niebywały cud, żeby coś się zmieniło…

Fortuna Dusseldorf

Fortuna Dusseldorf. Fot. Alamy

Mecz nie do przegrania

No i się wydarzył. Ja sobie tego nie wyobrażam. Kibicuję klubom, które porażki mają wpisane w codzienność, ale czegoś takiego chyba jeszcze nie doświadczyłem. Nie mam pojęcia, jak można się po czymś takim podnieść i z uśmiechem na ustach wrócić do rzeczywistości. Jak zostawić to za sobą, skupić się na czymś innym, nie wracać do tego myślami… 36 meczów, 54 godziny grania, seria 15 meczów bez porażki, a na samym końcu wszystko sprowadza się do jednego rzutu karnego i to on decyduje o tym, czy w przyszłym sezonie zagrasz z Elversbergiem i Ulmem, czy może jednak z Bayernem i Dortmundem. O kwestiach finansowych już nawet nie wspominam. Kibicu Fortuny, tak bardzo ci współczuję…

Po pierwszym meczu, w Duesseldorfie zapanowała euforia. Trener Daniel Thioune próbował sprowadzać wszystkich na ziemię, mówił, że sprawa nie jest jeszcze rozstrzygnięta, że czeka ich arcytrudny rewanż. To samo mówił Klaus Allofs, czyli dyrektor Fortuny, który przestrzegał, że aby awansować, będą potrzebowali dwóch świetnych meczach, a na razie zagrali taki tylko jeden. Ale nikt ich nie słuchał. Wiadomo, że szefostwo musi mówić takie rzeczy, ale przecież nie da się stracić takiej przewagi. Żadnej drużynie w historii meczów barażowych w Niemczech – czy to o 1., czy o 2. Bundesligę – nie udało się odrobić takich strat po pierwszym meczu. Ponadto, na ekipę Heiko Butschera spadło w ostatnim czasie mnóstwo plag. Afera wokół Riemanna, niespodziewana konieczność gry w barażach, po golu dla Unionu w doliczonym czasie meczu z Freiburgiem, porażka u siebie z drugoligowcem 0:3, cała masa wygasających kontraktów i piłkarzy, którzy chcą odejść z klubu, wreszcie brak Bernardo – najlepszego obrońcy Bochum który musiał pauzować za nadmiar żółtych kartek. Mecz w zasadzie nie do przegrania… Ale, jak to mawiają Niemcy – ci, których uważamy za zmarłych, żyją dłużej.

Dwumecz o przyszłość.

Dla obu klubów to był dwumecz natury egzystencjalnej. Nie chodziło tylko o awans. Chodziło o najbliższą przyszłość klubu, o to, by złapać finansowy oddech i dać sobie szansę na zatrzymanie najważniejszych piłkarzy. Fortuna grała o Christosa Tzolisa, Ao Tanakę i Isaka Johannessona, a być może też o Tima Oberdorfa, Shintę Appelkampa i Yannicka Engelhardta. Przy braku awansu, zatrzymanie kogoś z tego grona będzie albo niemożliwe (przypadek pierwszych trzech), albo bardzo trudne (druga trójka). 2. Bundesliga z Herthą, HSV, Kolonią, Schalke, Hannoverem, Karlsruhe czy Kaiserslautern zapowiada się w przyszłym wręcz ekscytująco. Niełatwo będzie z nimi rywalizować, zwłaszcza w sytuacji, gdy trzeba będzie od nowa budować kręgosłup drużyny. Rozczarowanych za rok znów będzie cała masa. Fortuna straciła wczoraj historyczną szansę na wyrwanie się z tego marazmu. Mogła dać sobie impuls do rozwoju, wejść na wyższy pułap finansowy, być wreszcie w hierarchii nad Kolonią, a więc nad swoim wielkim rywalem z lokalnej metropolii. Wystarczyło przejść przez drzwi, które Fortuna otworzyła sobie pierwszym meczem. Niestety, nie udało jej się przez nie przejść. Potknęła się o próg i złamała nogę.

