HomePiłka nożnaBorzęcki: Inne kluby ich nienawidzą. Znaleźli jeden prosty sposób na zarabianie

Borzęcki: Inne kluby ich nienawidzą. Znaleźli jeden prosty sposób na zarabianie

Aktualizacja:

Eintracht Frankfurt znalazł sobie w ostatnich latach dość wąską i nieoczywistą specjalizację. Klub ściąga bowiem za grosze napastników, promuje ich, sprzedaje za ogromne kwoty i obserwuje jak potem ci sami piłkarze… w kolejnym zespole kompletnie nie dają sobie rady.

Kolo Muani

Kolo Muani. Fot. Hasan Bratic/SIPA/PressFocus

O KROK OD SPADKU

Jeszcze późną wiosną 2016 roku wiele wskazywało na to, że Eintracht spadnie w 2-ligową otchłań. Gdy zespół przejmował w połowie marca Niko Kovac, „Orły” okupowały 16. pozycję w tabeli ze stratą tylko punktu do bezpiecznej lokaty. Sytuacja nie była więc beznadziejna, ale trzeba było interweniować, bo katastrofa wisiała w powietrzu. Chorwacki szkoleniowiec początki miał jednak kiepskie – zaczął od remisu z Ingolstadt, tydzień później przegrał z Gladbach, a gdy po kilku kolejnych wpadkach zespół osunął się o jedno pięterko, tracąc już sześć punktów do utrzymania, wydawało się, że jest pozamiatane. Kovac nie stał się jednak grabarzem a cudotwórcą – z ostatnich czterech spotkań wygrał trzy, a potem poradził sobie w barażach z FC Nuernberg. Byt ligowy udało się więc uratować, choć wcale nie zwiastowało to rozpoczęcia jakiejś wyjątkowo udanej epoki w historii klubu.

Tymczasem frankfurtczycy z roku na rok rośli. Kolejny sezon zakończyli na 11. miejscu, a jeszcze następny na 8. pozycji, jednocześnie sięgając też po Puchar Niemiec (wygrana w finale 3:1 z Bayernem Monachium). Choć Kovac opuścił klub, Eintracht wciąż był na fali wznoszącej. W kolejnych latach dobił do ligowej czołówki, triumfował w Lidze Europy, zagrał też w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. I choć wymieniali się trenerzy, piłkarze i dyrektorzy sportowi, ekipie z Deutsche Bank Park udawało się iść tym samym sznytem, polegającym na wyszukiwaniu zdolnych i relatywnie tanich zawodników, promowaniu ich i sprzedawaniu ze sporą przebitką. W ten sposób udało się wydobyć drzemiący w klubie potencjał i uczynić go ważnym punktem na piłkarskiej mapie Niemiec.

TRAMPOLINA DLA NASTOLATKÓW

Na przestrzeni ostatnich lat piłkarze coraz chętniej podpisywali więc kontrakty z Eintrachtem, bo zaczęli rozumieć, że to miejsce mogące być znakomitą trampoliną do jeszcze większego klubu. Nic więc dziwnego, że do Frankfurtu garnęły się gwiazdy z całej Europy – z Belgii, Szwecji, Dani, Francji, Chorwacji czy Szwajcarii. I na ogół wychodziły na tym dobrze. W szczególności w piątym co do wielkości mieście Niemiec dobrze czuli się napastnicy. Niezależnie od nazwiska umieszczonego w dolnej rubryce protokołu meczowego, „Orły” chciały bowiem grać do przodu i ofensywnie, a ten styl promował kolejnych snajperów. Dzięki temu więc w raptem kilka okienek klubowej księgowej humor nie opuszczał, bo na „dziewiątkach” udało się zarobić krocie.

Jest jednak w tych transferach wychodzących jeden wspólny i zaskakujący mianownik. Otóż właściwie każdy napastnik, który opuszczał SGE z łatką znakomitego goleadora, w kolejnym miejscu pracy gasł. Przestawał strzelać, nie potrafił wyeksponować swoich atutów, tracił energię i pozycję w składzie.

230 MILIONÓW ZA CZTERECH PIŁKARZY

Pierwsze duże transfery z klubu zostały dokonane w 2019 roku. Wtedy to na przestrzeni dwóch tygodni Eintracht pozbył się Luki Jovicia, który za 63 miliony euro przeniósł się do Realu Madryt, a także Sebastiena Hallera, za którego West Ham United zapłacił 50 milionów euro. Serb opuszczał Frankfurt po 93 występach i 40 golach, Iworyjczyk z kolei z dorobkiem 33 trafień w 77 meczach. Obaj piłkarze zapowiadali się znakomicie – ten pierwszy błyszczał techniką, zwinnością, pomysłowością i skutecznością. Ten drugi łączył z kolei znakomite warunki fizyczne z naprawdę dobrą techniką, więc wydawało się, że taka kombinacja pozwoli mu odnaleźć się również w Anglii. Tymczasem obaj kompletnie nie poradzili sobie w nowych miejscach. Jović zdobył w barwach „Królewskich” tylko 3 bramki i przed dwoma laty został oddany za darmo i bez żalu do Fiorentiny (dziś gra w Milanie). Z Hallerem tak źle nie było, bo po nieudanym epizodzie na Wyspach odbudował się w Ajaksie, po czym powrócił do Bundesligi – podpisując kontrakt z Borussią Dortmund. Tam jednak przyplątał mu się paskudny nowotwór, który zabrał mu ponad półtora roku kariery.

