MITYCZNE OCZYSZCZENIE
Zanim pochylimy się nad losem „Koziołków”, najpierw musimy rozprawić się z pewnym szkodliwym mitem. Otóż kibice powtarzają czasem, że spadek z ligi może być w sumie nie taką złą opcją, wręcz pewnego rodzaju oczyszczeniem. Fani wychodzą bowiem z założenia, że taki wstrząs w dłuższej perspektywie może się okazać zbawienny, bo w związku z nim może w końcu dojść do zmian w gabinetach, do przeorganizowania polityki transferowej, a konieczność zaciśnięcia pasa ma szansę poskutkować znacznie rozsądniejszym wydawaniem pieniędzy. Po części jest to prawda, bo rzeczywiście większość drużyn spadających ze swoich lig musi się wkrótce zmierzyć z wieloma zmianami. Ci, którzy do spadku doprowadzili, nierzadko tracą pracę, udaje się też odchudzić budżet płacowy, czasem nawet z konieczności postawić na młodych wychowanków lokalnej akademii. Ale to tylko wycinek rzeczywistości.
Znacznie więcej jest bowiem prawdy w tym, że jeśli ktoś zlatuje z ligi, to w pierwszej kolejności prosi się o jeszcze większe kłopoty, a nie o cudowne uzdrowienie. To z automatu drastyczne obcięcie wpływów (choćby z uwagi na zarobki z praw telewizyjnych), to też spadek atrakcyjności na rynku transferowym i konieczność przystosowania się do rywalizacji w zupełnie innych warunkach. Jeśli więc są kibice Koeln, którzy potencjalny spadek potraktują jako ulgę i w pierwszej kolejności szansę, niech lepiej przypomną sobie losy innych niemieckich spadkowiczów. Hamburger SV miał się oczyścić po spadku i czyści się już kilka lat – jesienią rozpocznie prawdopodobnie siódmy sezon walki o awans. Schalke po ubiegłorocznym spadku walczy o utrzymanie w 2. Bundeslidze, Kaiserslautern (spadek w 2012) zaliczyło w międzyczasie 3. ligę i zaraz może do niej wrócić, Hansę Rostock (spadek w 2008) spotkał podobny los, a wspomnieć można też losy Energie Cottbus (4. liga), Alemannii Aachen (4. liga), TSV 1860 Monachium (3. liga) czy Arminii Bielefeld (3. liga). Spadek to więc w pierwszej kolejności ogromne ryzyko, dopiero w drugiej szansa – którą mało kto wykorzystuje.
OD PUCHARÓW DO SPADKU
Wracając jednak do FC Koeln, to w tej chwili piłkarze Timo Schultza mają w dorobku 22 punkty, tylko 4 wygrane mecze w 30 kolejkach, aż 53 stracone bramki i w perspektywie niewdzięczny terminarz (zresztą jaki jest wdzięczny dla drużyny która wygrał w ostatnich 10 meczach raz?). W ubiegły weekend mierzyli się u siebie z ostatnim w tabeli Darmstadt. „Lilie” wprawdzie miały za sobą 20 spotkań bez zwycięstwa, ale w Kolonii zgarnęły komplet punktów i – choć jeszcze nie matematycznie – to raczej już pogrzebały szanse rywala na utrzymanie. Przed zasłużoną niemiecką ekipą jeszcze starcia z Mainz, Freiburgiem, Unionem i Heidenheim, ale 5-punktowa strata do bezpiecznego miejsca wydaje się być już zbyt rozległa.
Takie położenie tego zespołu może być dla wielu kibiców zdumiewające – w końcu jeszcze w sezonie 2022/23 występował on w Lidze Konferencji Europy i wydawało się, że wkrótce ugruntuje pozycję ligowego średniaka. Osiągane wówczas przez zawodników Steffena Baumgarta wyniki tuszował jednak rzeczywistość. Baumgart – który wniósł do klubu nieprawdopodobne pokłady energii – nawet ze słabych piłkarzy robił solidnych, a z niezłych wręcz bardzo dobrych. Równolegle jednak klub, z roku na rok, osłabiał się kadrowo. Polityka transferowa dyrektora sportowa Christiana Kellera mogła zdumiewać, bo zamiast wykorzystać świetny moment i zbudować solidne fundamenty na przyszłość, 45-latek konsekwentnie degradował jakościowo kadrę i wystawiał na mocną próbę nerwy trenera-cudotwórcy. Jego cierpliwość wygasła jednak w trakcie rundy jesiennej tego sezonu, a gdy zaczął coraz częściej publicznie wybuchać i zarzucać przełożonemu niekompetencję, efekt tych przepychanek nie mógł być inny. Obie strony rozstały się wraz z końcem roku, a samobójczej wręcz misji utrzymania Koeln w lidze podjął się Schultz.
