Przywykliśmy do tego, że kadra reprezentacji Niemiec wypełniona była po brzegi uznanymi nazwiskami. Różne momenty przeżywali nasi zachodni sąsiedzi w ostatnich latach, głównie te gorsze, ale jednak zestaw personalny tej drużyny zawsze wzbudzał podziw. W każdej formacji roiło się od piłkarzy uznanych na arenie międzynarodowej, niemal każdy zawodnik mógł pochwalić się przepastną gablotą trofeów, w tysiącach trzeba było liczyć mecze z ich udziałem na najwyższym poziomie.
Kadra debiutantów Nagelsmanna
Problemem, z którym mierzyli się kolejni selekcjonerzy, było raczej upchanie na boisku w tym samym czasie tych wszystkich gwiazd, a nie wygrzebanie takich zawodników, którzy może będą akurat pasowali do koncepcji. Tymczasem lista graczy, którą zaprezentował światu w czwartek Julian Nagelsmann, zupełnie do tych standardów nie przystaje. Nic więc dziwnego że kibice, którzy niespecjalnie śledzą Bundesligę, drapali się po głowie, łamiąc sobie język na kolejnych nazwiskach. Były trener Bayernu Monachium postanowił bowiem dać szansę aż sześciu debiutantom, a sześciu innym zawodnikom zorganizował powrót do drużyny narodowej po krótszej lub dłuższej nieobecności.
Katastrofa Flicka
Gdy w sierpniu 2021 roku powierzano niemiecką kadrę Hansiemu Flickowi, wydawało się, że ten w cieplarnianych warunkach stworzy zespół, który turniej rozgrywany w domu rozniesie. Flick miał do tej drużyny pasować idealnie, no bo przecież dlaczego miałoby być inaczej, skoro przez kilka lat – w różnych rolach – przy reprezentacji pracował, piłkarze go znali i szanowali, a potem jeszcze odniósł pasmo sukcesów w Bayernie Monachium.
Jego dwuletnia kadencja skończyła się jednak katastrofą – nie zbudował nic, nie utrwalił w zespole żadnych charakterystycznych schematów, nie zdołał skonstruować osi personalnej, wokół której można by organizować życie kadry. Notorycznie rotował nazwiskami, zmieniał formacje i pozostawił po sobie ogromny plac budowy. Plac budowy i jeszcze większą obawę przed tym, że wyczekany i upragniony turniej zakończy się największym blamażem w dziejach.
Nagelsmann na ratunek
Misji błyskawicznego stworzenia zespołu podjął się więc Nagelsmann, który za sobą ma cztery mecze towarzyskie i przed sobą dwa. W marcu Niemców czekają spotkania z Francją i Holandią, a selekcjoner uznał, że te kilkanaście dni zbliżającego się zgrupowania to dobry moment, by wszystko wywrócić do góry nogami. Gdyby jednak przyjrzeć się uważniej jego wyborom i posłuchać jego słów (a jest na konferencjach prasowych niezwykle wylewny i merytoryczny, warto zwrócić uwagę, jak cierpliwie odpowiada na każde pytanie i tłumaczy każdą decyzję), można jednak dojść do wniosku, że decyzja o brawurowym przewrocie jest logiczna i rozsądna.
Przyjrzyjmy się więc wyborom Nagelsmanna, bo są one ze wszech miar ciekawe i fascynujące. Ubiegłej wiosny nie pomyślelibyśmy przecież, że na ostatnie zgrupowanie przed Euro do kadry trafi pomocnik grającego wówczas w drugiej lidze Heidenheim, spadający z Herthą z ligi obrońca, napastnik po sezonie z pięcioma golami w Anglii czy nastolatek bez debiutu w Bundeslidze. Najprościej będzie więc powiedzieć, że niemiecki selekcjoner w nosie miał to, czy ktoś grał już w kadrze i na ilu turniejach był. Postawił po prostu na tych zawodników, którzy są w wysokiej formie od kilku miesięcy i którzy mogą dać jego drużynie określone umiejętności.
Bez niespodzianek wśród bramkarzy
W grupie bramkarzy sensacji nie ma. Numerem jeden niezmiennie jest Manuel Neuer, który po koszmarnej kontuzji wrócił w październiku do gry i od razu wrócił też do wysokiej dyspozycji. W kolejnych meczach nie widać śladu po tym, że na nartach fatalnie złamał kość udową, a zdumieni jego zdolnościami regeneracji są nawet lekarze, którzy – jak twierdzą – z tak paskudnym urazem nie mieli jeszcze do czynienia. Zdaniem Thomasa Tuchela na dwadzieścia tysięcy takich przypadków tylko jeden byłby w stanie wrócić do wyczynowego sportu – właśnie Neuer. 37-latek będzie w kadrze wspierany przez Marca-Andre ter Stegena z Barcelony (również oczywisty wybór) oraz przez Olivera Baumanna z Hoffenheim i Bernda Leno z Fulham.