Wbrew sobie

Oglądałem Fortunę w wielu meczach w tym sezonie. W zasadzie, to oglądam ją regularnie od kliku lat. Trend rozwoju tego zespołu pod okiem Daniela Thioune’a jest mi doskonale znany. Wczoraj nie poznawałem tej drużyny. To nie była prawdziwa twarz „Die Flingeraner”. To nie jest zespół lubujący się w grze w niskiej obronie. Miałem wrażenie, że zagrali wczoraj wbrew swojej naturze. Doszedłem do paradoksalnej, czy wręcz irracjonalnej, konstatacji, że to 3:0 z pierwszego meczu, było tak naprawdę gorsze, niż jakieś skromne 1:0, czy nawet 1:1. Po pierwsze – skazywało Fortunę na określony sposób gry, który nie do końca jej pasował. Thioune miał świadomość, że Bochum nie potrafi grać w ataku pozycyjnym i założył, że szczelna i kompaktowa obrona da mu sukces. Obraz meczu długimi fragmentami to potwierdzał. Kreatywność piłkarzy Bochum kończyła się jakieś 35 metrów od bramki Kastenmaiera. Goście po prostu wstrzeliwali piłkę w pole karne, licząc na to, że uda im się trafić nią w głowę Philippa Hofmanna. No i dwa razy faktycznie się udało, a po tym drugim golu, mecz przeniósł się z boiska do głów piłkarzy obu drużyn. Po drugie jednak – wynik pierwszego spotkania ośmielił Bochum, które mogło pójść na całość, podjąć pełne ryzyko i zaatakować w zasadzie wszystkimi piłkarzami. Przy innym wyniku, pierwszoligowiec też musiałby kalkulować. Nie zagrałby aż tak odważnie od samego początku, też byłby nerwowy, bo miałby coś do przegrania. Wczoraj nie miał, przynajmniej do momentu strzelenia trzeciego gola.

O ile jednak rozumiem strategię obraną przez Fortunę na ten mecz, o tyle kompletnie nie rozumiem, dlaczego gospodarze nawet nie próbowała atakować. Nie nękali Bochum ani szybkimi wypadami na jego połowę, ani grą pozycyjną, w której trzymałaby dłużej piłkę przy nodze i wybijała przeciwnika z rytmu. Nie dała nieogranemu w tym sezonie Andreasowi Luthemu okazji, by popełnił błąd. O ile w pierwszym meczu miała posiadanie piłki na poziomie 45% (a ono przecież w naturalny sposób spadało po kolejnych golach dla gości), o tyle w rewanżu osiągnęła ledwie 41%. Pozwoliła gościom na wszystko, a przynajmniej na zdecydowanie za dużo. O ile w pierwszym meczu udało jej się utrzymać w ryzach lidera Bochum – Kevina Stoegera, o tyle w drugim meczu w żaden sposób nie potrafiła go zneutralizować. No i o ile w pierwszym meczu oglądaliśmy show Tzolisa, o tyle w rewanżu nie oglądaliśmy go niemal wcale. Tim Oermann miał go przez cały czas pod kontrolą. Gościom pomogła także zmiana systemu. Przejście na wahadła i dorzucenie kolejnego środkowego obrońcy, mocno utrudniało Tzolisowi zejścia do środka, co przecież należy do jego najmocniejszych stron.

Szkoda mi też Daniela Thioune’a. To bardzo dobry trener i świetny człowiek, ale najwyraźniej układ gwiazd na niebie nie do końca mu sprzyja. Z HSV zwolniono go 3 kolejki przed końcem sezonu, chcąc ratować szanse na awans. A przecież przez 23 kolejki HSV pod jego wodzą zajmował miejsce w pierwszej trójce, przez 16 był liderem tabeli i ani razu nie wypadł poza czołową piątkę. Opinie Thioune wciąż ma lepszą niż wyniki, jakie osiąga. Po stronie sukcesów może sobie zapisać tylko awans z Osnabrueck do 2. Bundesligi. I na razie tak też pozostanie.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Wisła dzieli się punktami ze Stalą. Piękny gol Zwolińskiego [WIDEO]
Odmieniony Śląsk remisuje z Jagiellonią! Jezierski z wejściem smoka
“Płuca Barcelony” wracają na dobre. Kibice długo czekali na tę wieść
Neymar zasugerował gdzie trafi? To może być hit
Dwie kontuzje w Śląsku. Klub oficjalnie potwierdził
Zwoliński z cudowną bramką! Ależ się zabawił! [WIDEO]
Amorim zabrał głos przed swoim debiutem! Jasna deklaracja
Guardiola w piątej lidze angielskiej? Kibice dostali słowo
Kolejna porażka ekipy Ronaldo. Al-Nassr pogrążone przez znanego piłkarza
Mraz zachwycił i ukąsił byłą drużynę. Motor pokonał Zagłębie!