HomePiłka nożnaBorzęcki: Radość mierzona skalą rozczarowania. Bayern naprężył muskuły

Borzęcki: Radość mierzona skalą rozczarowania. Bayern naprężył muskuły

Źródło: Własne

Aktualizacja:

Wprawdzie Bayern Monachium zremisował u siebie z Realem Madryt, ale w oczach swoich fanów wygrał sporo – satysfakcję i wiarę w powodzenie misji. A skalą tej ekscytacji kibiców jest… poziom ich rozczarowania.

Bayern Monachium - Real Madryt

Bayern Monachium – Real Madryt. Foto Daniela Porcelli/SPP/SIPA USA/PressFocus

UŚPIONY GIGANT

Bayern nie podchodził do spotkania z Realem Madryt w roli faworyta, ba, mało kto skłaniał się nawet do ustalenia proporcji szans na zwycięstwo w wymiarze 50 do 50. A to wszystko pomimo tego, że gospodarzem tego starcia byli właśnie Bawarczycy. Najsłabszy sezon od wielu lat w ich wykonaniu działał jednak na wyobraźnię – przecież już w sierpniu przegrali pierwsze trofeum (Superpuchar Niemiec), w listopadzie drugie (Puchar Niemiec), a kwietniu trzecie (Bundesliga). Skoro więc kolejne puchary potrafili sprzątnąć im sprzed nosa piłkarze RB Lipsk, FC Saarbruecken i Bayeru Leverkusen, to w końcu dlaczego ktokolwiek miałby wierzyć, że nie zrobi tego Real Madryt?

Tak czy owak skreślać zespół Thomasa Tuchela przed pierwszym gwizdkiem byłoby czymś niepoważnym. Jakimś sposobem dotarli w końcu do półfinału Ligi Mistrzów, mają w swoich szeregach znakomitych piłkarzy, a w końcu i sam Tuchel – choć od roku zderza się z potężną krytyką – nie jest zgarniętym z ulicy dyletantem, tylko fachowcem który radził sobie wcześniej w Londynie, Paryżu czy Dortmundzie. Można było więc zakładać, że Real – znany z tego że na mecze rozgrywane piłką w gwiazdy reaguje wyjątkowo – wywiezie z Monachium pozytywny wynik, ale jednak nieprzyzwoicie byłoby lekceważyć klub, który w dorobku ma sześć uszatych pucharów.

KLUCZOWA KONTUZJA

Wyzwanie rzucone przez „Królewskich” było jednak o tyle trudniejsze, że w ostatnich tygodniach problemy zdrowotne wyjątkowo chętnie trzymały się piłkarzy Bayernu. Tylko w ostatnim meczu ligowym z Eintrachtem Frankfurt przedwcześnie boisko opuścili Konrad Laimer i Matthijs de Ligt, a w ogóle nie mógł wystąpić w nim Jamal Musiala, któremu uporczywy ból uniemożliwiał trenowanie. Na liście pokiereszowanych było zresztą znacznie więcej nazwisk, więc Tuchel wyjściową jedenastkę musiał lepić w nieco eksperymentalny sposób.

Jak się okazało – uraz de Ligta miał bardzo poważne skutki. Holender miał znakomity debiutancki rok w Monachium, ale już jesienią Tuchel uznał, że miejsce młodego obrońcy jest na ławce rezerwowych. Jego kosztem stawiał na Dayota Upamecano i Kim Min-Jae, choć im dłużej trwał ten sezon, tym coraz mocniej w oczy raził brak stabilizacji gwarantowany przez tę dwójkę. Choć obaj szybcy, silni i skuteczni w pojedynkach, to niezwykle skłonni też do popełniania indywidualnych błędów. Wiosną więc hierarchia się wywróciła i przed Neuerem najczęściej występował de Ligt z wypożyczonym w styczniu z Tottenhamu Erikiem Dier. To przełożyło się na znacznie lepszą grę formacji defensywnej. Na Real wychowanek Ajaksu jednak się wykurować nie zdążył, więc jego miejsce w jedenastce zajął Koreańczyk. I znów udowodnił, że choć przyszedł po znakomitym epizodzie w barwach Napoli, to oczekiwań bawarskich kibiców nie spełnia. Przy pierwszym golu dał się wyciągnąć przez Viniciusa, który oszukał go balansem ciała, a potem ruszył za jego plecy do podania od Toniego Kroosa i pokonał Manuela Neuera (nie pomógł też uciekający od zawężenia formacji Joshua Kimmich). W końcówce z kolei Kim sfaulował w polu karnym Rodrygo, a jego rodak rzut karny zamienił na bramkę.