Trzeci i czwarty bramkarz to teoretycznie najmniej istotni w kadrze zawodnicy, ale nawet i te wybory Nagelsmann skrupulatnie przemyślał i wytłumaczył. Kibiców zdziwił bowiem brak Kevina Trappa z Eintrachtu, który zaproszenia na zgrupowania dostawał często, ale zdaniem selekcjonera gra od swoich kolegów gorzej nogami i słabiej spisuje się na przedpolu, więc jego styl nie pasuje za bardzo do tego, co będą chcieli grać Niemcy. A tak poza tym popełnił ostatnio kilka błędów i zanotował zniżkę formy.
Ruediger, Kimmich i nowe twarze
Wśród obrońców są oczywiście nazwiska znane i powszechnie szanowane – jak Antonio Ruediger z Realu czy Joshua Kimmich z Bayernu (tak, Nagelsmann zapowiada wykorzystywanie go w roli prawego obrońcy), ale… to by było na tyle. O Jonathanie Tahu z Bayeru czy Davidzie Raumie z Lipska pewnie jeszcze przeciętny kibic rykoszetem usłyszał, ale o Janie-Niklasie Beste? O Maximilianie Mittelstaedcie? O Waldemarze Antonie? No to już są nazwiska „zarezerwowane” raczej dla wnikliwych obserwatorów Bundesligi.
Tymczasem żadna z tych postaci nie powinna wzbudzać swoją obecnością kontrowersji. Anton to kapitan i szef formacji defensywnej Stuttgartu, który jest rewelacją ligi i dziarsko idzie po awans do Champions League. Może grać jako środkowy obrońca, może w bardziej elastycznym ustawieniu biegać też bliżej prawej strony. Poza umiejętnościami piłkarskimi wniesie też do zespołu dużo charakteru, o którym sporo mówił jakiś czas temu Nagelsmann. Problemy kadry zdiagnozował on bowiem nie tylko w nogach piłkarzy, ale też w umysłach i sercach – już po jesiennym zgrupowaniu zauważył, że w drużynie zbyt wielu zawodników chciało na pianinie grać, a nie za bardzo było komu go nosić.
Anton nadaje się do tego idealnie. Beste jest z kolei właścicielem jednej z najlepszych lewych nóg w Bundeslidze i nie ma znaczenia, że gra tylko w Heidenheim, które rozgrywa swój pierwszy sezon w historii na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Strzelił już siedem goli w tym sezonie, dorzucił do tego dziesięć asyst – głównie po stałych fragmentach gry, które wykonuje z niezwykłą precyzją. Prawdziwym fenomenem jest wspomniany Mittelstaedt – przez lata raczej mizerny obrońca Herthy, z którą zresztą zleciał do drugiej ligi, a w fenomenalnym Stuttgarcie czołowy piłkarz na swojej pozycji. Nagelsmann na konferencji prasowej po ogłoszeniu powołań powiedział wręcz, że to jeden z najlepszych lewych defensorów na świecie i choć pompuje piłkarza troszkę na wyrost, to zaproszenie go do drużyny jest w pełni uzasadnione. Pozostali zawodnicy – tacy jak Robin Koch z Eintrachtu czy Benjamin Henrichs z Lipska – również mają za sobą świetne miesiące. Są po prostu wyróżniającymi się ligowcami.
Niespodzianki także w pomocy
Niemiecki selekcjoner poszalał też, zestawiając skład drugiej linii. Gwiazdy pokroju Ilkaya Guendogana, Jamala Musiali, Floriana Wirtza i Toniego Kroosa obudował bowiem postaciami znacznie mniej popularnymi. Aleksandar Pavlović w Bundeslidze zadebiutował pod koniec października, ale błyskawicznie wyrobił sobie mocną pozycję w Bayernie. To 19-letni defensywny pomocnik, lecz będący jednak wytworem nowoczesnego systemu szkolenia – znakomity w destrukcji, wysoki, silny, świetnie się ustawiający, a przy tym zaawansowany technicznie i ochoczo inicjujący ataki. Gdyby jednak zaszła potrzeba skorzystania z wariantu nieco bardziej defensywnego i surowego, wówczas Nagelsmann będzie mógł sięgnąć po Roberta Andricha z Bayeru Leverkusen.
To już „szóstka” w starym stylu – skoncentrowana na wybijaniu rywala z rytmu, dosypująca w grupie miłych i sympatycznych chłopców sporo pieprzu. To trochę taki piłkarski rozbójnik, który w newralgicznych momentach może okazać się nieoceniony (tak jak bywa to w ekipie Xabiego Alonso). Chris Fuehrich to z kolei bodaj najbardziej przebojowy skrzydłowy w Bundeslidze, miłośnik dryblingu oraz pędziwiatr obdarzony niezwykle szybką prawą nogą, którą posyła i precyzyjne dośrodkowania, i mocne uderzenia. A ten zestaw uzupełnia grający od lat na wysokim poziomie w Premier League Pascal Gross z Brighton.