Dwa lata później Eintracht pozbył się Andre Silvy. Portugalczyka za 23 miliony euro wyciągnął RB Lipsk, a tak niska suma to efekt klauzuli w kontrakcie zawodnika. Wychowanek FC Porto w 71 meczach dla „Orłów” strzelił aż 45 goli, więc trudno było zakładać, że w kolejnym klubie z Niemiec się nie odnajdzie. A nie odnalazł się – mimo w miarę znośnych statystyk – kompletnie. Teraz jest z kolei wypożyczony do Realu Sociedad, ale i tam się nie potrafi odzyskać formy strzeleckiej (tylko dwa trafienia w tym sezonie).

Kilka miesięcy temu klub z Frankfurtu dokonał z kolei najlepszego interesu w swojej historii. Za ściągniętego za darmo 12 miesięcy wcześniej Randala Kolo Muaniego otrzymał od Paris Saint-Germain aż 95 milionów euro. Muani strzelał wcześniej w Nantes, przez rok gry w Eintrachcie zdobył 26 goli i zanotował 17 asyst w 50 meczach. Tymczasem po powrocie do Ligue 1 nie potrafi wrócić na właściwe tory. W niczym nie przypomina tego energicznego snajpera z tamtego sezonu, jest na ogół rezerwowym i trafia od wielkiego dzwonu (a przecież występuje w ligowym dominatorze).

ZAGADKOWA DYSPROPORCJA

Skąd więc taka dysproporcja pomiędzy występami tych napastników w barwach Eintrachtu i w innych klubach? Przyczyn jest kilka. Jović wydawał się być produktem niemal gotowym na wielką piłkę, zawodnikiem o suficie zawieszonym niesamowicie wysoko. Nie było jednak tajemnicą, że trudno go okiełznać. Narzekano na lenistwo Serba, na jego profesjonalizm – a właściwie jego brak – czy też na zbyt degradujący go wpływ ze strony otoczenia. Być może więc przeskok o kilka poziomów do Realu przerósł 21-letniego wówczas zawodnika. Haller wprawdzie w WHU się nie odnalazł, ale jednak w Ajaksie spisywał się na tyle dobrze, że wiele wskazuje, iż podobnie byłoby w Borussii – co pokazywały pojedyncze występy. W tym przypadku zbyt wielkie piętno odcisnęła jednak choroba. Nowotwór zbyt mocno nadwątlił go fizycznie i choć miewał momenty dobrej gry – zwłaszcza przed rokiem – nigdy nie mógł pokazać skali potencjału.

W przypadku Silvy i Muaniego wydaje się, że po prostu źle pokierowali swoimi karierami. Portugalczyk nie wyróżniał się nigdy szybkością, siłą czy wzrostem, za to bazował na bardzo dobrej grze głową i rewelacyjnym pierwszym kontakcie z piłką. Był typowym napastnikiem pola karnego. We Frankfurcie miał ustawiony pod siebie zespół i znakomity serwis, więc na tym korzystał, w Lipsku trzeba było z kolei grać szybciej, również poza szesnastką i uczestniczyć w grze kombinacyjnej. Francuz z kolei to typ sprintera, który do wyeksponowania atutów potrzebuje przestrzeni. Eintracht tak właśnie grał, PSG zbyt często jest z kolei zmuszone do budowania ataków pozycyjnych.

Można się więc zastanawiać, czy potencjalni kupcy wezmą te okoliczności pod uwagę w przyszłości. Wszak w miejsce Muaniego został ściągnięty – a jakże, za darmo – Omar Marmoush z Wolfsburga. Egipcjanin ma już w dorobku 16 goli i 6 asysty w 37 meczach, więc pewnie prędzej czy później zainteresuje się nim inny klub…

MARCIN BORZĘCKI

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Boniek: Lech ma w składzie potencjalnego króla strzelców ligi. Tylko jest źle ustawiany
Borzęcki: Jakość ważniejsza niż płeć. Kobieta trenerem niemieckiego klubu
Wisła Kraków znów traci punkty. Jest komentarz Jarosława Królewskiego
Barcelona chce sprowadzić młody talent. Xavi na niego liczy
Jak będzie wyglądać końcowa tabela Ekstraklasy? Tak mówią liczby
Jubileuszowe zwycięstwo Śląska Wrocław
Była gwiazda Serie A zachwyciła w MLS [WIDEO]
Legia podjęła decyzję w sprawie Josue. Wraz z nim może odejść kilku piłkarzy
“Chcemy po prostu wygrać to spotkanie”. Trener PSG przed półfinałem Ligi Mistrzów
Niechlubny rekord Manchesteru United. Tak źle nigdy nie było!