ODWRÓCENI SKRZYDŁOWI

Jest całkiem możliwe, że spora część kibiców Bayernu przed meczem remis wzięłaby w ciemno. Z przebiegu spotkania mogą jednak odczuwać spory niedosyt. Gospodarze znakomicie weszli w to spotkanie, w ciągu pierwszego kwadransa oddali kilka strzałów na bramkę Realu, a dwie dobre sytuacje zmarnował Leroy Sane. W drugiej połowie przeważali jeszcze częściej, co udało się przekuć na dwa strzelone gole. Te były efektem jednej drobnej korekty taktycznej Tuchela w przerwie. Przed przerwą prawonożny Jamal Musiala grał bowiem na prawej stronie, a lewonożny Leroy Sane na lewej stronie. Po przerwie obaj wymienili się stronami, co dało znakomite skutki. Sane mógł w końcu robić to, co lubi najbardziej, czyli swobodnie szukać pojedynków z rywalami i strzałów na bramkę rywala. I choć na gola czekał od października, to w końcu się obudził – choć na pobudkę akurat tego wieczora nie wskazywało zupełnie nic. Wcześniej był bowiem niechlujny, tracił sporo piłek i jak zwykle wydawał się obojętnie traktować fiaska kolejnych akcji.

Roszada Tuchela otworzyła też Musiali drogę do bramki rywala. Znacznie łatwiej było mu dryblować w stronę osi boiska – tak jak wtedy gdy zameldował się w szesnastce, a rywale nie nadążyli za przecinającymi powietrze stopami Niemca. Jedenastka – wywalczona przez niego chwilę po bramce Sane na 1:1 – została wykorzystana przez Kane’a.

MASZYNA DO PRESSINGU

Oczy kibiców skupiały się tego wieczora z oczywistych względów na Viniciusie, Tonim Kroosie, Leroyu Sane czy Jamalu Musiali. Prawdziwym bohaterem Bayernu i chyba najbardziej zapracowanym człowiekiem na boisku był jednak Konrad Laimer. Jedni lubią bowiem na boisku kiwać i strzelać, a Laimer lubi biegać, urabiać się po łokcie i odbierać piłki. I w tym aspekcie piłkarskiego rzemiosła był znakomity. To w końcu człowiek wychowany w duchu „redbullowego” grania opartego na fazach przejściowych i kontratakach, więc gdy tylko Bayern wchodził w takie szamotaniny z Realem – a wchodził w nie często – Laimer brylował. Pojawiał się w każdym sektorze boiska, pod własnym polem karnym, pod polem karnym przeciwnika, w środku, z lewej i z prawej strony – wszędzie wyróżniając się niesamowitą skutecznością i zawziętością w grze destrukcyjnej. Maszyna do pressingu znakomicie uzupełniania w ten sposób luki pozostawione przez kolegów.

Obserwując na gorąco reakcje kibiców Bayernu, przeważa rozczarowanie. Gdzieś w tle jednak miesza się to z nutką satysfakcji, bo przecież dla nich świeże są jeszcze wspomnienia z tych wszystkich tegorocznych nędznych meczów ligowych – porażek z Werderem, Heidenheim czy Bochum, nawet z wygranej w ubiegły weekend z Eintrachtem, gdy piłkarze Tuchela znów zafundowali kibicom niezapowiedzianą dobranockę. Bayern pokazał bowiem w końcu, że potrafi złapać w trakcie meczu swoje momenty i przeciągnąć je nawet o kilkanaście minut. Potrafi nawet tak klasową drużynę jak Real wpakować w tarapaty i wybijać z rytmu, napędzając akcję za akcją. Remis w Monachium jest więc oczywiście rezultatem lepszym dla zespołu Carlo Ancelottiego, ale trudno nie odnieść wrażenia, że Bayern zapracował w meczu z Realem na większy szacunek, niż darzono im dotychczas w tym sezonie.

Kategorie:

Przeczytaj więcej

Zobacz więcej ›

Śląsk Wrocław chce wstać z kolan. “Kolejne mecze to taka próba ognia”
PSG pod ścianą. Al-Khelaifi: Chcemy szybko nowego stadionu
“Śląsk zawalił przede wszystkim te miesiące, kiedy wiedzieli, że Exposito nie zostaje”. Diagnoza problemów WKS-u
Szymon Marciniak wraca do Ligi Mistrzów. Poprowadzi hitowe starcie
Rodri mówi o swojej przyszłości. Zdradził, gdzie może zakończyć karierę
Władze Romy zrównane z ziemią. Były piłkarz nie bierze jeńców
Lewandowski wybrał swoją “drużynę marzeń”. Nikt z Barcy
Anglicy: Lewandowski na 2. miejscu w wyścigu po Złotą Piłkę 2025! Nieoczekiwany faworyt!
Wyjątkowa historia Basse. Jego mama opowiada, jak trafił do Śląska Wrocław
Robert Lewandowski zagra z Celtą? Poznaliśmy najnowsze informacje