Duże zmiany w ataku
Sporo dzieje się też w ataku, gdzie nieoczekiwanie Niemcom obrodziło w skutecznych napastników. Jeszcze do niedawna na tym polu nasi zachodni sąsiedzi narzekali na braki, teraz jednak mają w kim wybierać. Może i na próżno szukać choćby jednego snajpera międzynarodowej klasy – takiego jak Anglicy mają w osobie Kane’a czy Argentyńczycy w osobie Martineza – ale jest jednak kilku zawodników regularnie trafiających w Bundeslidze. Postawił więc Nagelsmann na typową „dziewiątkę” z Borussii Dortmund, czyli Niclasa Fuellkruga, który najlepiej czuje się w polu karnym, świetnie gra tyłem do bramki, uwielbia otrzymywać dośrodkowania, a w tym sezonie mocno rozwinął się też technicznie. A tak poza tym to od debiutu w kadrze półtora roku temu zagrał w trzynastu meczach i zdobył aż dziesięć bramek, więc nie mogłoby go w tym zespole nie być.
31-latek będzie uzupełniany przez zjawiskowego Deniza Undava, który wykręca fantastyczne liczby w Stuttgarcie, ale urozmaici też wachlarz możliwości – on z kolei lubi grać tuż za napastnikiem, wykorzystywać przestrzeń w obrębie pola karnego, sam strzela gole, ale regularnie wypracowuje je również kolegom (czternaście trafień i siedem asyst w Bundeslidze). Podobną rolę może spełniać młodziutki Maximilian Beier z Hoffenheim, który też nie jest typowym snajperem z definicji, a atakować woli z głębi pola – przy czym Undav bazuje raczej na technice podań, wizji i widzeniu przestrzeni, Beier z kolei na szybkości i efekcie zaskoczenia.
Tercet uzupełnia niezatapialny Thomas Mueller, który już samą swoją obecnością sprawia, że drużynie żyje się jakoś tak lepiej i grający przyzwoity sezon w Arsenalu Kai Havertz, mogący obsadzić kilka pozycji – od „ósemki”, przez „dziesiątkę”, po „fałszywą dziewiątkę”.
Wszechstronność i eksperymenty
I właśnie ta wszechstronność jest też kluczem przy zrozumieniu wyborów Nagelsmanna. 36-latek jest w końcu miłośnikiem taktycznym, uwielbia eksperymentować, wymyślać nowe rozwiązania i różne systemy na boisku miksować. W Hoffenheim grywał czterema napastnikami, w Lipsku łączył natarcia z kontry z atakiem pozycyjnym, od obrońców Bayernu wymagał gry trzydzieści metrów od bramki – ale bramki rywala. Przełączanie się między różnymi formacjami w trakcie meczu jest w jego trenerskim DNA, więc potrzebuje do tego specyficznych piłkarzy. Dlatego też Anton może grać jako środkowy i pół-prawy obrońca, Beste jako obrońca lub skrzydłowy, Henrichs obskakuje kilka pozycji (od obu boków po środek pomocy), podobnie też wspomniany Havertz, a i Guendoganem i Kimmichem można sterować na kilka sposobów.
W powołaniach Nagelsmanna nie ma więc tak naprawdę niczego zaskakującego. Ani jeden z piłkarzy nie znalazł się w kadrze przypadkowo, o żadnym z nich nie można powiedzieć, że nie jest w formie. W ostatnich latach Niemcy stawiali głównie na głośne i znane nazwiska, ale skoro te przebrzmiałe gwiazdy generowały kolejne kompromitacje, to być może kompletne odświeżenie zespołu jest więc czymś, czego gospodarzom Euro potrzeba. Taką rewolucję powinno się pewnie przeprowadzić znacznie wcześniej, a nie na niespełna sto dni przed turniejem, ale selekcjonerowi „Die Mannschaft” nie pozostało wiele innych opcji.
Nie ma rzecz jasna pewności, że taka sama kadra pojedzie ostatecznie na Euro, nie ma w niej przecież choćby Goretzki, Hummelsa, Gnabry’ego, Schlotterbecka (decyzja trenera) czy Sane (zawieszenie za czerwoną kartkę). Są jednak ci, dla których zaproszenie do drużyny jest nagrodą za znakomitą pracę w tym sezonie. Przejął więc Nagelsmann zespół za pięć dwunasta i za pięć dwunasta buduje go na swoją modłę. Być może właśnie w tym szaleństwie jest metoda, a jeżeli komuś to szaleństwo miałoby się udać – to chyba właśnie temu, który synonimem trenerskich szaleństw stał się w ostatnich latach.