ZAKAZ TRANSFEROWY
Keller nie tylko nie popisał się, wyprzedając najlepszych piłkarzy, ale też ściągając na klub zakaz kupowania piłkarzy. Wskutek nieprawidłowości przy podprowadzaniu Olimpiji Ljubljana młodego napastnika Jaka Cubera Potocnika FIFA nałożyła bowiem na „Koziołki” ban transferowy. O tyle bolesny, że obowiązujący przez kilka okienek transferowych. Wszystkie pomysły na zimowe wzmocnienia trzeba było więc wymazać z pamięci, więc już w styczniu stało się jasne, że utrzymanie miejsca w Bundeslidze będzie zadaniem niezwykle karkołomnym. Piłkarze robili co mogli, ale tak znaczących braków jakościowych nie dało się przeskoczyć i na miesiąc przed końcem sezonu są już jedną nogą w 2. Bundeslidze.
Jest więc obecnie ekipa z RheinEnergieStadion w katastrofalnym położeniu. Szanse na wyszarpanie choćby miejsca dającego grę w barażach o utrzymanie jest malutkie, cały potencjał wypracowany w ostatnich latach został roztrwoniony, a większość cennych zawodników została sprzedana już w ostatnich okienkach. Prawdziwe tarapaty mogą się jednak dopiero zacząć.
SKOK W PRZEPAŚĆ
Działacze z Kolonii długo walczyli o to, by FIFA wspomniany zakaz wycofała, ale ten został ostatecznie wcielony w życie i będzie obowiązywał do 2025 roku. To oznacza, że po ewentualnym spadku do 2. Bundesligi mogą pojawić się ogromne problemy ze zmontowaniem konkurencyjnej drużyny. W kadrze jest kilku zawodników, którzy nie wyobrażają sobie gry na niższym poziomie rozgrywkowym i przy pierwszej okazji będą chcieli opuścić zespół. Wiele klubów z elity ma chrapkę na obrońcę Jeffa Chabota, przesądzony jest los bramkarza Marvina Schwaebego, klauzulę rozwiązania umowy w przypadku spadku ma najlepszy strzelec Davie Selke, a w kolejce do ewakuacji ustawią się też inni jakościowi piłkarze – jak Dejan Ljubicić, Timo Huebers czy Luca Kilian.
Nawet jeśli jednak „Koziołki” zarobiłyby na tej wyprzedaży trochę pieniędzy, to przecież nie będą ich mogły wydać. W lecie nie ściągną do drużyny ani jednego zawodnika, więc dyrektor sportowy będzie musiał wykazać się nie lada kreatywnością, by po prostu zbudować zespół zdolny rywalizować na zapleczu. Do grona zawodników którzy pozostaną w ekipie, a więc – co logiczne – zbyt słabych, by wzbudzić zainteresowanie innych klubów, będzie mogło dołączyć kilku zdolniejszych młodziaków, paru graczy wróci z wypożyczeń i… to by było na tyle.
Trudno więc wyobrazić sobie, by kolończycy mieli w kolejnym sezonie walczyć o awans do Bundesligi, ba, nie można wykluczyć, że będą musieli się skupić na tym, aby nie pójść śladem Arminii Bielefeld i nie spaść dwa razy z rzędu. Zwłaszcza że znów będzie można piać z zachwytu nad obsadą 2-ligowych rozgrywek, gdzie spotka się kilka wielkich klubów z apetytem na miejsce na podium, a standardowo też pojawią się pewnie jeszcze jacyś niespodziewani kandydaci do awansu. Poza tym to po prostu rozgrywki o zupełnie innej specyfice, potwornie wymagające fizycznie i wolicjonalnie. Na przeciwnikach nie zrobi wrażenia wypełniony szczelnie koloński 50-tysięcznik, nikt nie rozłoży się na murawie z uwagi na to, że Koeln to ważny punkt na piłkarskiej mapie Niemiec. Zbliżający się więc wielkimi krokami spadek może nie tylko nie być dla tego klubu oczyszczeniem, co wręcz skokiem w przepaść, która na wiele lat pochłonie „Koziołki”.