Bez kredytu zaufania
W walce o jego podpis do samego końca liczyły się trzy kluby. Kownacki pojechał nawet na rekonesans do Berlina i z bliska przyglądał się temu, jak funkcjonuje Union. Hoffenheim także nie zamierzało odpuszczać, ostatecznie jednak wybór Dawida padł na Werder. No i trudno było taką decyzję krytykować. Wybrał mądrze. Trafił do klubu, w którym trener Ole Werner zawsze znajduje na boisku miejsce dla co najmniej dwóch napastników. Kownacki mógł więc zakładać, że będzie funkcjonował w systemie, który najbardziej mu odpowiada.
Do tego, największa gwiazda drużyny, a więc Niclas Fuellkrug, była na wylocie z klubu. Przyszedł co prawda na wypożyczenie Rafael Borre z Eintrachtu, ale i tak wydawało się, że Dawid będzie grał dużo, bo za jego plecami byli już tylko zawodnicy, którzy nie mieli praktycznie żadnego doświadczenia w dużej piłce, a w poprzednim sezonie grywali jeszcze w 3. lidze, a więc Nick Woltemade i Justin Njinmah. Warunki były zatem wręcz idealne, by płynnie wejść w 1. Bundesligę i zadomowić się w niej na dobre. Nadzieje rozbudzał dodatkowo świetny okres przygotowawczy, w którym Dawid imponował formą i skutecznością. Media pisały, że Ole Werner powinien specjalnie dla niego rozważyć ustawienie z trzema napastnikami.
Wydawało się, że Kownacki będzie miał u Wernera duży kredyt zaufania, a trener pozwoli mu na płynne wejście do ligi. Ów kredyt wyczerpał się jednak bardzo szybko, bo już w połowie drugiego meczu. W tym pierwszym, z Mainz, Kownacki wyszedł w pierwszym składzie i zagrał całkiem przyzwoicie, natomiast w drugim z Heidenheim zagrał bardzo słabe pierwsze 45 minut i został zmieniony w przerwie. Do pierwszego składu wrócił jeszcze tylko na wyjazdowy mecz z Borussią Dortmund, w którym – umówmy się – napastnikowi Werderu ciężko się pokazać. I to tyle. Pozostały mu już tylko „ogony” do grania. Także dlatego, że jego rywale do składu zdawali się wykorzystywać szanse, jakie otrzymywali od trenera Wernera. Małą rewelacją i odkryciem okazał się być Justin Njinmah, a i Nick Woltemade okrzepł na tyle, że po sezonie bierze go do siebie uczestnik przyszłorocznej Ligi Mistrzów, czyli VfB Stuttgart.
Nie bronię, ale rozumiem
Oceniając obiektywnie fakty – ciężko o nim napisać coś pozytywnego w tym sezonie. Nie może swojej sytuacji zgonić na urazy, czy na fakt, że nie przepracował okresu przygotowawczego. Po prostu nie wyszło, inni wykorzystali swoje szanse, a on nie. Sam też jest tego świadom, mówił o tym w rozmowie z Arturem Wichniarkiem dla Viaplay. Staram się też jednak spojrzeć na całą sytuację jego oczami. Ze słów Kownackiego wyzierał żal do Ole Wernera. Żal po części zrozumiały, bo Werner nie zbudował sobie Kownackiego. Skasował go przy pierwszej okazji, a potem wracał do niego już tylko z konieczności. Kiedy grasz po 5, czy nawet 10 minut w meczu, to jednak ciężko się pokazać, zwłaszcza w takiej drużynie, jak Werder, która choć stara się grać ofensywnie, to jednak nie ma aż takiej jakości, by grać w ciągłym ataku.
Oczywiście, Werner miał pełne prawo do stawiania na kogo chce i nie można mieć do niego w tej kwestii żadnych pretensji, tym bardziej, że jego decyzje w końcowym rozrachunku się obroniły. Werder zagrał dość spokojny sezon, a momentami mógł nawet nieśmiało zerkać na miejsca pucharowe. Do tego, udało się Wernerowi wypromować Njnmaha, na którym klub może w przyszłości zarobić niezłe pieniądze. Ale patrząc z perspektywy Dawida – można zrozumieć jego rozgoryczenie. Został zepchnięty na ostatnie miejsce w hierarchii napastników i nie dostał wielu okazji, by popracować nad zmianą tej sytuacji. I to nie jest tak, że inni grali i strzelali. Njinmah owszem, grał i strzelał (6 goli w sezonie), ale Nick Woltemade w wielu meczach niczym się nie wyróżniał i dopiero w ostatniej kolejce z Gladbach strzelił swoje pierwsze gole w sezonie. Rozegrał jednak w sumie aż 1043 minuty w lidze, czyli trzy razy tyle, co Dawid (345). Niewykluczone, że Kownacki strzeliłby tych goli więcej, gdyby dostał tyle samo szans, choć to oczywiście tylko spekulacje.
Miałem okazję rozmawiać z Ole Wernerem kilka tygodni temu i spytałem go, czego właściwie brakuje Dawidowi, by dostawać więcej szans. Werner odrzekł, że w zasadzie to niczego. Podkreślił, że Kownacki ma odpowiednią jakość na 1. Bundesligę i dobrze trenuje, ale potrzebuje momentu przełamania. Potrzebuje jakiegoś pojedynczego sukcesiku, czyli najprościej mówiąc – gola. Pytanie jednak, czy Werner w jakimkolwiek stopniu mu pomógł, by Dawid tego gola strzelił i się odblokował, czy po prostu postawił na nim krzyżyk, bo miał innych napastników do dyspozycji.
Za słaby na 1. Bundesligę?
Kownacki, co sam podkreślił we wspomnianej wyżej rozmowie, jest piłkarzem, który potrzebuje zaufania ze strony trenera. Jeśli je ma, odwdzięcza się dobrą grą i liczbami, tak, jak to miało miejsce w tym ostatnim sezonie w Fortunie. Oczywiście, najłatwiej wsadzić go dziś do szuflady i powiedzieć – dobry na 2., ale za słaby na 1.Bundesligę. Być może i tak jest. Ale nieprzypadkowo interesowało się nim w lecie tak wiele klubów. Przypomnę też, że to samo mówiono kiedyś o Marvinie Duckschu, który odbijał się od paru klubów, aż w końcu postawiono na niego odważnie właśnie w Werderze. No i udowodnił, że 1. Bundesliga wcale go nie przerasta. Być może z Dawidem byłoby podobnie. A może jeszcze będzie?